Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marvel
Różowy
Różowy


Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:13, 13 Gru 2010    Temat postu: Rozdział IV

Jak Sonia poradzi sobie po zabiciu Wojtka?
Czy wszystko teraz ucichnie?
Czy Marvel naprawdę chce uciec z El do Coates Academy?
Jakie plany względem Clio ma Anuna?
Co z Siriusem, który widział już tak wiele cierpień?
Jak dzieciaki zareagują względem ,,Morderczej Rady"?
Kto jest dobry, a kto zły?

Dowiemy się, tworząc nową historię ETAP-u...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marvel dnia Czw 15:00, 15 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:42, 14 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

Łzy Melissy kapały na podłogę.
Sonia stała oszołomiona, wciąż ściskając w dłoni pistolet.
Wojtek leżał na podłodze. Wśród odłamków szkła. Lubiłam ten stolik...
Krew. Mnóstwo krwi, znowu. Ten widok stał się codziennością.

An podeszła do Sonii.
-Dziękuję- jedyne, co była w stanie teraz wypowiedzieć. Tamta uśmiechnęła się ponuro w odpowiedzi.

Przeteleportowała się z powrotem do swojego pokoju, odkleiła taśmę z ust Clio, uwolniła jej ręce i wypchnęła ją na zewnątrz.
-Idź. Zobacz.
Dziewczyna potknęła się, ale zeszła po schodach. Podbiegła do Wojtka i pochyliła się nad nim. Zaczęła szlochać.
-Wy... To... To ma być Rada?! Rada, która zabija ludzi? Nie dziwcie się, że się buntują.
An wydęła wargi w grymasie niezadowolenia.
-Gdyby on nie buntował ludzi przeciwko Radzie, nie musielibyśmy nikogo zabijać. Sam jest sobie winien- warknęła Sonia.

Anuna podniosła z podłogi pistolet. Wycelowała w Clio.
-Chcesz mnie zabić? Co ja zrobiłam?!
Nie odpowiedziała. Zamiast tego mocniej ścisnęła broń.
Przywykła do tego. Przywykła do ciężaru pistoletu w dłoniach.
Taka mała rzecz, a w trzy sekundy może pozbawić kogoś istnienia...
Ludzkie życie jest takie kruche.

A skoro jest tak kruche, czy jest w ogóle coś warte?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cpt. Hetero
Gość





PostWysłany: Śro 18:49, 15 Gru 2010    Temat postu:

Arthur po długim biegu wrócił z psem do domu. Zadowolony, że nic go nie boli, wszedł do przedpokoju, a następnie zdjął przepoconą koszulkę i rzucił do kosza na brudy. Nalał zimnej wody zziajanemu psu i usiadł w swoim fotelu. Po chwili wstał jednak, aby pójść wziąć prysznic. Chwilę potem zakładał już ubranie na czyste ciało i zaglądał do lodówki. A w niej było prawie pusto. Większość jedzenia leżała w piwnicy, gdzie była idealna temperatura dla przechowywania żywności. Misfortune wyjął ostatniego kalafiora i pokroił na cztery kawałki. Ponownie usiadł w fotelu i zaczął jeść. W trakcie pałaszowania warzywa, zerknął przez okno, bez jakiejkolwiek potrzeby. Jednak zerknął i to się liczyło. Ujrzał uśmiechniętego chłopaka stojącego w oddali. Patrzył się w stronę Arthura.
- O nie. Ciąg dalszy. Zero spokoju. Kolejny czekający na wystrzał z pistoletu. – powiedział przypatrując się chłopakowi. – Dobra, idę do ciebie.
Misfortune poszedł do drugiego pokoju po pistolet, schował go za pasek, a następnie wyszedł z domu. Przeszedł kilkanaście metrów w stronę tamtego. Nieznany stał nieruchomo, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha. W pewnym momencie Arthur wystartował, zaczął szybko biec, a tamten zaczął uciekać. Przebiegli pewien odcinek, odległość między nimi malała. Nagle Arthur zatrzymał się gwałtownie. Coś mu przyszło do głowy. Nieznajomy popędził dalej. Dlaczego za nim biegnę? To była prowokacja, ok, ale dlaczego on to zrobił? Czyżby…
W tym momencie Arthurowi przeszły ciarki po plecach. Odwrócił się i zamarł. Pułapka. Na schodkach do jego domu stało dwóch rosłych chłopaków, także z pistoletami. Zauważyli, że Arthur się odwrócił, więc szybko wparowali do niego do domu. Misfortune rzucił się biegiem w ich stronę. Jeżeli przed kilkoma sekundami biegł szybko, to na to, co wyczyniał teraz nie było słów. Biegł tak szybko jak nigdy. Dzieliła ich odległość kilkudziesięciu metrów. Oni już weszli do jego mieszkania. Arthurowi napływały łzy do oczu. Domyślał się, co zamierzają zrobić. Misfortune był od nich tak blisko, a zarazem tak daleko. Wyjął w sprincie pistolet zza pasa. Nie zatrzymał się nawet na ułamek sekundy. Oczy zaszły mu mgłą. Łzy spływały po policzkach. Gdy do domu brakowało mu może 15 metrów, usłyszał strzał. Strzał i skowyt. Głośny, przeszywający ciszę, skowyt jego jedynego przyjaciela.
- Nie! Nie! – krzyczał Arthur dobiegając do schodków. Kiedy zamierzał przekroczyć próg, z domu wyleciało tamtych dwóch. Popchnęli z impetem Arthura, który odleciał do tyłu i upadł. Obaj uciekali z miejsca zbrodni, a zarazem tragedii. Misfortune wycelował niezbyt dokładnie i oddał kilka strzałów na leżąco. Jedne chłopak upadł, drugi wciąż uciekał. Ale Arthura to teraz nie obchodziło. Wstał jak najszybciej i wrzeszcząc, w rozpaczy pognał do dużego pokoju. Zastał tam kałużę krwi.
- Nie, to nieprawda! – krzyknął i upadł na kolana. Wstał i zrobił jeszcze kilka kroków do miejsca, w którym leżał Rhino. Krew ciągle wypływała przez ranę w brzuchu psa. Rhino nie wytrzyma długo, Arthur był tego pewien.
- Trzymaj się przyjacielu, wyciągnę Cię z tego. – jęczał niewyraźnie chłopak. Zdjął szybko koszulkę, chcąc zatamować krew. Nic to nie dało. Ciecz wydostawała się za szybko z ciała psa. Rhino popatrzył na swojego pana. Popatrzył i cicho zaskomlał. Arthur wziął go na ręce i przytulił do swojego rozgrzanego ciała. Wiedział, że nie zdąży dobiec do Uzdrowiciela. Wiedział, że nie znajdzie lekarstw w tak krótkim czasie. Nie mógł niczego poradzić. Usiadł z ledwo żywym pieskiem na ich fotelu.
- Przepraszam, to moja wina… Wybacz. – urwał i zaczął jeszcze głośniej szlochać. - Jesteś najlepszym psem na świecie, pamiętaj o tym. Pamiętaj o mnie. Ja o Tobie nie zapomnę nigdy. Kocham Cię Rhino...
Pies, leżący na rękach Artura, spojrzał na niego. Obaj wiedzieli co za chwilę nastąpi, czuli to. Rhino także wiedział, że już się więcej nie zobaczą. Patrzył na chłopaka za zrozumieniem. Arthur płakał, wrzeszcząc zarazem. Pies znów zaskomlał. Misfortune złapał go za sierść i przytulił do siebie. Pocałował go w główkę i ściskał, nie chcąc oddać go w ręce zbliżającej się śmierci. Trzymał go tak jeszcze kilkanaście sekund, nie przestając płakać. Jego życie straci sens, wiedział o tym. Spojrzał głęboko w brązowe oczy Rhina, który zaskomlał jeszcze raz. Jak się po chwili okazało, ostatni raz…


Ostatnio zmieniony przez Cpt. Hetero dnia Śro 18:52, 15 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Blindness
Gyrokinetyk


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 696
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stolica
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:28, 16 Gru 2010    Temat postu:

[CA]

Minął tydzień. Może więcej. Eleonora powoli traciła poczucie czasu. Tak długi pobyt w być może ekskluzywnym, ale jednak praktycznie pustym pomieszczeniu powoli ją wykańczał. Araine została jej prawą ręką. Asystentem, który dbał głównie o to, aby Lene nigdy nie zabrakło jedzenia. Większość czasu spędzały razem, pogrążone jednak w dziwnej, martwej ciszy. Nie miały pojęcia czy to kwestia wyczerpania tematów do rozmowy czy może panujący w Coates nastrój. Dzieciaki wciąż chodziły w tę i spowrotem zupełnie nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Niektóre wyjechały jak Wojtek do Perdido Beach, chociaż może nie przypłaciły tego życiem jak on sam. Inne próbowały nieudolnie formować jakies grupki czy podgrupki. Co z tego skoro każdy chciał być przywódcą, a owe grupki rozpadały się już przy pierwszej sprzeczce, która zazwyczaj dotyczyła jednego tematu - jedzenia. To co działo się w Coates nie możnabyło nazwać anarchią, teraz była to jedynie walka o przetrwanie.

Eleonora nie miała pojęcia na co właściwie czekała. W końcu plan był przygotowany już od paru tygodni, ale gdy Maggie poruszała ten temat, Lene zbywała ją pod byle pretekstem. Może czekała, aż zostaną najwytrwalsi? Potrzebowała w końcu ludzi potężnych, dzięki którym jej plan miał szansę się powieść. Po co miała się teraz wtrącać, kiedy wszystko robili za nią? Silniejsi zabijali słabszych, a co inteligentniejsi znajdowali jakieś wyjście z opresji. Do tego całą tę "grę" mogła obserwować za pomocą kamer rozmieszczonych na terenie akademii.

Eleonora usłyszała dzwięk przekręcających się w zamku kluczy i po chwili w drzwiach stanęła Maggie. Jak zwykle jej oczy wyrażały nieufność i pewnego rodzaju poczucie wyższości. Może i starała się ukrywać swoją niechęć do rudowłosej szefowej, ale była ona zbyt duża, by Lene jej nie dostrzegła. Złodziejka zamknęła drzwi od środka i z impetem usiadła na kanapie. Już miała otworzyć usta, które ułożyły się w niemą literę "a". Zapewne chciała zadać standartowe pytanie: "A dzisiaj?"
Zapatrzone w ścianę oczy Eleonory wydawały się jej nie dostrzegać, jednak z warg wydobyła się cicha odpowiedź.
- Tak Maggie, dzisiaj zaczniemy pierwszą fazę naszego planu...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Blindness dnia Czw 18:35, 16 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:48, 16 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

Nad Perdido Beach panowała ciemność. Słońce już-już chowało się za linią horyzontu, pozornie zanurzając się w oceanie, kryjąc się w morskich odmętach. Pacific Boulevard była kiepsko oświetlona, ale czujny obserwator dostrzegłby dwie sylwetki skradające się ulicą. Pierwsza były dość wysoka, szczupła, ale lekko umięśniona, a co najważniejsze na wpół niosła, na wpół ciągnęła drugą postać – niższą o głowę, skurczoną, potykającą się o własne nogi. Ta pierwsza osoba była wyraźnie zaniepokojona – co chwila stawała, dając odsapnąć tej zgarbionej, a także czujnie się rozglądając, szybko niczym surykatka, żeby zaraz wrócić do tego marszo-biegu.
Tak. Gdyby ktoś wyjrzał o tej porze na ulicę dostrzegłby ich niechybnie. Jak chwiejnie podążają do komisariatu. Jednak, dla tamtych-na szczęście, nikt taki się nie znalazł.

Weszli przez tylne drzwi. A te nadal otwarte…. Elizabeth oparła się o ścianę, próbując złapać oddech.
- 620…831…. Najpierw kręcisz w lewo…. Potem w prawo….. trzy razy w lewo… i znowu w prawo…. Weź jakąś torbę…. Bierz wszystko – papierosy…… prochy. Wszystko…. I broń…. Dużo naboi…. Jakieś ciuchy dla mnie…. Jeśli łaska….. Leć.
Chłopak zniknął w niewielkim korytarzyku prowadzącym do głównego pomieszczenia i stamtąd na górę. Tymczasem El rozpoczęła swoje tradycyjne rozmyślania.
W drodze Marvel powiedział jej o wizycie Diany (na potwierdzenie czego zobaczyła ją omdlałą na podłodze), oraz o swoim planie, by uciec do Coates Academy.
Coates?! Czemu, na co, po co i dlaczego? Co on myśli – że Rada będzie łazić z widłami i pochodniami, przeszukiwać każdy kąt w ETAP-ie, żeby nas znaleźć. Oj… nie chcieli by tego!
Wtedy za drzwiami rozległ się dziwny odgłos – jakby ktoś przewrócił się o śmietnik. I śmiech. El uchyliła drzwi.
No tak. Zawsze trafią na właściwy moment.
- Cześć szef… - zaczął pierwszy, w elitarnych inaczej kręgach nazywany Halsem, ale nie dane mu było skończyć.
- Samochód – El zmarszczyła groźnie brwi. Zmierzyła trójkę młodzieniaszków wzrokiem (co w połączeniu z zakrwawioną bluzką, zmierzwionymi włosami i ogólnie kiepskim stanem dziewczyny, stanowiło mrożące krew w żyłach odczucie) – Potrzebuję samochodu. Odpłatnie.
Na słowo „odpłata”, tamci prawie-że zamerdali ogonami. Zaraz odwrócili się zgodnie na pięcie (piętach, właściwie), by znaleźć sprawne auto.
- Nie tak prędko – syknęła El, przytrzymując najmniejszego. Glizda, aż się wzdrygnął, kiedy pochyliła się nad jego uchem i szepnęła – Weź jakąś furę i podjedź pod główne wejście, tylko żeby nikt cię nie widział. Zwłaszcza tamci – skinęła na znikających za furtką towarzyszy – Chyba nie chcesz się dzielić? – Puściła go, a tamten wyleciał jak z procy, myśląc gorączkowo, że Szefowa zrobiła się jakaś taka straszna – chociaż nie wiedział dlaczego, ani na czym ta straszność polega.
EL zamknęła starannie drzwi. Odetchnęła ponownie. Usłyszała kroki.
- Elizabeth. Chodź – głos Marvela dobiegał z głównego pomieszczenia. Doczłapała się powoli. Marvel stał z dużą torbą sportowa na ramieniu, w jednej ręce trzymając dogasającego papierosa, a w drugiej pistolet skierowany lufą prosto na nią.
I już miała przeklinać swoje szczęście do nielojalnych wspólników, gdy zrozumiała co oznacza ta pustka w oczach chłopaka. Zobaczyła Elise.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:07, 16 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

-Wy... To... To ma być Rada?! Rada, która zabija ludzi? Nie dziwcie się, że się buntują.
-Gdyby on nie buntował ludzi przeciwko Radzie, nie musielibyśmy nikogo zabijać. Sam jest sobie winien- warknęła Sonia.
Anuna podniosła z podłogi pistolet. Wycelowała w Clio.
-Chcesz mnie zabić? Co ja zrobiłam?!
Anuna nie odpowiedziała. Zamiast tego mocniej ścisnęła broń.

Sonia spojrzała na Mel stojącą w drzwiach.
-Anuna, jeżeli nie jesteś pewna, ja to zrobię.
-Ann... Boję się... - wyszeptała Mel.
Anuna mimowolnie popatrzyła w stronę siostry.
Sonia zwróciła się do Clio.
-Każdy z nas ma wolną wolę. Ty wybrałaś gorsze zło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:32, 16 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

-Anuna, jeżeli nie jesteś pewna, ja to zrobię- powiedziała Sonia.
-Ann... Boję się... - wyszeptała Mel, dławiąc się i pociągając nosem.
Jakie to wszystko jest niesprawiedliwe...

-Każdy z nas ma wolną wolę. Ty wybrałaś gorsze zło- zwróciła się Sonia do Clio.
Tamta milczała. Cały czas pochylała się nad Wojtkiem, klęczała w powiększającej się ciągle kałuży krwi.
Powoli podniosła głowę i spojrzała na An.
-Nie zrobisz tego.
-Czego nie zrobię?- An wyszczerzyła zęby w uśmiechu i strzeliła.
Jeden, pojedynczy, celny strzał, prosto w serce.
-Żegnaj, Clio. Ta historia nie skończyła się happy endem.
Mel wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.

An upuściła pistolet. Popatrzyła na swoje ręce.
Stała tak, sama nie wiedziała, jak długo, może pięć minut, a może cały dzień, wbijając wzrok w dwa trupy.
-Idę wykopać grób. Trzeba to posprzątać- odezwała się w końcu.
Wyszła z domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fire-mup
Biczoręki


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:29, 16 Gru 2010    Temat postu:

Chciała za nimi iść, lecz jak się okazało – nie musiała. Zaczekała chwilę na najwyższym piętrze aż się rozdzielą. Nie udało by się jej pokonać obojga równocześnie. Z resztą wcale nie chciała tego robić. Chciała tylko mieć pewność.
W głowie ułożyła sobie pewien plan. Cicho zaszła Marvela od tyłu. Nie lubiła tego robić, naprawdę. A zwłaszcza znanym sobie osobom.
-Wybacz. – powiedziała i zaatakowała, nim zdążył się zorientować, co robi.
Weszli do głównego pomieszczenia. Kazała mu zawołać El.
-Elizabeth chodź – powiedział beznamiętnym głosem i uniósł broń tak, jak ona tego chciała.
Po chwili dziewczyna wyłoniła się zza drzwi. Na początku wyglądała na zdezorientowaną, lecz chwilę potem uniosła ręce.
-Zastanów się. – powiedziała ostrzegawczo Elise. Nie wiedziała, jak dokładnie działała moc El, lecz była gotowa na każdą ewentualność.
-Jeśli spróbujesz mnie ogłuszyć, zadziała na nas oboje. – przysunęła się do Marvela. – A gdybyś się okazała na tyle niewdzięczną gnidą, by jednak zaatakować- jemu wystarczy tylko nacisnąć spust. Więc daruj sobie.
Uśmiechnęła się władczo i powoli zaczęła się wycofywać.
-Mam kilka pytań, aczkolwiek nie do ciebie. Jeśli w miarę grzecznie tu przez chwilę postoisz, pozwolę wam odejść.
El popatrzyła na nią zaskoczona.
-Owszem. Nie zależy mi na kolejnych trupach, a skoro sami postanowiliście się siebie pozbyć w w miarę humanitarny sposób, to nie staję wam na drodze. Ale jeśli ruszysz się z miejsca w którym stoisz choćby na metr, zabije cię i to rękami twojego kolegi, ok ?
Nie czekając na odpowiedź wyszła z Marvelem z sali. Zdobyła już na tyle dobrą kontrolę nad mocą, że mogła wydać to polecenie myślą.
Gdy dotarli do jednego z bocznych pokoi, wzięła od niego pistolet i zwolniła więź. Odeszła na parę kroków. Nie bała się. Żadne ze znanych jej zwierząt (owszem, równie szybko jak charaktery, rozgryzała moce) nie dałoby rady do niej dotrzeć, zanim strzeli.
-Czego chcesz? – zapytał.
-Chcę wiedzieć gdzie idziecie. Nie martw się, nie powiem radzie, działam na własną rękę. Powiedzmy, że mam pewne plany, do których ta informacja jest mi niezbędna.
Cisza.
-Mogę cię zmusić, żebyś mi powiedział, ale na razie jestem na tyle miła, by ci tego oszczędzić. Gdzie idziecie?
Minęła dłuższa chwila, zanim odpowiedział.
-Zabawne, co ten ETAP robi z człowiekiem. – zaśmiała się. – Z chłopaka z prawdziwą pasją, przemienia w goniącego z nałogiem wraka.
Wyjęła z plecaka notatnik i rzuciła go w jego stronę.
-Pamiętasz to jeszcze? Byłeś całkiem dobry. – powoli odwróciła się na pięcie. – Z resztą co mnie to. Wiem, co chciałam wiedzieć.
Powiedziała, poczym zrobiła najbardziej nieoczekiwaną przez niego rzecz. Wyskoczyła przez okno. Było to pierwsze piętro, więc z gracją wylądowała na trawniku i pobiegła w noc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megumi
Niezniszczalny


Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: L-wo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:53, 17 Gru 2010    Temat postu:

[CA]

Maggie zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Westchnęła i powoli wyjęła z tylnej kieszeni spodni mały myśliwski nóż. Powoli podniosła go na poziom swoich oczu i spojrzała na ostrze. Dziś rano wstała z przekonaniem, że jeszcze dzisiaj zobaczy na nim krew.
Krew Lene.
Niestety znowu stchórzyła. Co się z nią stało? Czyżby moc Eleonory uszkodziła jej mózg? Albo to po prostu doskonałość planu niweczyła zabicie? Fakt, plan nawet podobał się Maggie. Wizja rudowłosej zaraziła i ją. Nie mogła doczekać się, kiedy wcielą go w życie. Przez tydzień męczyła Eleonorę pytaniem: kiedy? Również nosiła się z zamiarem, że w tym tygodniu ją zabije. Za co? Za jej okrucieństwo? Za jej moc?
Maggie z całego serca chciała usunąć ją z życia, lecz bała się, że to Lene zabije ją pierwsza.
Nie znam jeszcze jej mocy. Prawdopodobnie jest większa od mojej… Nawet gdybym zdobyła się na zabicie, ona mi nie zaufa i nie powie mi całej prawdy o swojej mocy. A ja będę żyła w nieświadomości i domyślała się tylko jak ta moc jest potężna..
Otóż to… zaufanie.
Maggie miała już mniej więcej pewien plan, aczkolwiek musiała z tym poczekać. Jeszcze nie teraz.
Włożyła nóż z powrotem do kieszeni i ruszyła w głąb korytarza. Po drodze spotkała Araine, która niosła trzy jabłka w rękach. Maggie mimowolnie poczuła, że ma w żołądku wielką dziurę. Nie jadła nic od czterech dni. Wcześniej, kiedy byli jeszcze dorośli, myślała, że jeżeli nastałby czas głodu bezproblemowo by go przetrwała. Była głupia myśląc w ten sposób.
Kiedy zbliżyła się do Araine posłała jej wzrok pełen pogardy. Dziewczyna ciągle służyła Eleonorze. Była na każde jej zawołanie i to wkurzało Maggie. Zachowywała się jak przedmiot, który nie ma własnej woli.
Araine odwzajemniła jej podobnym spojrzeniem. Wzięła jedno jabłko i podała je Maggie. Ta, choć nie chciała okazać swojej słabości, wzięła je.
- Dzisiaj. – rzuciła w stronę dziewczyny, po czym ruszyła w głąb korytarza zostawiając ją samą w mroku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marvel
Różowy
Różowy


Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:39, 17 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

Była noc, co sprzyjało dwójce sprzymierzonych przez los nastolatków. Po ogłuszeniu Diany, Marvel pognał prosto do pokoju, gdzie była Elizabeth. Nie pakował niczego. Ani jedzenia, ani ubrań. Po prostu czuł, że nie mają czasu. Teraz połowa Perdido Beach "poluje" na nich. Wyciągnął dziewczynę z domu, jednak dalej mógł jej tylko pomóc w chodzeniu. Był za słaby. Za dużo używał wcześniej mocy, żeby przybrać teraz jakąś porządniejszą cechę. Przełożył jej rękę przez swoje ramię i ruszyli.
Kiedy weszli w końcu na posterunek policji, Elizabeth zaczęła mu wszystko dyktować.
- 620... 831... Najpierw kręcisz w lewo... Potem w prawo... trzy razy w lewo... i znowu w prawo... Weź jakąś torbę... Bierz wszystko – papierosy... prochy. Wszystko... I broń... Dużo naboi... Jakieś ciuchy dla mnie... Jeśli łaska... Leć.
Marvel ruszył w głąb budynku. Nie trudno było mu znaleźć czegoś w co mógł zapakować rzeczy, gdyż na jednym z biurek leżała dość duża, sportowa torba. Złapał za nią i pognał w poszukiwaniu sejfu. Kiedy go odnalazł, powtórzył w pamięci słowa El i już po chwili wyciągał z niego wszystko po kolei. Ostatnią paczkę otworzył i zapalił jednego papierosa. Pozwolił sobie nacieszyć się zapachem dymu, kilka razy się zaciągnął i wstał. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, lecz zrobił tylko jeden krok. Nie mógł nic więcej. Jakby ktoś mu rozkazał, żeby nie odchodził.
Z cienia wyłoniła się Elise, bacznie mu się przyglądając. Potem, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął iść za dziewczyną do głównego pomieszczenia. Nie mógł zrobić nic samodzielnie. Jego własna wola została wyłączona. Coś w jego głowie kazało mu zawołać wspólniczkę.
- Elizabeth, chodź – powiedział beznamiętnym głosem i uniósł broń, choć w cale tego nie chciał.
Po chwili do pokoju przyczłapała El. Zorientowała się, co się dzieje, lecz było już za późno.
- Zastanów się – powiedziała ostrzegawczo Elise.
Mówiła coś dalej. Podeszła nawet do Marvela. Była tak blisko, ale tylko to wiedział. Nie potrafił zrozumieć jej słów. Tak jakby Elise nie chciała aby je zrozumiał. Ręka, w której trzymał broń zaczęła go boleć, jednak nie mógł przestać. Papieros, który trzymał w drugiej już prawie się wypalił. W pewnym momencie ruszył się. Jak marionetka poszedł znów za dziewczyną.
- Czego chcesz? – zapytał w końcu, kiedy poluźniła swoje więzy.
- Chcę wiedzieć gdzie idziecie. Nie martw się, nie powiem radzie, działam na własną rękę. Powiedzmy, że mam pewne plany, do których ta informacja jest mi niezbędna.
Cisza. Nie, nie może powiedzieć. To będzie kosztowało go i Elizabeth za dużo. Muszą uciec, a Elise jest jedną z Rady... tak jak z resztą był Marvel.
- Mogę cię zmusić, żebyś mi powiedział, ale na razie jestem na tyle miła, by ci tego oszczędzić. Gdzie idziecie?
Chciał się opierać, walczyć, ale wiedział, że nie ma szans z jej mocą. W końcu odpowiedział.
- Zabawne, co ten ETAP robi z człowiekiem. – zaśmiała się. – Z chłopaka z prawdziwą pasją, przemienia w goniącego z nałogiem wraka.
Elise sięgnęła do plecaka i wyciągnęła z niego notatnik. Ten notatnik. Jego jedyny skarb. Jego całe życie i to kim jest... Na reszcie go odzyskał.
- Pamiętasz to jeszcze? Byłeś całkiem dobry. – powoli odwróciła się na pięcie. – Z resztą co mnie to. Wiem, co chciałam wiedzieć.
Słowa dziewczyny ugrzęzły w nim. ,,Dobry..." Co to znaczyło? Dobry jako człowiek czy w rysowaniu? To pytanie będzie go chyba gnębić do końca życia, gdyż osoba, która mogła mu to wytłumaczyć właśnie wyskoczyła przez okno. Marvel potrzebował dosłownie kilkunastu sekund by dojść do siebie. ,,Nie ma odwrotu..." Złapał za notatnik i wybiegł do Elizabeth.
- OK, pozwoliła nam iść... chyba. Równie dobrze mogła pobiec po resztę Rady... - zamilkł na chwilę. - To jak? Gotowa?
- Samochód już na nas czeka. Chodźmy.
Wyszli razem przed posterunek. Marvel położył torbę na tylne siedzenie, a sam zajął miejsce kierowcy. El usiadła obok.
- Umiesz prowadzić? - zapytała z niemal nadzieją w głosie.
- Robiłem to milion razy... na konsoli. - oświadczył, nadepnął sprzęgło i przekręcił kluczyk.
Wrzucił pierwszy bieg, nacisnął lekko gaz i po woli zaczęli opuszczać Perdido Beach. Oby już nic nie stanęło im na drodze...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mandarynka
Gość





PostWysłany: Pią 18:33, 17 Gru 2010    Temat postu:

Tequila niewiele pamięta z wydarzeń ostatnich godzin. W głowie zrodził jej się pewien schemat. Zabiła chłopaka, który jej groził. Omal nie umarła, gdyby nie jej zdolność opuszczania własnego ciała.I gdyby nie Diana z Siriusem to nie wiadomo, gdzie by teraz była. Może poza ETAP-em? A może gniłaby gdzieś w swoim domu? Tego nie wie nikt.
Dziewczyna pogładziła się po brzuchu, w którym jeszcze niedawno widniała wielka rana bo wbitym nożu. Teraz nie było śladu krwi, a ból zniknął.
Była już zdrowa, ale nie odzyskała dawnej siebie. Nie pamiętała jak to było mieć przy sobie rodzinę i przyjaciół. Powoli schodziła na dół. Widziała przez małe okno biegające dzieciaki. Teq wykorzystując chwilę, gdy Sirius ze zmęczenia usnął na górze, siegnęła do lodówki po otwartą butelkę wina. Potrząsnęła nią i słychać było głośne chlupnięcia. Usiadła na dużym stołku w kuchni i nalała sobie wina do kieliszka. Stało się to jej rytuałem. Odpaliła jednego papierosa i zaciągała się delikatnymi wdechami. To ją uspokajało. Nie wiadomo skąd do pomieszczenia wszedł Sirius. Podszedł do Tequili i zabrał jej papierosa z ręki, po czym zagasił go w kryształowej popielniczce. Spojrzała na niego znaczącym spojrzeniem.
- Od teraz nie będziesz palić. - wypowiedział te słowa półszeptem.
Skinęła tylko głową i dopiła wino z kieliszka. Schowała głowę w dłoniach.
- Jeżeli chcesz możesz zamieszkać w moim domu. Jest tu tak strasznie pusto. - nie podnosząc głowy otarła delikatnie łzy.
Sirius stał nieruchomo wlepiając oczy w podłogę, a Tequila nie czekała na odpowiedź i zasnęła w kuchni.


Ostatnio zmieniony przez mandarynka dnia Pią 18:50, 17 Gru 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Fire-mup
Biczoręki


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:04, 17 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

Elise miała w głowie pewien plan, aczkolwiek niedopracowany. Marvel i El wybierają się do Coates, co nawet dobrze się składa. Streszczą tamtejszym dzieciakom nieciekawą sytuację w Perdido, co tamci zapewne z lubością wykorzystają. A nawet jeśli nie palili by się do zdobycia miasteczka – im jedzenia skończy się szybciej, więc prędzej czy później będą zmuszeni tu zawitać. Po występach Wojtka była wręcz pewna, że potulnie nie poddadzą się radzie. Będą próbowali zdobyć władzę, namieszać. Elise pędziła w Akademii dwa lata, więc była praktycznie jedną z nich. Miała kilka ciekawych znajomości. A jak je wykorzysta?
-To już jest moja słodka tajemnica. – szepnęła do siebie.
Jeszcze musiała przemyśleć kilka spraw. Wziąć pod uwagę każdą nieoczekiwaną ewentualność, doszlifować plan w najdrobniejszych szczegółach – jak zwykle. To ona zawsze zajmowała się planami w ich małej grupce, władającej najciemniejszymi ulicami Los Angeles. I rzadko zawodziła.
Ale nie mogła się tym tu zająć. Potrzebowała chwili wyciszenia, gdzieś z dala od zgiełku, stworzonego ostatnio przez radę. Tam, gdzie czasem bywała ze swoją siostrą, kiedy jeszcze żyła. W góry Trotter’s.

Wyruszyła następnego dnia rano. Spakowała plecak i wyruszyła do miasta w poszukiwaniu jakiegoś środka transportu. Minęła kilka aut. Nie potrafiła prowadzić, nigdy nawet specjalnie się nie przyglądała gdy ktoś to robił. Kilka ulic dalej, na jednym z opuszczonych podwórek zobaczyła oparty o ścianę motor.
Sięgnęła po niego z gęsia skórką. Kiedyś, jeszcze w Los Angeles Vic nauczył ją prowadzić motor (który mu z resztą rozbiła), ale kiedy to było?! Jakieś 3, 4 lata temu. Pamiętała cos jeszcze?
Po kilku nieudanych próbach, pędziła autostradą.
-Kocham cię Vic! – krzyknęła radośnie, przypominając sobie z uśmiechem te wszystkie dni, w których tak zapalczywie zapewniała go, jak bardzo go nienawidzi.
Po dwóch godzinach była na miejscu. Na obrzeżu gór i pustyni. Weszła do rzadkiego lasku. Jako jedyny element w jej życiu, nie zmienił się nic a nic. Zmęczona, ale przeszczęśliwa położyła się na trawie. Potem będzie się martwić, co dalej.
-Chodź tu. – usłyszała nagle twardy, chrapliwy głos. Niepewnie podniosła się z ziemi. Była na kompletnym odludziu, skąd u licha miałby dochodzić?!
-Chodź tu.
-Dobra, zwariowałam. – stwierdziła podnosząc się. Powoli zagłębiła się w las. Przez ten czas wołanie przemieniło się we wrogie warczenie.
Na polanie kilka metrów dalej, leżał ranny kojot. To on ją wołał?
Elise nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Kompletnie jej odbiło.
Zwierzę popatrzyło na nią ludzkimi, niebieskimi oczami w których zabłysło coś w rodzaju satysfakcji. Zbyt późno zorientowała się o co chodziło. Zza drzew wyszła reszta stada, otaczając ją ciasnym kręgiem. Dała się złapać w pułapkę.
Przynajmniej nie zwariowałam, pomyślała. Normalne kojoty nie wymyśliły by na tyle złożonej formy polowania, a skoro potrafiły planować, to czemu nie miały by umieć mówić?
Marne pocieszenie przed śmiercią. Ale nie, ona się ni podda. Zawładnęła umysłem trzech z nich. Kontrola nad nimi była dużo łatwiejsza niż nad ludźmi, więc nie miała z tym najmniejszego kłopotu.
Podczas gdy część zwierząt walczyła sama ze sobą, udająca wcześniej ranną samica, powoli podeszła do Elise. I nagle ją coś tchnęło. Zwolniła dotychczasowe więzi i całą mocą zaatakowała niebieskooką, nim ta zdążyła skoczyć jej do gardła. Reszta stada przestała walczyć. Dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko i z nadal bijącym ze strachu i emocji sercem, zmusiła przywódczynię, do gestu poddaństwa.
-Leż – powiedziała cicho, lecz dobitnie. Kojoty popatrzyły na nią z respektem.
-Człowiek jest nowym przywódcą stada. – przemówiła chrapliwie niebieskooka.
Eise rozejrzała się wokoło.
Mam swoją własną, małą armię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fix
Super Szybki
Super Szybki


Dołączył: 29 Gru 2009
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 19:56, 17 Gru 2010    Temat postu:

Sirius był zaskoczony propozycją. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Wahał się. Trochę się tego bał, ale z drugiej strony, samotność doskwierała mu coraz bardziej. Nie wiedział ile dzieci uleczył, ile widział twarzy w grymasie cierpienia. Przywykł do patrzenia na wijące się w konwulsjach osoby. Nie był zadowolony z tego, że jest nieczuły na cudze cierpienie, ale podejrzewał, że inaczej nie dałby rady. Z nikim się nie przyjaźnił, a nawet nie kolegował. Spojrzał na swoją niegdyś białą koszulę. Teraz była brudna, zakurzona i zakrwawiona.

Chwilę później ze zgrozą przypomniał sobie, że nie dba o higienę tak jak powinien. Poszedł do łazienki i wziął prysznic. Poszedł na górę wziął kilka koców i w dżinsach położył się na kanapie. Zasnął.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mandarynka
Gość





PostWysłany: Pią 20:47, 17 Gru 2010    Temat postu:

Tequila przebudziła się. Nieuważnie machnęła ręką i omal nie zrzuciła butelki z blatu. Przetarła swoje niebieskie, zaspane oczy i rozejrzała się dookoła. Ciemność nocy otoczyła ją każdej strony, co spowodowało dezorientację. Przypomniała sobie o Siriusie, myślała gdzie on teraz jest. Odpaliła papierosa, lecz nie chciała zawieść jak narazie jedynego przyjaciela. Właściwie to nie wiedziała, czy on był jej przyjacielem. Po prostu był i narazie jej to wystarczało. Łyknęła parę tabletek na uspokojenie i postanowiła coś ze sobą zrobić. Posprzątała w kuchni, a następnie ruszyła do łazienki. Miała złe wspomnienia. Już parę razy leżała tam pod wpływem leków. Rozebrała się i weszła do wanny. Oblała się strumieniem lodowatej wody. Od razu poczuła się lepiej. Po niedługim czasie okryta zielonym ręcznikiem, poszła do swojego pokoju. Ubrała się w długą, fioletową koszulę i położyła się na łóżku. Coś nie gra. Tequila wstała z łóżka. Czuła czyjąś obecność w domu. Diana poszła już dawno. Sirius? Po propozycji mieszkania tu, też poszedł. Dziewczyna miała nadzieję, że to jednak efekt łyknięcia tabletek. Mimo tego wzięła szybko pistolet i naładowała go. Wyciągnęła ręce do przodu w gotowości i po cichu wyszła z pokoju. Pierwsze kroki skierowała do sypialni rodziców, lecz nikogo tam nie było. Teq zamierzała powrócić do swojego pokoju. Spostrzegła jednak, że drzwi do salonu są otwarte. Weszła i kamień spadł jej z serca. To tylko Sirius. Na palcach podeszła do chłopaka, który spał spokojnie. Usiadła przy kanapie wpatrując się w przestrzeń. Podkuliła nogi i czekała na pierwsze promienie słońca. Cały czas czuła, że coś nie gra.
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:25, 18 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

An zeszła do piwnicy po łopatę. Na szczęście odnalazła ją wśród wszech obecnego bałaganu.
Poszła w stronę placu. Dogoniła ją Sonia.
-Pomóc ci?
-Nie, dzięki, poradzę sobie. Poza tym mam tylko jedną łopatę- tak naprawdę chciała czymś się zająć. Nie cierpiała siedzieć i rozmyślać, czy to, co zrobiła, było słuszne. Potrzebowała wysiłku.
Zastanowiła się, czy wykopać dwa groby, czy wrzucić ich do jednego. Im pewnie to nie zrobi teraz dużej różnicy...
Wbiła łopatę w twardą, suchą ziemię.

Po ponad godzinie monotonnej pracy usiadła na ziemi. Była bardziej wyczerpana, niż się tego spodziewała, a nie wiedziała nawet, czy taka głębokość wystarczy. Otarła spocone czoło brudnym rękawem.

Przeteleportowała się do domu. Chwyciła Clio za nogi i zaciągnęła ją na plac. Nie unikała zdumionych, a może nawet zszokowanych spojrzeń dzieciaków.
Niech wiedzą, w jakim świecie przyszło im żyć.
Wrzuciła trupa do grobu.
Po chwili to samo zrobiła z Wojtkiem.
Starannie zasypała dół. Pomyślała chwilę, a po piętnastu minutach wróciła z krzyżem. Zabrała go z kościoła, nie był wyższy, niż pół metra, ale przynajmniej było widać, że to grób.

W końcu miała trochę czasu dla siebie. Rzecz jasna, martwiła się o Mel, która uciekła nie wiadomo dokąd, ale była pewna, że siostra zachowa ostrożność. Nigdy nie zapomni incydentu z drapieżną mewą.

An weszła do domu. Wykąpała się, ubrała w czyste, niezakrwawione ubrania. Potem wyjęła mrożoną pizzę i włożyła do mikrofalówki. Zjadła całą.

Teraz nie miała co ze sobą zrobić. Nie, na pewno nie będę siedzieć w domu, nie będę patrzeć na mój roztrzaskany szklany stolik i kałużę pewnie już wyschniętej krwi.
Przeszła parę ulic. Zatrzymała się przy jednym z domów, który z czymś jej się kojarzył.
Tak, to tutaj poznała Tequilę kilka dni temu. A zdawałoby się, że to cała wieczność.
Miała ochotę z kimś pogadać. Ostrożnie zapukała do drzwi. Były otwarte. Powoli weszła, starając się nie robić hałasu. Jak się okazało, słusznie, bo na górze, w salonie spał Sirius. Obok kanapy siedziała Tequila. Też spała.
An usiadła na fotelu i podniosła butelkę czerwonego wina, która stała na stole. Wlała sobie trochę do kieliszka- sama nie wiedziała, dlaczego- i zaczęła popijać powoli, w oczekiwaniu, że któreś z nich się obudzi.
Może oni widzieli gdzieś Melissę?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Sob 18:37, 18 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mandarynka
Gość





PostWysłany: Sob 18:50, 18 Gru 2010    Temat postu:

Tequila obudziła się wczesnym rankiem. Nie wyspała się i bolał ją kręgosłup. Spojrzała do góry, gdzie Sirius nadal spał. Uspokoiło ją to. Wiedząc, że nic zagraża ich życiu, postanowiła dopić butelkę swojego ulubionego wina. Skierowała się do pokoju rodziców i z dużej drewnianej szafy wytaszczyła trochę podniszczoną, ulubioną koszulkę jej ojca ze zdjęciem Beatlesów, po czym poszła do swojego pokoju. Założyła czarne, przylegające do nóg spodnie, znalezioną koszulkę i poszła do kuchni. - Help, I need somebody. Not just anybody. - nuciła pod nosem.
Lubiła śpiewać. Lubiła też stare piosenki. Weszła do kuchni i spoważniała. Na jednym ze stołków siedziała An i sączyła wino.
- An co ty właściwie robisz? - spytała zdziwionym głosem Teq.
- Musiałam z kimś pogadać. - wydusiła z siebie wlewając sobie do gardła resztę czerwonego napoju.


Ostatnio zmieniony przez mandarynka dnia Sob 18:53, 18 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:39, 18 Gru 2010    Temat postu:

W zamieszaniu Marvel nie zauważył, jak wzięła garść maleńkich paczuszek i cisnęła w trawę. Nie żeby Glizda na to zasługiwał, ale lepiej nie palić za sobą mostów.
Chybotliwie, to przyśpieszając, to gwałtownie zwalniając, omal nie przejeżdżając jakiegoś kota, wyjechali z miasta. Udało się nawet wjechać na autostradę! Marvel był już pewniejszy, więc nie opierał się dłużej pokusie i zapalił kolejnego papierosa. Cóż, mieli ich całkiem sporo. Elizabeth uchyliła okno, żeby nie wdychać dymu – palenie nie było wcale lepsze od ćpania. Jeśli się zastanowić, nie było między tym, a tym wielkiej różnicy…
- Naprawdę chcesz jechać do Coates? – spytała
- A masz lepszy pomysł?
El westchnęła głośno. Nienawidzę kiedy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie.
- Nie możemy tam zostać. – chłopak jakby czytał w jej myślach.
- Myślisz, że w CA będzie lepiej – powitają nas z otwartymi ramionami, radośnie i cudnie? To banda świrów!
Minęła dłuższa chwila zanim ten odpowiedział:
- To jaki masz plan?
Elizabeth lubiła takie pytania. Mile łechtały jej dumę. Rozłożyła się wygodnie na siedzeniu.
- Wiesz jak Wojtkowi udało się podburzyć te wszystkie bachory? Zaproponował im coś w zamian. No i powiedział, że Rada jest zła i tak dalej, ale mniejsza z tym. Chodzi mi o to, że pomysł z jedzeniem byłby niezły, ale w tej chwili mamy go jeszcze całkiem sporo.
Jeszcze.
- Chcesz czekać, aż skończy się żarcie?
- Nie, nawet jeśli to można by łowić ryby czy… no, cokolwiek. Musimy uderzyć w coś czego nie da się zastąpić.
A teraz spytasz co to takiego.
- Czemu?
Hę?
-Co „czemu”?
- Czemu chcesz „uderzać”? Po co to wszystko?
El westchnęła.
- Słuchaj. Kiedyś kradłam pieniądze, bo to one rządziły światem. Bez forsy byłeś nikim, a z kontem pełnym zer – sielanka. Rozumiesz. – zrobiła krótką przerwę, aby wzmocnić efekt– Teraz pieniądze nie mają wartości. Teraz rządzi ten, kto ma rzeczy niezbędne do przetrwania.
- Czyli?
Elizabeth uśmiechnęła się szeroko.
- Elektryczność mój drogi. Prąd. Światełko w tunelu, że tak zażartuję.
Na drodze zamajaczył znak, wskazujący zjazd do Coates Academy.
- To jak? Skręcać? – Marvel był ździebko zdezorientowany.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. Ty decydujesz. Nie jestem twoją szefową.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fix
Super Szybki
Super Szybki


Dołączył: 29 Gru 2009
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:16, 18 Gru 2010    Temat postu:

Sirius obudził się i leżał. Nie chciał wstawać. Kiedy to zrobi, znów ktoś będzie coś od niego chciał. Wszyscy czegoś żądają, nikt nie pomoże, nie zapyta uprzejmie: ''Czy można Ci w czymś pomóc?''. Wszyscy myślą tylko o sobie. Egoiści. Wtem, usłyszał znajomą melodię. Ktoś nucił coś w kuchni, lecz nagle głos zamilkł. Sirius wstał, podszedł do drzwi i oparł się o framugę. Zaczął lekko zachrypniętym głosem śpiewać jedną ze swoich ulubionych piosenek Beatlesów:

''Here I stand head in hand,
turn my face to the wall...''


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mandarynka
Gość





PostWysłany: Nie 0:32, 19 Gru 2010    Temat postu:

Tequila po rozmowie z Anu miała mieszanie uczucia. Dziewczyna dalej siedziała na wysokim krześle, gdy Teq robiła śniadanie. Łyknęła parę kolorowych tabletek. Nie chciała żeby ktokolwiek to widział.
W głowie dalej nuciła piosenki Beatlesów.
- Anu, nie pij na pusty żołądek, bo zwymiotujesz. - doradziła Teq, która miała za sobą pewne doświadczenia.
- Wszystko mi jedno. - myląc sylaby odpowiedziała jej niewyraźnie.
- Świetnie, upiła się. - mruknęła do siebie, po czym dodała. - idę zanieść Siriusowi śniadanie, a ty nigdzie się nie ruszaj. - Teq zerknęła ostatni raz na chwiejącą się Anu i popędziła z kanapkami na górę.
- Ty nie śpisz? - Sirius odwrócił się od okna.
- Już jakiś czas. - odpowiedział oschle.
- Mogłeś zejść na śniadan... - urwała, bo przeraźliwy krzyk przeciął powietrze. Anuna, pomyślała.
Zostawiła tacę z jedzeniem na stole i zbiegła na dół. Nic się nie działo. Anuna zrzuciła tylko talerz z kanapkami.
- Wystraszyłaś mnie.
- Co się dzieje? - spytał przerażony Sirius.
- Nic, to tylko Anu. - zaczęły zbierać odłamki szkła z podłogi. - Idź jeść te kanapki, bo marnie wyglądasz.


Ostatnio zmieniony przez mandarynka dnia Nie 0:43, 19 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:56, 19 Gru 2010    Temat postu:

[PB]

Teq robiła śniadanie, gdy An opróżniła prawie całą butelkę czerwonego wina.
Zachwiała się na stołku.
-Anu, nie pij na pusty żołądek, bo zwymiotujesz.
-Wszystko mi jedno.- odburknęła niewyraźnie. Oparła się rękami o stół, żeby nie upaść na podłogę.
-Świetnie, upiła się. - mruknęła do siebie Teq, po czym dodała- idę zanieść Siriusowi śniadanie, a ty nigdzie się nie ruszaj.

Tak, upiła się.
Pierwszy raz w życiu wzięła do ust alkohol i natychmiast się upiła.
To nie było najlepsze wyjście.
Wiedziała o tym, ale nie przestawała pić.
Wlała sobie resztę do gardła, po czym sięgnęła po talerz z kanapkami.
Chwyciła go w obie trzęsące się ręce.
Naczynie upadło na podłogę.
An krzyknęła, wystraszona. Była pewna, że go nie upuści.

W drzwiach stanęła Teq, a za nią Sirius.
-Wystraszyłaś mnie.
-Co się dzieje?
-Nic, to tylko Anu. Idź jeść te kanapki, bo marnie wyglądasz.
-Przepraszam, ja...
Pochyliła się i zaczęła zbierać ostre odłamki.
Z jej palca popłynęła cienka strużka krwi.
Zaklęła pod nosem.
Wstała, nie bez trudności.
-Lepiej już sobie pójdę. Nie chcę sprawiać kłopotu.-powiedziała cicho, ale nie wiedziała nawet, czy tamci zrozumieją jej bełkot.
Trzymając się ścian, poszła w kierunku wyjścia.
Nie udało się.
Potknęła się o wystający próg, zatoczyła i upadła twarzą do przodu, lądując na kamiennych schodach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin