Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział 1
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:29, 22 Lip 2014    Temat postu:

[CA]

Jestem Zdumiony popatrzył na nią ze zdumieniem i powiedział:
- Jestem zdumiony.
Cynthia zdumiała się tym. Zdumiewające było również to, że Chłopak, Który Najprawdopodobniej Był Jamesem uleczył jej rękę od tak, w mgnieniu oka, wydawałoby się, bez najmniejszego wysiłku. Niemożliwe! Tyle tylko, że w tym świecie słowo to pozbawione było najmniejszego sensu. Zaskakuje cię fakt, że twoje skaleczenie zniknęło bez śladu, po czym spotykasz gadającego kaktusa w drodze powrotnej do swojego pokoju.
- Czemu wychodzisz bez pozwolenia? - Cynthia zmarszczyła brwi - Bąbelki - dorzuciła gniewnie.
- Jestem zdumiony - odparła roślina z kolcami.
Dziewczyna przewróciła oczami i weszła do pokoju, w którym panował straszny tłok. Odliczyła kaktusy.
- Gdzie Krzesło?! Też postanowił zrobić sobie wycieczkę po Coates?
- Oczywiście - powiedział Oczywiście, usiłując wdrapać się na parapet. Niestety, jak powszechnie wiadomo, cactaceae pozbawione są nóg, ale - gdy już pozbyły się doniczek, których pozostałości walały się po calym pomieszczeniu - ich rolę przejęły korzenie.
- Nie idź tam, Oczywiście. Pakujcie się wszyscy. Jedziemy na wycieczkę!
Jestem Zdumiony popatrzył na nią ze zdumieniem i powiedział:
- Jestem zdumiony.
Cynthia zdumiała się tym. Zdumiewające było również to, że znalazła przed szkołą wspaniałą, nową, lśniącą drezynę z dwoma światełkami (żeby było bezpiecznie).
- Latający Holender! - zawołał entuzjastycznie Latający Holender.
- Palestyński Cichobieg! - zawołał entuzjastycznie kaktus o wiadomym imieniu.
- Nieprawda, bo drezyna. Wsiadamy - mruknęła Cynthia.
W chaotycznym szyku zmienili swoje miejsce położenia ruchem jednostajnie przyspieszonym, bo miejsca na pojeździe zaczynało brakować. Cynthia, wciśnięta w bok Przytulasia doszła do wniosku, że nie ma możliwości, by wszyscy zmieścili się na pokładzie.
- Wy - wskazała Stefana, Billy'ego, Marcina i Ciemną Gwiazdę - Zostajecie pilnować Coates. I Chłopaka, Który Najprawdopodobniej Jest Jamesem. Nie otwierajcie nieznajomym. Gdyby pojawił się tu ktokolwiek o niesympatycznym wyglądzie, możecie go pokłuć. Czekajcie na nas z herbatą i ciastem marchewkowym. Pamiętajcie o pacmanie. Hej, Na Pohybel, nie siadaj na Krześle!
I odjechali w kierunku odwrotnym do strony zachodzącego słońca.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Green
Biczopędzel
Biczopędzel


Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:03, 22 Lip 2014    Temat postu:

[PB]

Jillian powoli przetrawiała nowe informacje, oglądając ręcznie narysowaną mapkę z zaznaczoną barierą i elektrownią. To wszystko nie miało sensu. Wyglądało na to, że elektrownia ma coś wspólnego z pojawieniem się bariery. W największym szoku pozstawiły ją wieści o niezwykłych mocach, które pojawiły się u Mattiego i dziewczyny z Coates. Czy to oznaczało, że ludzi z dziwnymi zdolnościami mogło być więcej? Jillian przygryzła wargę. Już od dłuzszej chwili rozważała opowiedzenie chłopakom o swojej wizycie w Coates i o Benjaminie.
- Czy mogę wam ufać? - zwróciła się do nich. Nie miała większych wątpliwości co do Mattiego, tym bardziej, że sam zwierzył się jej właśnie z posiadanej mocy. Z Deanem za to rozmawiała może raz i ani trochę go nie znała.
Obaj zapewnili ją, że nic co powie nie wyjdzie poza ich trójkę.
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Tym razem to ona mówiła. Opowiedziała o wszystkim, co przydarzyło jej się w Coates. Opisała dokładnie Benjamina oraz Mitcha. Wspomniała też o tym, jak jeden z uzbrojonych strażników wpuścił ją do ambulatorium.
Matti wstał jako pierwszy.
- Czas zadać Veranice kilka pytań.

Gdy weszli do sypialni, Vernika nadal siedziała na łóżku, tak, jak ją zostawili. Została przykuta do jego ramy, żeby nie mogła nigdzie się ruszyć.
- Jillian! - zawołała, wyginając usta w podkówkę. - Co się dzieje? Dlaczego mnie tu zamknęliście?
- To nasza kolej na pytania. - Matti wziął do ręki pistolet.
Veranika przesunęła się pod ścianę, wyginając się w dość niewygodnej pozycji.
- Nie zrobiłam nic złego - powiedziała. - Jillian, powiedz mu. Wypuśćcie mnie!
Jillian wzięła krzesło stojące przy biurku i usiadła naprzeciwko Very.
- Chcemy po prostu pogadać.
- Kto cię tu przysłał?
- Benjamin... - Blondynka spojrzała podejrzliwie na Mattiego.
- Więc jesteś z Coates Academy, tak? - kontynuował chłopak. Veranika pokiwała głową. - To zabawne, bo nikt cię tam nie kojarzy. Nie zna cię też nikt z Perdido Beach. Jak to wyjaśnisz?
- Chodzę do Coates, naprawdę - zapewniła gorączkowo. - Po co wam ta broń?
- Co wiesz o planach Benjamina?
Veranika otworzyła szerzej oczy i wyraźnie się zawahała.
- Nic nie powiem kiedy on tutaj jest - zwróciła się do Jillian. - Nie znam go. Nie chcę, żeby tutaj był.
Matti spojrzał pytająco na Jillian.
- W porządku. Poradzę sobie - powiedziała.
- Będę stał pod drzwiami.
Jillian nie spuszczała wzroku z zakładniczki. Gdy tylko rozległ się odgłos zamykanych drzwi, Veranika zaczęła szarpać kajdanki.
- Uwolnijcie mnie, nic nie zrobiłam! - Wyglądała niewinnie jak anioł. Jak skuty anioł. - Jillian. Przecież wiesz, że nie mam z tym nic wspólnego. O cokolwiek chodzi.
-Daruj sobie, Vera. Nie ufam ci. - Jillian pochyliła się w stronę dziewczyny. - Nic ci nie zrobimy, po prostu chcemy żebyś opowiedziała nam o paru rzeczach.
- Równie dobrze możemy pogadać bez tego żelastwa - odpowiedziała Veranika, wyginając usteczka w podkówkę.
Jillian postanowiła zignorować tę uwagę.
- A więc - zaczęła - powiedz mi, wiedziałaś po co Ben wezwał mnie do Coates?
- Nie wiedziałam. I nadal nic nie wiem. Powiedział, żeby znaleźć jakąś pomoc, a ja go posłuchałam.
- Wiesz co się tam stało? Wiesz co mi zrobił?
- Nie mam pojęcia. - Dla poskreślenia swych słów pokręciła głową. - Benjamin to mądry chłopak, na pewno nie zrobiłby nic...
Jillian wbiła gniewne spojrzenie w błękitne tęczówki Veraniki.
- Mądry chłopak - prychnęła. - Jak możecie pozwalać by rządził wami ktoś taki jak on?
Veranika milczała. Jillian nie przestała się w nią wpatrywać.
Nagle napięte mięśnie Very zwiotczały, a wzrok zrobił się szklisty, jakby patrzyła gdzieś w dal.
- Gdzie jest James?
- W ambulatorium. Zamknięty.
Jillian uniosła brwi. A więc jednak coś wiesz.
- Ile osób go pilnuje?
- Trzy... trzy osoby.
Na twarzy Jill pojawił się delikatny uśmiech. Jak to możliwe, że dziewczyna nagle zaczęła odpowiadać?
- Zapytam znowu - powiedziała Jill. - Wiedziałaś po co Benjamin mnie potrzebował?
- Ja... ja... wiedziałem.
Wiedziałem?
- Wiesz gdzie podziali się dorośli?
- Nie. Zniknęli.
Jillian nie odzywała się chwilę. Układała w myślach listę pytań.
- Czy wiesz coś o mocach? - zapytała.
Jasnowłosa wzdrygnęła się i powiedziała coś niewyraźnie.
- Powtórz. Głośniej.
- Moce. Prąd... zmiany... Light... zmiany kształtu... Zmiennokształtność.
Jillian bezwiednie otworzyła usta. A więc mocy było więcej.
- Co planuje Benjamin? Powiedz mi! Musisz coś wiedzieć.
- Benjamin - wykrztusiła Veranika. Zamrugała gwałtownie kilka razy. - Benjamin... - Nagle zaczęła się trząść. Jillian zerwała się z krzesła i złapała ją za ramię. Veranika krzyknęła i kopnęła Jill w łydkę. Dziewczyna syknęła z bólu. W tym samym momencie do pokoju wpadł Matti, wyjmując pistolet zza paska spodni.
- Jillian! - zawołał.
- Nic mi nie jest - mruknęla. Zaczęła rozmasowywać sobie bolące miejsce.
- Coś ty jej zrobiła? - Matti podszedł do zakładniczki.
Veranika leżała nieprzytomna na materacu.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:25, 26 Lip 2014    Temat postu:

[PB]

Test Rorschacha polega na odnajdywaniu kształtów w symetrycznej plamie atramentu, rozlanego na kartce papieru. Nie wiedzieć czemu, Benowi latały przed oczyma kaktusy. Jego terapeuta wysłałby go pewnie za to na oczyszczający maraton lobotomii - wyglądał na takiego. To tylko wskazuje, że hipnoza to dla umysłu trudne i kaleczące doświadczenie. Ale nasz główny bohater nie miał kiedy się nad tym zastanawiać. Najpierw musiał użyć całej siły woli, żeby powstrzymać się od mówienia. A potem zemdlał. Biedaczysko. Nawet nie pospał sobie długo, bo obudził go okrzyk "Na pohybel!" i późniejsze odgłosy demolki. Jakby rozpędzona drezyna, wypełniona kakusami, wjechała z rozpędem w szklane drzwi od strony ogrodu, rozbijając po drodze szklany stolik i przewracając szklaną gablotkę pełną szklanych szklanek.
Oczywiście, że tak nie pomyślał, ale to co naprawdę przemknęło mu przez głowę, było bardzo niegrzeczne.
Trochę czasu zajęło mu wydedukowanie, że nadal jest kobietą i to przykutą do łóżka. Niełatwo było skurczyć tak drobniutkie nadgarstki jeszcze bardziej. Desperacja dodała mu kopa.* Na szczęście jego torba wciąż leżała w tym samym miejscu - nikt nie wpadł na to, żeby ją przeszukać. Benjamin szybko zrzucił dotychczasowe przebranie - zarówno cielesne jak i odzieżowe - szybko ubrał się w męskie dżinsy i podkoszulek. Jego nos lekko napęczniał, oczy stały się mniejsze, sylwetka smuklejsza. Otwierając okno przeczesał włosy, zmieniając ich kolor na blond. Oczywiście, zeskoczenie z wysokości pierwszego piętra nie było problemem, wystarczy zrobić przewrót przez ramię, a żaden mięsień nie ma prawa nawet zaboleć. Siniaki są dla mieczaków. Ben wystrzelił sprintem pomiędzy domami, skręcając co chwila, aby zgubić trop.
I wtedy zaczął padać deszcz.
Nie była to jednak typowa mżawka. Lało jak z cebra. Momentalnie ulice zaczęły spływać wodą. Trampki Bena przemokły, chlupocząc miarowo. Chłopak przeklął cicho pod nosem. I tutaj zaczęły się dziwy. Skóra Benjamina zaczęła się świecić na czerwono, poświatą dyskretną acz widoczną. Co więcej - inne dzieciaki, rzwścieczone uciekając przed ulewą, również zmieniły kolory. Tylko najmłodsi, dwoje uroczych brzdąsów, mogli mieć jakieś pięć lat, poczęło emanować się żółtym blaskiem. Może dlatego, że radośnie skakali po kałużach, zamiast się złościć na pogodę?


A oto pełna lista emocji, które nasz fantastyczny deszcz, zamienia w kolory.
(dzięki uprzejmości Śnieżki Satynowej)
Dotyk Południa - złość
Radosne Spotkanie - radosna-złość
Miodowa Słodycz - radość
Spełnione Marzenia - spokój
Sekretne Wyznanie - smutek
Nuta Tajemnicy - strach
Orientalny Taniec - zakochanie
Śnieżnobiały - ktoś tu czuje się rasistą


________________________________
*-to zdanie powstało dzięki pomocy pomocnej Anu


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Sob 22:26, 26 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:57, 02 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

- Jestem zdumiony - powiedział kaktus spoglądając na potłuczone szklane szklanki, szklaną gablotę, szklany stolik i szklane drzwi prowadzące do ogrodu.
- Ja też - odparła Cynthia, wyjmując kawałek szkła z podeszwy trampka. Nie była pewna, jak to się stało, że straciła panowanie nad drezyną akurat wtedy, gdy wjechali w wąską uliczkę wypełnioną domami. Możliwe, że miał z tym coś wspólnego Przytulaś, który krzyknął entuzjastycznie: "Przytulaś¡" i rzucił się na swoją panią z otwartymi kolcami, gdy dokonywała skomplikowanych manewrów pojazdowych.
Ze schodów zbiegła dziewczyna z dedwukropkiem na twarzy. Za nią podążał Matti z jeszcze większym dedwukropkiem i oboje wyglądali tak, jakby potrzebowali widoku czerwonej pandy kopiącej dołek w ziemi.
- Co tu się dzieje¿¡ - krzyknęła dziewczyna, ciskając piorunami z oczu.
- Jestem zdumiony - Matti podrapał się po głowie. Jestem Zdumiony postanowił go przytulić w ramach solidarności. Przytulaś, nie chcąc być gorszy, rzucił się z miłością w stronę nieznajomej.
- Krzesło¡ - powiedział Krzesło.
- Wybaczcie niezapowiedzianą wizytę. Macie może obiad¿ - spytała Cynthia, bo jej organizm właśnie przypomniał sobie, że należy jeść.
- Co¿¡ Obiad¡ Rozwalasz mi dom i żądasz obiadu¿
- Może być kapuśniak.
- Wynoś się z tą drezyną¡
Nasza bohaterka wzruszyła ramionami.
- Dobra, ale musicie pomóc mi ją wynieść, chyba że chcecie, żebym znalazła nową drogę. Na wprost. Kuchni jeszcze nie zwiedzałam.
- Oczywiście¡ - krzyknął Oczywiście.
Próbując ujarzmić entuzjazm kaktusów, z których każdy chciał przytulić nowych znajomych, klnąc z cicha (albo z głośna), ruszyli na tor przeszkód, usiłując ominąć odłamki szklane.
- Uważajcie, bo wszędzie pełno szkła.
Razem, zgodnie, by nabrać jeszcze więcej optymizmu, zaczęli wyturliwać drezynę z wnętrza domu na zewnątrz domu. Kaktusy skandowały swoje imiona, czyniąc chaos. Tak wielki chaos, że nikt nie zauważył, gdy zaczął padać deszcz. Spostrzegli, że coś jest nie tak, gdy zaczęli zmieniać kolory. Nieznajoma dziewczyna zaczęła lśnić niczym Dotyk Południa, twarz Mattiego jęła mienić się Radosnym Spotkaniem, a Cynthia skonstantowała, iż przybrała kolor Miodowej Słodyczy. Kaktusy pozostały w barwach Spełnionego Marzenia.
- Jestem zdumiony - powiedział... Domyślcie się, kto.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:55, 03 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Zza płotu domostwa Jillian wychylił się chłopiec. Blondynek mógł mieć jakieś 10 lat, proste włosy do ramion zachodziły mu na twarz i osłaniały piegowaty nosek - taki trochę Maciusiowy. Był bosy jak hobbit, za to w stroju czerwonej pandy. Puchate futerko idealnie ukryło kolbę pistoletu zatkniętego za pasek (nie mylić z celulitem). Chłopiec uśmiechał się szeroko widząc jak Cynthia i spółka mozolnie wypychają drezynę na zewnątrz. Nawet gdyby się nie uśmiechał, jego radość wyrażałaby łuna barwy Miodowej Słodyczy.
-Co robicie? - spytał słodkim głosikiem, raźnie przeskakując przez płot.
-Przemieszczamy drezynę z punktu Aaaaaaaaniejedźtam do Beeeeędzielepiejjakstądwyjedziesz - powiedziała Cynthia.
Benjamin nie miał pojęcia po co tutaj przyjechała, ale w tej sytuacji każdy się przyda.
-Czemu masz na sobie strój firefoxa? - spytał Dean, który zmaterializował się tylko dlatego, że podbno gdzieś się tam kręcił.
Wtedy Cyn zachłysnęła się powietrzem.
-To przecież czerwona panda -wykrzyknęła i momentalnie Ben znalazł się w jej uścisku.
Kaktusy wyczuły okazję, więc dołączyły się do współnego przytulańca.
Poza Palestyńskim Cichobiegiem, który wolał utulić Deana.
I Jestem Zdumionym, którego faworytem nadal pozostał Matti i to jego właśnie obdarzył solidną, kłującą dawką miłości.
I wtedy rozległ się wybuch.
-To brzmiało jak wybuchająca Impala - mruknął chłopiec, kiedy udało mu się odzyskać oddech -A szkoda, bo to chyba gatunek zagrożony wyginięciem
-A może tylko Ci się zdawało - spytała Cynthia.
-W takim razie to faza delta.
-Krzesło! - wykrzyknął jeden z kaktusów i zaczął odkurzać trawnik.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:30, 06 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Po tym, jak wybuchła Impala, a Krzesło zaczął odkurzać trawnik, czas - przynajmniej dla Cynthii - stanął w miejscu. Całkiem tak, jakby ktoś nagle wszystko utopił w kiślu, który jednak nie był kiślem, a zielonkawą mgiełką. Spowijała zatrzymane w pół kroku kaktusy, chłopca przebranego za czerwoną pandę (jakże on uroczo wyglądał!) i drezynę, która już w osiemdziesięciu jeden procentach została wyniesiona na zewnątrz.
Nasza bohaterka rozejrzała się powoli dookoła, przygotowana na najgorsze. Znienacka, a raczej z nieba, zaczął padać żelkowy deszcz.
-Patrzcie, to żelce! - krzyknęła radośnie. Już miała zacząć zbierać je z ziemi, gdy nagle u jej stóp pojawiły się małe kratery, z których jął wypływać kisiel o smaku różnoowocowym. Z pobliskiego wzgórza potoczyło się kilkanaście foremnych i soczystych arbuzów. Podskakiwały, turlając się w jej kierunku, a za nimi biegło stadko królików z Rhosgobel. Cyn poszła w tamtym kierunku, pakując kisiel i arbuzy do kieszeni, żelce zjadając po drodze, a jej wzrok napotkał koale przytulone do drzew. Czuła ogromną potrzebę, by iść dalej, zwłaszcza, że za nimi rozpościerała się tęcza, a na polance pojawiła się fontanna czekolady. Dookoła niej hasały jednorożce i kucyki, ciesząc wypełnione łzami radości oczy mnogością kolorów i błyskiem brokatu. Dwa wieloryby podpłynęły do niej kałużą i trzymały gigantyczną złotą tacę z tortem truskawkowym i świeczką w kształcie liczby piętnaście. Ażeby dopełnić obraz, na dalszym planie zmaterializowała się hodowla kaktusów, kusząc swoją kolcowatością. Ptaki świeciły, a słonko śpiewało głosem Kłapouchego. Na ustach dziewczyny wykwitł tajemniczy uśmiech Mony Lisy, ale po chwili skonstantowała, że coś jest nie w porządku. Potoczyła czujnym spojrzeniem po wszystkich cudownościach, licząc na to, że jednak coś przeoczyła. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją naprzód, nie pozwalając na trzeźwe przemyślenie sytuacji. Jakby ktoś amputował jej mózg i kazał podążać za samym instynktem.
A gdzie... - wykrystalizowanie konkretnej myśli zajęło jej dłuższą chwilę - ...gdzie... czerwone pandy?!
Cyn rozejrzała się ponownie jak ślepiec, który właśnie odzyskuje wzrok, przecierając oczy. Zielonkawa mgła zgęstniała nagle, a po chwili zaczęła rozrzedzać się, zabierając ze sobą poszczególne elementy tego małego prawie-raju bez czerwonych pand. Czas z powrotem ruszył, powodując zawroty głowy i zdezorientowanie.
- Wszystko w porządku? - spytał ktoś. Dopiero teraz zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą.
- Zobaczyłam coś okropnego - odpowiedziała po jakimś czasie, wciąż dochodząc do siebie - Brak czerwonych pand.
Kaktusy pokiwały kolczastymi główkami ze zrozumieniem.
- Jestem zdumiony - powiedział Jestem Zdumiony.
- Brak czerwonych pand? A ja? - spytał chłopiec przebrany za czerwoną pandę.
- Nie o to chodzi. Widziałam wszystko. Deszcz żelków, wulkany kiślu, ogromną fontannę czekolady z tęczą w tle, koale, arbuzy i króliki, jakby ktoś chciał wykreować moją małą prywatną utopię, ale zapomniał o jednym elemencie.
- Deszcz żelków?
- Fontanna czekolady?
- Koale? Gdzie? - pytali wszyscy.
- W dodatku był tort. Całkiem tak, jakbym miała urodziny.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:06, 06 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Cynthia była szajbnięta. Ale przynajmniej władowała się drezyną w dom Jillian. Kwestionowanie logiczności tych wydarzeń było bezsensowane. Tak jak wszystko pod kopułą - na przykład gadające kaktusy. Benjamin dyskretnie drapał się po ukłuciach, które zostawiły na jego skórze ich kolce. Gdyby nie strój czerwonej pandy, wiedziałby, że są podejrzanie duże, a ich barwa zbyt intensywnie czerwona, jak na zwykłe rany... Ale nie uprzedzajmy faktów.
-Chyba za mocno przywaliłaś w coś głową przy tym parkowaniu w moim salonie - Jill opiekuńczo otoczyła Cyn ramieniem - Może usiądź czy coś.
Cynthia, o dziwo, nie protestowała. Nietypowe, jak na nią. Tylko podrapała się po bąblach na łydce.
Nowoczesna łydka. Cała w paskudnych bąblach. Fuj.
Zawrócił na pięcie. Już się dowiedział wszystkiego, czas realizować plan... Uszedł ledwie pod płot, ale szaleńcze swędzenie zatrzymało go w miejscu. Pocierając paznokciami o skórę, dostrzegł kątem oka, że pozostali również czują to co on. Z punktu widzenia osoby trzeciej. Muszę dodać, że wyglądało to całkiem zabawnie. Przez dobre dziesięć sekund - im jawiło się to jako wieczność - Ben, Cynthia, Matti, Jillian, a także Dean, wszyscy zgodnie zwalczali uciążliwe pieczenie.
Kaktusy, jak to one, popiskiwały swoje imiona i przyglądały im się badawczo swoimi brakami-oczu.
A potem Benjamin zatoczył się i padł jak długi na ziemię.

Na nogi podniósł się już w innym miejscu.
Konkretnie tam gdzie wcześniej stała Cynthia. Teraz jej tam nie było.
Była Jillian, tuż obok, na wyciągnięcie ręki, obaj chłopcy, czerwona panda.
Zaraz.
Przecież on był tamtym chłopcem w stroju czerwonej pandy. Ukradł go ze sklepu z przebraniami jakieś pół godziny temu (ten sklep był najbliżej, tak bywa).
Czerwona panda uniosła głowę, a potem zaklnęła szpetnie. Zresztą, wszyscy inni też wyrażali swoje zdziwienie, czy to werbalnie, czy też nie.
Benjamin skierował swój wzrok na samego siebie. Był teraz dziewczyną, nie ulegało wątpliwości. Stan do którego zdążył już przywyknąć. Ciemnowłosą w dodatku - to nowość. Pewnie to przez swoją moc dopiero po chwili zorientował się, że nie jest w tym ciele to trzeba.
Ale przynajmniej bąble przestały go swędzić.
Czerwona panda, która nie była Benem, tylko kimś innym, chwiejnie przybrała pozycję prawie wyprostowaną. A potem przewróciła się znowu, zmieniając się na powrót we właściwą formę Benjamina - tego nastolatka, którym bywał codziennie.
-Grrr. - warknął ze złości i stał się niewidzialny, bowiem i on nie panował nad swymi nowymi mocami.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:28, 09 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

-Grr. - warknęła Cynthia i stała się niewidzialna. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że widziała siebie w całej okazałości z perspektywy kogoś innego. W jej mózgu pojawiły się wielkie znaki zapytania, gdy przyjrzała się nie-swoim dłoniom, nie-swoim ubraniom, gdy dotknęła nie-swoich włosów i przemówiła nie-swoim głosem:
-Jestem zdumiona.
Oczami Jillian spostrzegła, że wszyscy dookoła wydają się być mocno zdezorientowani, łącznie z kaktusami, którym zapewne po prostu udzielił się wszechobecny nastrój, bo one w nikogo się nie zamieniały. Chyba. A nawet jeśli, to mała różnica dla reszty świata, bo najwyżej zaczęłyby wykrzykiwać inne słowa. Ale nie zaczęły.
-Oczywiście - powiedział Oczywiście.
-To chyba jakiś żart... - odezwał się Matti.
-Matti?
-Co. - chłopiec w stroju czerwonej pandy podrapał się po głowie. W zasadzie, nie był już jakimś-tam chłopcem w stroju czerwonej pandy, a Benem. A konkretniej, Mattim, który był Benem, który wcześniej był chłopcem, ale cały czas miał na sobie strój czerwonej pandy, teraz już trochę podarty i ponaciągany tu i ówdzie.
-Nie, to ja jestem Mattim - wtrąciło ciało Mattiego, którym był...
-Chwila, chwila. A Dean?
-Czemu jestem chłopakiem? - spytał wywołany.
-I wszystko jasne. Cyn... - wskazała na swoje ciało, które pojawiło się właśnie kilka metrów od swojego poprzedniego położenia - Jillian... - zwróciła się w stronę Deana, czując się jak pierwszoplanowy bohater Tarzana - Matti... - to był Ben - Dean? - spytała Mattiego, a ten pokiwał głową.
- W takim razie, Ben, uważaj. Mam wrażliwą skórę i uczulenie na orzechy arachidowe.
Sytuacja była tak komiczna, że zaczęła się turlać ze śmiechu.
-Krzesło! - zawołał Krzesło i zaczął turlać się tuż obok, nie przerywając odkurzania trawnika.
Przynajmniej nie zmieniłam płci.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Sob 17:29, 09 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 1:52, 11 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Mitch Light nie wiedział dlaczego przyjechał do Perdido Beach. Zresztą nawet nie starał się nad tym zastanawiać. Od kiedy Fowl wyjechał z Jillian z Coates - podczas gdy on marnował czas poprzez bezsensowną dyskusję z kolegą - Mitch czuł narastające w nim zniecierpliwienie i znużenie wynikające z tego, że w szkole nie działo się praktycznie nic ciekawego.
Nie licząc tego, że uczniowie wyciągnęli z wszelkich możliwych melin zakamuflowanych wokół szkoły cały alkohol, którego nie wypili w pierwszym porywie entuzjazmu.
Kretyni. Co w tym niby takiego fajnego?
Chłopak wysiadł z podstarzałego BMW, którym staranował zamkniętą bramę do Coates, i rozejrzawszy się wokoło odkręcił kurek od wlewu paliwa. Odsunąwszy się na bezpieczną (przynajmniej w jego mniemaniu) odległość, posłał w stronę pojazdy niewielki piorun kulisty.
W tej samej chwili uświadomił sobie, na jak głupi pomysł wpadł. Gdy tylko piorun trafił do otworu wlewowego samochód eksplodował, a siła odrzutu powaliła Mitcha na plecy.
Leżąc tak na plecach Light zapatrzył się w niebo, dając się zupełnie ponieść rozbieganym myślom. W żaden sposób nie mógł się na niczym skupić dłużej niż kilka sekund.
- Co tutaj robisz?
Mitch rozejrzał się wokoło, ale nigdzie nie mógł dostrzec osoby, która zadała mu to pytanie.
Hmmm. Skądś znam ten głos.
-Wysadziłem auto w powietrze- odpowiedział do usłyszanego głosu, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego co mówi. Wciąż dzwoniło mu w uszach, a na dodatek czuł, że lekko krwawi z tyłu głowy.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał głos, prawdopodobnie dziewczęcy, na co Light wybuchnął śmiechem.
- Bo miałem na to ochotę. Zawsze robię to co chcę. - rzucił wesołym tonem. - Nauka, podglądanie dziewczyn, bójki, spanie. Tylko jeść muszę.
Chłopak usłyszał krótkie "hmmm" w wyniku czego usiadł na asfalcie i sięgnął do kieszeni po w połowie zjedzoną papryczkę chili. Ugryzł kawałek i żuł go z obojętną miną, spoglądając na płonący wrak.
- Ogień jest piękny, nieprawdaż? Pewnie to nie ostatni płonący samochód pod kopułą. Ciekawe za ile miesięcy ludzie zaczną się nawzajem zjadać. - skończył jeść papryczkę i zaczął rozmasowywać sobie kark. - Jezu. Psycholog miał racje. Odbija mi. Zaczynam słyszeć głosy. Jakbym bez tego już nie był chory.
Chłopak zaniósł się śmiechem i nie przestając próbował się podnieść, jednak poczuwszy ból w plecach machnął na to ręką, ponownie kładąc się na drodze.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Pon 1:53, 11 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:07, 11 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

-Zaraz, zaraz. Ty jesteś Ben? - spytało ciało Bena.
Sam zainteresowany nie pamiętał już kto tak naprawdę zadał to pytanie. Skupiony był na próbach dyskretnego usunięcia się z miejsca wydarzeń i - co ważniejsze - okiełznania swojej szalejącej niewidzialności. Nie wiedział, że Cynthia dysponuje taką umiejętnością - szkoda, bo wydawała się szalenie przydatna. I z pewnością taka by była, gdyby potrafił ją ujarzmić.
-Łap ją...jego! - wykrzyknął Dean, który tak naprawdę był Jillian.
Na przykład teraz
Benjamin nie zdążył się nawet nawrócić, a Matti już powalał go na ziemię. Mimo, że wcześniej stał dobre trzy metry dalej... Nasz bohater nie miał czasu się zastanawiać jakim cudem pokonał ten dystans w tak nieprawdopodobnie szybki sposób. Zresztą, sam Dean (w ciele Mattiego) był wystarczająco oszołomiony tą nagłą demonstracją swojej nowej mocy. Ben skorzystał z tego i odrzucił go szybkim wyrzutem obu nóg do przodu. Niezbyt daleko.
Trochę siłowni wyszłoby twoim mięśniom na dobre, Cynthio!
Niezdarnie poderwał się do pionu. Ledwo stanął na nogi, kolejna osoba chwyciła go za kołnierz. Z jakiegoś powodu bez trudu rozpoznał Jillian, mimo, że kryła się za obcą mu twarzą. Twarzą wykrzywioną grymasem gniewu.
-Co ty tutaj robisz?! Odpowiesz...
-Hej! - przerwała jej Cynthia - zostaw moje ciało! Jest bardzo delikatne, a wolałabym je odzyskać w stanie nienaruszonym.
O dziwo, Jillian w skórze Deana bez szemrania spełniła polecenie i cofnęła się o krok.
Matti potknął się o ogon czerwonej pandy i wywalił jak długi. Dobrze, że Dean leżał tu pod jego nogami - przynajmniej zamortyzował upadek i strój tego uroczego zwierzaka nie ubrudził się trawą.
Benjamin uznał, że teraz ma szansę. Szkoda mu było zostawiać swoje ciało na pastwę tej bandy. Naprawdę. Nawet jeśli ostatnio ciągle przebywał w cudzej skórze. Wspiął się na drewniany płot, oddzielający ogród Jill od reszty świata i właśnie wtedy oberwał kulką. Idealnie w łopatkę. Siła pędu pocisku zrzuciła go z ogrodzenia, tak, że upadł twarzą na twardy asfalt po drugiej stronie.

To był zły pomysł, żeby wkładać do tamtej torby pistolet. - myślał sobie, balansując na granicy świadomości i omdlenia -Damskie pierdółki by wystarczyły. I strój Spidermana. Spiderman nie ma ogona, o który można się potknąć. A skoro nie można się potknąć, nie można zauważyć broni za paskiem. Wróć. To głupie. Każdy by ją zauważył, prędzej czy później.
Jak przez mgłę usłyszał wybuch. I czyjeś głosy. Ręce na swoich ramionach. Pardon, ramionach Cynthii.
Przynajmniej muszą mnie opatrzyć, skoro to nie moje ciało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:49, 12 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Mitch w końcu wstał z asfaltu, tylko po to, aby mało nie zderzyć się z jakimś chłopakiem. Ten w pierwszym odruchu posłał mu groźne spojrzenie, lecz gdy tylko dostrzegł niesamowicie przeciętnego Mitcha, ominął go i podbiegł bliżej palącego się samochodu.
- Co tu się do diabła stało? - zapytał zaskoczony chłopak.
- Wysadziłem samochód w powietrze - rzucił beztroskim tonem Light, na co chłopak powoli odwrócił się w jego stronę i utkwił w nim zszokowany wzrok.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał tamten, na co Mitch przyłożył do ust zgięty kciuk i przez chwilę stał w takiej pozycji, po czym spojrzał na tamtego i z beztroskim uśmiechem na twarzy wzruszył ramionami.
- Gdzie tu można dostać coś do jedzenia? Głodny jestem.
Tamtego skołowało.
- Co?! Wysadziłeś samochód w środku miasta i w ogóle cię to nie rusza?
- Nic a nic.
- Jesteś nienormalny - rzucił tamten, spoglądając na Mitcha oskarżycielsko.
- Noo, już to kiedyś słyszałem. Psycholog szkolny wciąż mi to powtarzał. Zabawne, że teraz zniknął.
Mitch odwrócił się tyłem do tamtego i dotknął palcami rany z tyłu głowy. Mimo jej niewielkich rozmiarów syknął cicho i nerwowo zachichotał, mając nadzieje, że nie wda się tam żadne zakażenie.
- Jak się nazywasz? - zapytał tamtego.
- Dea... Matti - zmienił odpowiedź w połowie zdania.
- Zresztą nieważne - rzucił Light, odwracając się do "Mattiego". - Zastanawiało cię dlaczego w nocy widać gwiazdy? Jesteśmy przecież pod kopułą, nie?
- Kopułą? - zapytał tamten, na co Mitch przytaknął, posyłając mu lodowate spojrzenie, które zawsze przybierał gdy stawał się poważny.
- Otacza nas bariera, zniknęli wszyscy mający 15 lat lub więcej. Niektórzy mają supermoce. Widziałem przerośniętego kojota i mewę ze szponami. Ciekawe ile miesięcy tu przetrwamy. Tak poza tym jestem Mitch Light z Coates Academy. Swoją drogą przyjechałem tam, bo wszyscy piją pod nieobecność szefa jak nienormalni. Dziewczyny po alkoholu są łatwe, ale co to za wyzwanie? Nie zgadzasz się ze mną? - Light nie zważając na reakcje tamtego mówił dalej. Gdy tylko usłyszał, że ktoś się do nich zbliża przybrał swój typowy beztroski wyraz twarzy. Przelotnym wzrokiem przejechał po przybyszach, dostrzegając wśród nich Bena. Jednak coś w jego mimice i postawie wzbudziło w nim wątpliwości co do tego czy powinien się z nim przywitać. - Masz może coś do żarcia? Głodny jestem a nie umiem gotować. Poza tym nie mam gdzie nocować, bo wysadziłem samochód w powietrze. Komiczne, nie? To gdzie mieszkasz?
Spojrzał na Mattiegi, który jak skołowany spoglądał jak Mitch po raz kolejny sięga ku kości ciemieniowej lekko się przechylając. Zanim ktokolwiek zareagował uczeń CA usiadł na asfalcie, po czym zemdlał.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:52, 12 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Cynthia jak w spowolnionym tempie - znowu - widziała ciało Bena wyciągające pistolet zza paska. Chwilowo była bez broni, a przynajmniej nie zauważyła żadnych ukrytych zdradziecko ostrzy w kieszeniach albo podeszwach butów Jillian. Postanowiła więc dyplomatycznie wycofać się wraz z drezyną i kaktusami...
...i uświadomiła sobie, że powinna za wszelką cenę chronić tyłek Bena (czyli swój) dokładnie w momencie wystrzału. Jęknęła z cicha, gdy zobaczyła samą siebie znikającą za niskim płotem w wyniku swobodnego spadku.
-Ty okropna osobo! - wrzasnęła, biegnąc w kierunku ciała Bena. I do niego, i do jego prawowitego właściciela czuła teraz niepohamowaną wściekłość, toteż chwyciła, co było pod ręką (pozostałość po szklanym stoliku w postaci stalowej nóżki) i zdzieliła nią fałszywą czerwoną pandę po głowie. - Napraw to... mnie... zrób coś, i to szybko.
Matti-Ben zatoczył się, po czym spojrzał na nią i z wydocznym zdziwieniem (dla niej i dla siebie) odrzekł:
-Zgoda.
I pobiegł do domu, machając ogonem.
-Pomóż mi! - krzyknęła do ciała Deana (sam Dean uciekł, korzystając z okazji), czując nagły przypływ sił perswazji. -Musimy mnie stamtąd wziąć, zanim wykrwawię się i umrę.
Ciekawe, co by się stało, gdybym umarła naprawdę. Zostałabym w tym ciele na zawsze czy może snuła się po Perdido w postaci mglistej zjawy do czasu, aż wszystko wróci do normy?
Jakiej normy?

-Nienawidzę ciebie! Dlaczego musiałeś oberwać akurat teraz? - odpuściła sobie jakąkolwiek agresję, raz, że Ben był nieprzytomny, dwa, bicie samej siebie kłóciło się jakoś z jej wewnętrznymi przekonaniami.
Chwyciła Bena za swoje ramiona i z pomocą Jillian-Deana zaciągnęła ciało do domu. Cholera, chyba powinnam schudnąć. Przy całym absurdzie sytuacji nawet nie zdziwił jej fakt, że Matti-Ben też dał nogę, zostawiwszy po sobie otwartą apteczkę w przedpokoju. Plasterek pomoże, zdecydowanie.
Dopiero teraz przyjrzała się ranie. Pocisk przeszedł na wylot - trafił w łopatkę, wyleciał gdzieś pod obojczykiem. Prawdopodobnie więc nie trafiło w żadne ważniejsze narządy i Cynthia, gdy już wróci do siebie (o ile wróci kiedykolwiek), będzie żyć. Prawdopodobnie miała szczęście. Jakoś jej to nie pocieszało. Rana wylotowa wyglądała paskudnie po odsłonięciu, a Cyn trzęsącymi się rękoma Jillian nie mogła zrobić nic twórczego ponad polanie jej dużą ilością wody utlenionej i niezdarnym obwiązaniem wszystkiego bandażem. Liczyła tylko na to, że jakiś zagubiony fragment pocisku nie postanowił zostać w jej tkankach na zawsze.
Kaktusy obserwowały wszystko ze współczuciem.
-Jestem zdumiony - powiedział Jestem Zdumiony.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:31, 15 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

Obudził go nieznośny ból w ramieniu. Całe jego ciało było obolałe, skóra lepiła się do plastikowej ceraty, którą ktoś pod niego podłożył, tak, by przypadkiem nie zachlapał krwią kanapy, na której go rozłożono. Ruch szyją, przy podniesieniu głowy do góry, tylko pogorszył sprawę.
-Hej, Śpiąca Królewna się obudziła! - ucieszył się Mitch.
Siedział przy stole naprzeciw i niechlujnie wrzucał w siebie makaron w sosem. Na głowie miał zawiązany bandaż - ktoś wyraźnie próbował zawiązać go najlepiej jak umiał. Nie wyszło mu.
-Jak to jest... - kontynuował chłopak, jednocześnie przeżuwając - Zawsze kończysz jako baba. Veranika, teraz Cynthia. Doceniam gust, po prostu trudno to uznać za przypadek.
-Humpf. - ten odgłos miał być złowróżbnym parsknięciem, ale trudno wydać z siebie taki dźwięk, gdy leży się na piersi.
-Czyli jednak Vera to ty! - nie rozpoznał tego głosu i nie mógł się odwrócić, by sprawdzić kto to.
-Zastanawialiśmy się, dokąd zwiała - jego ciało pojawiło się w jakże ograniczonym niewygodną pozycją zasięgu wzroku Benjamina - Wygląda na to, że niezbyt daleko.
Zamrugał kilka razy. Matti, obecnie rezydujący w jego ciele, miał nieproporcjonalnie długie, zwisające bezwładnie w dół palce, rozpłaszczony nos, jedną tęczówkę w kolorze zielonym, a włosy tuż przy skórze głowy miały odcień piaskowego blondu.
-Nie baw się moją mocą, jeśli nie potrafisz - parsknął.
-I tak to nie moje ciało - uśmiechnął się i zaświecił na żółto, pardon - na Miodową Słodycz, chociaż aura koloru była znacznie słabsze niż kilka godzin temu.
Kilka godzin? Cóż, prawdopodobnie tak. Nikt nie zapalałby tych wszystkich lamp, gdyby jeszcze było jasno.
Jillian w ciele... Dean? Tak mu było. Nieważne. Jillian również się zbliżyła.
-Teraz też będziesz mdleć, jeśli zaczniemy zadawać pytania? - położyła ręce na biodrach w typowo damski sposób.
-Tylko jeśli pytania będą naruszać moją prywatność. - Ben zdobył się dość sił, by ugiąć ręce w łokciach i chociaż trochę podnieść głowę. Dopiero teraz zauważył gromadkę kaktusów, które otoczyły kanapę i niecierpliwie przebierały łodygami. Widząc, jak się podnosi, ich ruchy wzmogły się - niektóre zaczęły podskakiwać, inne wykrzykiwać dziwne słowa, ale - na szczęście - żaden nie miał potrzeby się przytulić.
-Ile jeszcze dzieciaków z Coates ma moce? - to była Jill - Wiemy, że ty możesz zmieniać swój wygląd. I że Cynthia staje się niewidzialna.
-Chociaż to wiedzieliśmy już wcześniej - dodał Matti.
-Jest jest coś jeszcze?
Benjamin oparł brodę na swoich pięściach.
-Właśnie. Też się zastanawiam. Inaczej Matti - spojrzał na tamtego - O, przepraszam, raczej ten który siedzi teraz w twoim ciele, nie doskoczyłby do mnie tak szybko.
-A Jill nie wpływałaby tak na ludzi - dodał Mitch, oblizując widelec - Jill, prawda?
-Właśnie. Kolejny dobry przykład.
Tamci wymienili spojrzenia.
-Jill, kochanie, nie czujesz przypływu magicznych zdolności, przypadkiem? - teraz to on, jarzył się żół...Miodową Słodyczą.
-Nie - odparła oschle - I nie mów tak do mnie.
Chłopak zerknął na siebie, znaczy Matti'ego, na broń zatkniętą za jego pasek - niestety, kostium czerwonej pandy gdzieś przepadł.
W tym momencie, gdzieś z tyłu, rozległy się kroki.
-Naprawiliśmy drezynę! - oznajmiła Cyn, głosem Jillian.
Ben dojrzał Dean'a, rezydującego obecnie, przypomnijmy sobie, w ciele Matti'ego. Chłopak miał ubrudzone smarem palce, koszulkę przewiesił sobie przez ramię. Wyglądał na zmęczonego. Skierował swoje kroki do łazienki.
Cynthia przeciwnie - promieniała energią. Ukucnęła przed jego twarzą.
-Jest szansa, że jeszcze wstanę? Lepiej dla ciebie, żeby była taka szansa.
-Na razie nie. Ale możemy spróbować z siedzeniem.
Dziewczyna chwyciła go/siebie pewnie i podciągnęła w górę. Bolało i to strasznie, ale zacisnął zęby. Kiedy oparł się plecami o kanapę było już znacznie lepiej.
-Mam propozycję i ufam, że ucieszy ona was wszystkich. - znacząco zerknął na Jillian. Koniec końców to ona robiła tutaj za liderkę.
W odpowiedzi dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i wyczekująco uniosła brew do góry.
-Przejedziemy się razem do akademii. Wy będziecie mogli odwiedzić kolegę Jamesa. Ja zaś skorzystam z jego pomocy i przywrócę ciało naszej kochanej Cynthii do stanu używalności.
Ponownie, Jillian i Matti spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-Musimy to obgadać - znacząco zacisnął dłoń na kolbie pistoletu.
Ciekawe jak wystrzelisz z tymi palcami. Ben uśmiechnął się i zapraszająco skinął ręką.
-Dean! - krzyknęła Jill w stronę łazienki.
Po chwili, tamten wychylił się zza drzwi, już czysty i ubrany.
-Wiesz, to trochę dziwne, gdy tak wołam sam siebie - mruknął.
Matti klepnął go/siebie po ramieniu.
-Popilnuj ich przez chwilę.
-O tak, na pewno uciekniemy - parsknęła Cynthia - Już ty o to zadbałeś. - oskarżycielsko wskazała rozciętą na plecach koszulkę i widoczny tam bandaż.
Chłopak zignorował uwagę. Dean wyjął szklankę, nalał sobie do niej wody i ciężko upadł na krzesło (na mebel, nie na kaktusa).
-Wiesz, że jeśli ona wyjedzie, ktoś będzie musiał wszystkim zarządzać? - zwrócił się do Cyn.
Uśmiechnął się i przeniósł wzrok na Mitcha. Tamten dyskretnie uniósł pięść do góry.
Zdecydowanie, nie jest taki głupi, jak by się wydawało.
-Myślicie, że ile to potrwa? - spytał Dean, przeczesując włosy palcami.
-Co takiego?
-To z ciałami.
-Przynajmniej nie jesteś dziewczyną.
-Przynajmniej twoje ciało nie trafiło do idioty, który pozwala w siebie strzelać - odgryzła się Cynthia.
Chłopak zamilkł i począł się wpatrywać w pustą szklankę bez pomarańczy.
Przez chwilę panowała krępująca cisza.
-Tak właściwie - zaczął James - to jaką masz teraz moc?
Dean pokręcił przecząco głową, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo najwyraźniej narada się zakończyła. Oboje stanęli na środku pokoju. Nie zgadniecie w kogo wwiercali swój wzrok.
-Jaka decyzja? - uśmiechnął się lekko?


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:15, 19 Sie 2014    Temat postu:

[PB]

- Jaka decyzja? - zapytał Ben-w-ciele-Cynthii ze słodkim uśmiechem na twarzy. Nie bardzo mógł uwierzyć, że tamci przystaną na propozycję kapitana Fowla.
Tym większe było jego zdziwienie, gdy usłyszał jak Jill-w-ciele-Deana powiedziała:
- Zgadzamy się.
Mitch nie czekając zeskoczył z krzesła i wybiegł z budynku, krzycząc:
- Poszukam jakiegoś auta.
Nie musieli długo czekać, bo zaraz wyhamował z piskiem przed wyjściem z domu. Light znalazł jakieś terenowe auto, które stało zaparkowane pod jednym z domów z otwartymi drzwiami od strony kierowcy.
- To bezpieczne dawać mu prowadzić? - usłyszał z domu. Nie przejmując się tym wpadł do mieszkania, obracając pęk kluczy na palcu wskazującym.
- Mamy pełny bak. Auto jest obszerne i przystosowane do jazdy w terenie.
- Dlaczego do jazdy w terenie? - zapytał Dean-w-ciele-Mattiego. Mitch spojrzał na niego z dezaprobatą i pokręcił głową z zawiedzioną miną.
- To jedziemy czy nie? - zapytał Matti-w-zniekształconym-ciele-Bena. Light przytaknął z pomocą Deana wnieśli Bena do środka.

[CA]

Gdy dojechali do Coates wszyscy pasażerowie odetchnęli z ulgą. Mitch uparł się jak dziecko, że nie zamierza wymijać samochodów na autostradzie. Dlatego też tuż przed zjazdem na nią zjechał z niej i przez całą drogę jechali wzdłuż niej po jakichś wertepach.
- I jak było? - zapytał pogodnym tonem gdy już przejechali przez otwartą bramę. Cynthia-w-ciele-Jill spojrzała słabo na Mitcha mówiąc
- Okropnie.
- Bardzo mnie to cieszy - rzucił Light, spoglądając na oddychającego ciężko Bena. Uniósł wysoko brwi i zapytał dobitnie - A tobie co? Jesteś TAM wilgotny?
Matti który właśnie w tej chwili pił wodę wypluł jej całą zawartość na Deana, krztusząc się przy tym. Ben posłał mordercze spojrzenie Lightowi, który zwiesił nisko głowę.
- Musimy ustalić kto idzie a kto zostaje - wycedził Ben, wciąż posyłając groźne spojrzenia w stronę Mitcha. Błyskawicznie przeskoczył wzrokiem z niego na Mattiego. - Ty na pewno nie idziesz.
- Niby dlaczego? - zapytał tamten ewidentnie wściekły. Ben spojrzał na niego jak na idiotę więc chłopak podążył wzrokiem ku Jillian, szukając wsparcia. Ta jednak spojrzała niepewnie na chłopaka, po czym powiedziała:
- No wiesz, wyglądasz teraz... Jak by to powiedzieć?
- Jak uciekinier z Czarnobyla - dokończyła za nią Cynthia, która przez całą drogę siedziała na kolanach Deana.
- Chciałbym kiedyś odwiedzić Czarnobyl - rzucił Mitch, jednak wszyscy go zignorowali. Przez chwilę tamci wykłócali się o to kto ma iść, aż w końcu Light zapytał - To może ja, Ben i Jill? Z naszej szóstki tylko mi pozwolą teraz wejść, nie? Bo Jill chce zobaczyć chłopaka, a Ben musi się wyleczyć, prawda? To jedyne logiczne wyjście. Reszta poczeka tutaj, a my tu potem wrócimy i uzgodnimy co dalej.
Wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem na szatyna.
- Jak chcesz to potrafisz myśleć - rzucił Ben, na co Mitch podrapał się po głowie. Następnie zwrócił się do Jill. - Masz jakieś zastrzeżenia?
Dziewczyna w ciele chłopaka pokręciła głową i nie przedłużając we trójkę opuścili samochód.
Gdy w końcu dotarli pod drzwi ambulatorium spotkali tam Ty i Yonę stojących na warcie.
- Czego chcesz Light? - zapytała dziewczyna, spoglądając złowrogo na chłopaka, który posłał jej rozbrajający uśmiech.
- Tez tęskniłem skarbie. Wpuścisz nas? - odparł wesoło Light, spoglądając z ukosa na Ty'a.
Ten napotkawszy jego spojrzenie naprężył się, co według Mitcha wyglądało uroczo. - A jemu co?
- Nie toleruje psychopatów - rzuciła oschło Yona, podkreślając słowo na p. Z twarzy Lighta zniknęła wszelka wesołość, zastąpiona obojętnym wyrazem twarzy, jeśli nie liczyć oczu, których spojrzenie mogłoby połączyć topniejące lodowce.
- Grzebałaś mi w papierach? - zapytał niby spokojnym tonem, zupełnie zapominając o obecności Bena i Jill.
Przecież wszystkiego się pozbyłem!
- Nie musiałam. Ktoś kto je widział wygadał się po kilku piwach - rzuciła mu ironiczny uśmiech, na co Mitch uniósł brwi i przeszedł obok niej otwierając drzwi. Ben i Jill weszli za nim i czym prędzej Fowl złapał Lighta za koszulę. Mitch uśmiechnął się do niego przepraszająco, po czym szepnął:
- Sorki Kapitanie, ale każdy ma rzecz lub dwie które wolałby ukryć, prawda?
Poczuł uderzenie w twarz i spojrzał w oczy Benowi, który wręcz kipiał ze złości.
- O co jej biegało idioto? Wcześniej miałem to gdzieś, ale teraz musisz zaspokoić moją ciekawość - wycedził Ben, zerkając za siebie na Jill, która usiadła przy wtulonym w poduszkę Jamesie. Fowl puścił go i wycedził przez zęby. - Albo zrobisz to później.
Mitch upadł na fotel lekarski i przez chwilę przyglądał się jak Ben idzie w stronę łóżka Uzdrowiciela. Sięgnął po swój szeroki nóż taktyczny i zaczął nim wydłubywać brud spod paznokci.
Czy ja koniecznie chcę to ukrywać?
- Jestem psychopatą, który patrząc na człowieka chce go w tej samej chwili zabić i pokroić na kawałki. - rzucił od niechcenia Mitch. Nie podniósł wzroku, aby zobaczyć czy tamten się na niego patrzy. - Nawet w tej chwili chcę was wypatroszyć, a ciebie Ben wcześniej zgwałcić. Potem was pokroić na filety i wsadzić do lodówki. W końcu ludzie są tylko kupą mięsa, nie? Chociaż w sumie mój język nie odbiera żadnych bodźców smakowych, więc i tak bym nic nie poczuł. Mogę pić mocz jak wodę i nie będę czuł żadnej różnicy.
Umilkł i wrócił do dłubania nożem między paznokciami, a gdy skończył schował broń w pochwie za pasem i ziewając potężnie rzucił się na drugie łóżko w ambulatorium natychmiast zasypiając.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:18, 20 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

James siedział w tym pokoju zaledwie dzień, a już odcisnęło to na nim piętno. Miał sińce pod oczami. Tacka ze stołówki z jedzeniem leżała nietknięta na stoliku obok łóżka. Na jego miejscu Ben zrobiłby to samo. Chłopak spojrzał krzywo na Jill.
-Ja cię znam... Co tu tutaj...
-James, to ja, Jillan. - dziewczyna złapała go za rękę - To długa historia, ale musisz mi uwierzyć.
Tamten spojrzał na nią z powątpiewaniem. W odpowiedzi pochyliła się nad nim i wyszeptała mu coś to ucha. Szeroko otworzył oczy.
-Jill? Ale jak?
-Nie wiem. A to jest Ben. - pokazała ręką - Jest w ciele takiej jednej...
-Wiem której. Przyszła tu, żeby sprawdzić moją moc.
Naprawdę?
-W takim razie przychodzę po raz drugi. I z tego samego powodu. - Benjamin z ulgą przysiadł tuż obok uzdrowiciela, chwycił za nadgarstek i położył sobie na barku. James spojrzał na niego ze złością, ale nie przejmował się tym. Liczyła się tylko ulga jakiej doznawał wskutek nadprzyrodzonych umiejętności chłopaka. Ból zniknął momentalnie, tkanka zrastała się, ogarnęło go uczucie błogiego spokoju.
-A ten to kto? - James kiwnął głową na śpiącego w kącie.
-To... Chyba nazywa się Mitch.
-Po prostu Mitch?
-On zjawił się później. Jak już pozamienialiśmy się ciałami.
-Ale jak?
-Nie wiem. Wynosiliśmy drezynę z mojego domu...
Benjamin wstał i poruszył ramieniem. Było w pełni sprawne, nie był już obolały, nawet odechciało mu się spać. Uśmiechnął się pięknie.
-Dzięki. - mruknął - Siedźcie tu sobie grzecznie.
Jill wstała
-Poczekaj. Dopiero przyszliśmy. Chcę spędzić więcej czasu...
Przerwał jej donośnym śmiechem.
-Możesz tu siedzieć ile chcesz, skarbie. - odwrócił się do drzwi -Odkąd mam hipnotyzerkę, nie jesteś mi potrzebna. Tylko bądźcie cicho - nie chcecie go obudzić. - kiwnął ręką na Light'a.
Lekkim krokiem przemaszerował przez szkołę. Korytarze były w większości wyludnione - ludzie siedzieli w pokojach, słyszał wrzaski i krzyki z mieszkalnego skrzydła. Wielu uczniów siedziało też na dworze, rozłożeni na starannie przystrzyżonych trawnikach, w altankach, na trybunach. Przypuszczał, że drugie tyle osób rozpacza w samotności, bezskutecznie próbuje nawiązać kontakt ze światem. Może część osób zwiała, mimo że rozkazał pozamykać bramy. W końcu, jakoś tutaj wjechali.
Na parkingu powitały go podskakujące kaktusy.
-Jestem zdumiony!
-Ja też - mruknął. W przypływie dobrego humoru dodał - Może chcecie iść na górę i poprzytulać się z Mitchem, co? Pamiętacie który to?
-Oczywiście! - wykrzyknął jeden z nich.
-Krzesło! - dodał inny.
Ogólnie, kaktusy najwyraźniej uznały jego propozycję za fantastyczną ideę i czym prędzej pognały do schodów. Chłopak wątpił, że odnajdą swój cel, ale z drugiej strony nigdy nie przypuszczał, że spotka gadającą roślinkę.
Jego dobry nastrój prysł jak bańka mydlana, gdy odkrył, że samochód jest pusty.
-Cynthia! - krzyczał jeszcze w biegu.
Ledwo dopadł drzwiczek usłyszał mocne uderzenie w blachę. Zacisnął pięści w gotowości i okrążył pojazd. Usłyszał hałas po raz kolejny i teraz był pewien, że dochodzi z bagażnika. Ktokolwiek to zrobił, litościwie zostawił kluczyki w stacyjce. Benjamin pospiesznie wydobył zakneblowaną i niestarannie związaną Cyn na zewnątrz.
-Wreszcie. Dobrze, że przynajmniej wyleczyłeś mi ciało. - prychnęła.
-Mówili coś? - warknął.
-Przeprosili mnie, wrzucając do środka. Bardzo uprzejme.
Westchnął.
-Skoro nadal wyglądam jak pajac, jest szansa, że szybko mnie złapią
-Właściwie to zaczynało mu wychodzić...
Stłumił chęć, żeby ją uderzyć. Albo chociaż szarpnąć czy coś.
-A konkretniej? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
-Kolory już mu wychodzą. Nadal ma dziwne palce, ale od czego są kieszenie. Tylko ten nos jak zgnieciony bakłażan...
Chwycił ją za nadgarstek.
-Tyle mu starczy. Nadal mają broń. Musisz ich zahipnotyzować. - chciała coś powiedzieć, ale tylko zacisnął palce - A teraz powiedz... Co mam zrobić, żeby stać się niewidzialny?


_____________________
Kochani wciąż-grający współgracze.
Ja wiem, że jesteśmy super, ale może dajmy naszym przeciwnikom zrobić trochę chaosu w Coates, co?
Tylko sugeruję...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Śro 16:19, 20 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 18:48, 20 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

Gdy Mitch się obudził pierwsze co mu się rzuciło w oczy była nieobecność Bena-w-ciele-Cynthii.Wykrzywił usta zaciskając ze złości zęby
Pewnie mnie teraz nienawidzi. K***a!
Następnie dostrzegł Jill-w-ciele-Deana siedzącą przy łóżku Jamesa. Dostrzegł, że wpatruję się w niego z troską trzymając jego dłoń między dłońmi.
- Normalnie yaoi - rzucił sucho Light staczając się z łóżka i upadając z hukiem na podłogę. Tamci odwrócili się w jego stronę zaniepokojeni, podczas gdy on powoli powstał i zdjął zieloną bluzę z kapturem rzucając ją na podłogę.
Jakby tego było mało rozebrał się do małych majtek i stąpając gołymi stopami po chłodnych płytkach ruszył w stronę wyjścia. Pochwę od noża miał przymocowaną do majtek, więc nie obawiał się, że go zgubi.
- Pilnuj ich. Idę wziąć prysznic - rzucił zaspanym tonem w stronę Yony ziewając przy tym potężnie. Ospałym krokiem ruszył w stronę pokoju nauczycielskiemu w którym kryła się niewielka łazienka z ciasną kabiną prysznicową.
Był tak zaabsorbowany chęcią zmycia potu, że zupełnie ignorował mijanych przez niego ludzi, którzy przyglądali się mu.
Gdy w końcu dotarł do pokoju nauczycielskiego natrafił w nim na parę, która ewidentnie planowała zrobić coś więcej niż tylko małe macanko.
- Nie przeszkadzajcie sobie- powiedział, nawet na nich nie spojrzawszy. Zamiast tego wpakował się do łazieneczki i zamknął za sobą drzwi na zamek.
Czym prędzej odkręcił kurki w prysznicu i zrzucił resztę swojego odzienia, wchodząc pod gorące bicze wody wystrzeliwanej przez końcówkę prysznica.
- Aach - jęknął cicho i chwycił pierwszy lepszy żel wyciskając go na dłonie. Powolnymi okrężnymi ruchami rozmasowywał go po całym ciele podśpiewując cicho.
- I'm not the same as yesterday
Ooh...It's hard to explain
How things have changed
But I'm not the same as before
And I know there's so much more ahead
*
Gdy tylko skończył śpiewać odciął dopływ wody do prysznica i wyszedł z kabiny chwytając pierwszy lepszy ręcznik. Po dokładnym wytarciu całego ciała wsunął wcześniej ubrane bokserki i poprawił mocowanie pochwy noża, po czym wyszedł z łazienki.
Pary już nie było na miejscu, jednak zostawili po sobie ubrania, więc Mitch niewiele myśląc ubrał sztruksowe spodenki zielonej barwy i białą bawełnianą koszulkę. Wychodząc na korytarz splótł ze sobą palce obu dłoni i przeciągnął się, gdy nagle usłyszał za sobą dziewczęcy głos.
- Co ty tutaj robisz?
Odwrócił się na pięcie i posłał wesoły uśmiech Benowi-w-ciele-Cynthii. Za nim stała Cynthia-w-ciele-Jill, która nerwowo rozmasowywała nadgarstki, co chwila zerkając z konsternacją na Bena.
- Brałem prysznic Kapitanie. Coś się stało?
Ben przez chwilę spoglądał na mokrą głowę Lighta, zastanawiając się czy mu uwierzyć. Za to Cynthia od razu przyswoiła tę informację, kiwając głową i mrucząc coś o "śmierdzących łojem samcach", co rozbawiło Lighta.
- Mamy problemy. Tamci dwaj się wymknęli - wycedził przez zęby Fowl. Mitch wysunął lekko z pochwy swój nóż, posyłając Benowi spojrzenie wiernego psa czekającego na rozkaz.
- Więc co mam zrobić Kapitanie? - zapytał obnażając zęby w uśmiechu.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Śro 18:51, 20 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:50, 20 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

Odkąd Cynthia nieopatrznie zgubiła swoje ciało, wszystko zaczęło iść nie tak. Po tym, jak upewniła się, że Ben przeżyje, zabrała się do naprawiania drezyny. Przedsięwzięcie zakończyła sukcesem. Z wyjątkiem jednego światełka, ale przecież drugie wciąż działało, poza tym... Ze światełkiem czy bez, slalom między porozbijanymi pojazdami w postapokaliptycznej rzeczywistości gdy to Cynthia prowadziła, zwłaszcza tulona przez Przytulasia, nie był zbyt bezpiecznym doświadczeniem. Kaktusy coś o tym wiedziały.
Dlatego nie obstawała przy swoim, gdy reszta zdecydowała się jechać samochodem. Jeszcze Ben by wypadł i...
Prawdopodobnie niepotrzebnie martwiła się o swoją ziemską powłokę, bo Ben nie był dzieckiem i powinien potrafić sam się pilnować (czemu zaprzeczył na samym początku), a Cyn nie miała gwarancji, że kiedykolwiek wróci do siebie.
To głupie.
Kopnęła kamyk ze złością. Już wcześniej pozbyła się wszystkich tych bezużytecznie brzęczących świecidełek, które najwidoczniej upodobała sobie Jill. Ale to nie wystarczało.
Wbrew zapewnieniom Mitcha, auto było wystarczająco nieobszerne, by musiała spędzić całą podróż do Coates na kolanach Deana. Naruszyło to poważnie jej osobistą przestrzeń, ale z drugiej strony... To wcale nie była jej własna przestrzeń, tylko Jill.
Równie dobrze mogę sobie pochlastać twarz nożem, amputować nogę, przefarbować włosy na wszystkie kolory tęczy i wytatuować czerwoną pandę na plecach, przynajmniej byłoby zabawnie.
Nie wiedziała, jaki sens miał pomysł zostawienia jej z Mattim i Deanem w samochodzie, ale ten też okazał się katastrofalny w skutkach.
Na początku nie było tak źle - okazało się, że tajemnicza zdolność Jillian do mówienia ludziom tego, co mają robić, może być bardzo przydatna. Najpierw kazała Deanowi przynieść sobie kilo żelków, bo była okropnie głodna. W tym czasie Matti zaabsorbowany był zrywaniem polnych kwiatów na wianek dla Jestem Zdumionego. Nie pytajcie, dlaczego - po prostu uznała, że wianek będzie mu pasował. Była to najlepsza rzecz, jaką wymyśliła tego dnia, bo prezentował się naprawdę elegancko. Gdy Dean wrócił z zaledwie jedną paczką żelców i jakimś marnym batonikiem zamiast tego, nakrzyczała na niego, a jak próbowała przekonać go, żeby zaczął turlać się ku uciesze kaktusów... Coś nie wyszło. Matti najwidoczniej w tej samej chwili zorientował się, że robi niekoniecznie to, czego by w tym momencie pragnął.
To była niewątpliwie jej wina. Dała się zajść od tyłu jak dziecko i obezwładnić przez Mattiego (mimo tych nieszczęsnych zdeformowanych palców), który uprzednio porozrzucał wściekle wszystkie kwiaty na kolejny wianek - tym razem dla Krzesła (tyle pracy na nic!). Gdy Dean zajarzył, co się dzieje, pomógł mu wpakować ją do bagażnika i zatrzasnąć go.
Nie, bagażnika nie dało się otworzyć mocą hipnozy. Niestety.
Cyn powaliła trochę w blachę nad sobą, ale niewiele to dało. Miotała się we wszystkie strony z podobnych skutkiem. Po kilku minutach, które zdawały się być wiecznością, nadszedł Ben. Jakąż niewypowiedzianą radością było ujrzenie własnej twarzy przychodzącej z odsieczą!
-A teraz powiedz... Co mam zrobić, żeby stać się niewidzialny?
Cyn wzruszyła ramionami.
-Po prostu stać się niewidzialny. Uprzezroczyścić się.
Ben skupił się. Po chwili jego lewa łydka zniknęła. Skupił się bardziej - teraz już tylko głowa lewitowała smętnie nad ziemią. Ale tylko przez ułamek sekundy.
-O tak?
-Prawie. Z hipnozą też może być kiepsko. - uśmiechnęła się kwaśno, wyrywając nadgarstek Jill z własnej ręki.
Jak mawiał Gimli... To samobójstwo! Nikłe szanse powodzenia! To na co czekamy?
-To na co czekamy?

Daleko nie zaszli. W korytarzu natknęli się na Mitcha, który mówiąc w skrócie, wykazał chęć współpracy.
-Więc co mam zrobić Kapitanie? - spytał, uśmiechając się niepokojąco.
-Czemu ty nie zmieniłeś ciała? - wtrąciła, zanim Ben zdążył się odezwać -To niesprawiedliwe. Musimy znaleźć Deana, Mattiego i...
Zamilkła, słysząc tupot nie-stóp za zakrętem korytarza. Po chwili ich oczom ukazały się kaktusy zostawione przez Cyn w akademii. Nie wiedziały, że ona to już nie ona, więc entuzjastycznie wyściskały Bena. Zapewne wykrzyknęłyby coś w rodzaju "Tęskniliśmy!", gdyby mogły.
-... i nasłać na nich Na Pohybel i spółkę.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:18, 22 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

Ze złością strzepał z siebie kaktusy.
-Jego mi ściskać! - warknął, kiwając na Mitcha.
Roślinki wykazały ogromny entuzjazm w oblepianiu chłopaka swoimi kolczastymi ramionkami. Bardzo kolczastymi.
Wbrew oczekiwaniom, nie poprawiło mu to humor. Zaczął nerwowo chodzić po korytarzu.
-Szkoła jest ogromna. Z tymi ciałami nikt nie przyjmie naszych rozkazów...Ściśle mówiąc, bez mojego ciała. Mają broń... Właśnie.
-Przynajmniej wiemy dokąd idą - mruknęła Cynthia.
Uniósł brew z zaciekawieniem.
-To chyba oczywiste, że będą chcieli stąd zwiać, prawda? Skoro mają już Jamesa i tak dalej.
Benjamin miał ochotę uderzyć się dłonią w twarz.
-Ktoś tam potrafi prowadzić, prawda? Skoro jeździli wozem strażackim...
Dziewczyna pokiwała głową.
-Mamy mało czasu...
Podszedł do szamoczącej się i przeklinającej sterty kaktusów.
-Starczy! - oparł stopę na czole obolałego - Miałeś schować naszą broń. Gdzie jest?
-W kotłowni - mruknął, wyjmując sobie kolec z ramienia.
Uśmiechnął się.
-Bardzo ładnie - odstawił but na podłogę, żeby tamten mógł wstać - Weźmiemy sobie po sztuce, skoczymy pod bramę i zatrzymamy ich zanim się wymkną...
-Swędzi - mruknął Mitcha, drapiąc się po szyi. W zamian dostał kopniaka.
-Szybko. Ty też. - pociągnął Cynthię - Przydasz nam się z tą mocą. Nie chcę uszkodzić swojego ciała.
Na szczęście korytarze Coates Academy były w miarę puste. Dzięki temu błyskawicznie przedostali się do kotłowni. Benjamin podrapał się pod łokciem i zarzucił całą torbę na ramię - była cięższa niż zapamiętał.
-Nie ma czasu. Wybierzemy sobie coś już na miejscu.
Cyn miała nietęgą minę, ale lojalnie pobiegła za nim, pocierając swędzącą szyję. Mitch zaś cieszył się, jak to zwykle on się zwykł cieszyć.
Zdążyli.


_________________________
Wiem, że krótko, ale mam plan...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 0:07, 24 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

Wszystko potoczyło się tak szybko.
Dobiegli do wyjazdu ze szkoły akurat wtedy, gdy Jillian-w-ciele-Deana pomagała wsiąść do samochodu Jamesowi. Matti-w-ciele-Bena siedział za kółkiem samochodu, w każdej chwili gotowy do odjazdu. Z kolei Dean-w-ciele-Mattiego rozglądał się wokoło z dość poddenerwowanym wyrazem twarzy.
Mitch napotkał jego spojrzenie i w jednej chwili złapał Bena i Cynthię za ubrania, ciągnąc ich za sobą ku ziemi. W ostatniej chwili, bo akurat w tym momencie Dean uniósł broń i pociągnął za spust pistoletu maszynowego.
Ben uniósł jedną z niedawno wyciągniętych broni - Mitch nie wiedział którą, w końcu bardziej znał się na broni białej niż palnej - i oddał kilka strzałów w stronę Deana. Niestety chybił, trafiając głównie w zderzak samochodu, poza jedną kulą, która stłukła tylną szybę samochodu.
Co teraz? Jesteśmy na celowniku! - pomyślał gorączkowo Light i przyciągnął bliżej siebie Bena, przetaczając się z nim dobre trzy metry w stronę blaszanego kubła na śmieci, który obecnie był wypełniony butelkami po gorzale i puszkami piwa.
Skąd oni to wszystko wzięli? Trudno mi uwierzyć, aby nauczyciele trzymali gdzieś tutaj tyle alkoholu.
Chowając się za koszem usłyszeli jak pociski uderzają w blachę powoli ją wgniatając. Mitch cały czas przyciskał do siebie kurczowo Bena, cały czas spoglądając na wywróconą Cynthię. Tak jak przewidywał Dean nie skierował ognia w jej stronę, koncentrując się na nim i Benie. trudno było mu uwierzyć, aby tamci narazili na szwank ciało Jillian, zwłaszcza teraz, gdy byli w pełni świadomi jej mocy.
Gdyby tylko wstała i w jakiś sposób zdołała użyć mocy Jill już by wygrali.
Tylko, że nic nie jest tak łatwe.
Cynthia niezbyt chętnie im pomagała, a w sytuacji takiej jak ta było oczywiste, że nie będzie się niepotrzebnie wychylała. Wystarczy, że się ruszy a spanikowany Dean może jej przez przypadek władować kule w głowę.
- Puść mnie - wycedził Ben, wyrywając się nieznacznie Mitchowi i oddając kilka strzałów w stronę Deana. Tamten stracił równowagę gdy jedna z kul uderzyła tuż przed jego stopami.
Fowl zerwał się z miejsca, biegnąc z uniesioną dłonią w stronę gramolącego się z ziemi chłopaka, ale wtedy skądś padł strzał.
Co do...
Dostrzegł, że Jill, już siedząc z Jamesem w samochodzie, oddała strzał w kierunku nieba.
To jednak wystarczyło.
Ben przezornie rzucił się na ziemię, jednocześnie odskakując w bok, co dało wystarczająco dużo czasu Deanowi aby ten wsiadł do samochodu.
Mitch, uzbrojony wyłącznie w nóż, mógł tylko patrzeć, jak tamci odjeżdżają przez niezamkniętą bramę. Westchnął ciężko i powoli podszedł do Cynthii, która leżała wciąż na ziemi, intensywnie wpatrując się w przechodzący obok niej korowód mrówek.
- Dlaczego mnie zostawiliście? - zapytała z wyrzutem, kiedy wyciągnął w jej stronę dłoń. Obok niej leżała torba z bronią, którą porzucili podczas tego całego zamieszania.
- Nie zastrzeliliby cie - rzucił sucho Mitch.
- Skąd niby to wiesz? - zapytała cierpko dziewczyna i jakiegoś powodu to jedno pytanie znacznie podniosło ciśnienie chłopakowi. Wokół jego głowy zaczęły unosić się wyładowania, a on kopnął leżący nieopodal kamień i ruszył w stronę parkingu.
- A ty gdzie?! - krzyknął za nim Ben, jak zwykle mając o coś pretensję do Mitcha.
- Poszukać jakiegoś auta! - wrzasnął Light i jedna z błyskawic skaczących wokół niego uderzyła w jedną ze ścian zostawiając na niej zwęglony krąg. Nie czekając na odpowiedź Fowla i skierował się w stronę auta z otwartymi drzwiami, do którego właściciel musiał wchodzić przed zniknięciem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:30, 28 Sie 2014    Temat postu:

[CA]

Jeśli wcześniej Cynthia czuła frustrację, to teraz była... No, bardzo sfrustrowana. Kiedy tamci zaczęli strzelać w ich stronę, nie mogła zrobić nic poza denerwującą biernością w nadziei na to, że żadna zabłąkana kula jej nie trafi. Mimo, że sama miała broń. Strzelanie do celu szło jej gorzej niż przeciętnie, tym bardziej gdy ona sama mogła stać się celem bardzo łatwo, gdyby tylko spróbowała podnieść się z ziemi.
Spokojnie. Tylko spokój może cię uratować. Jeden, dwa, trzy, cztery. Umrzyj, mrówko.
Zamknęła oczy i bębniąc dwoma palcami w asfalt, bezgłośnie zanuciła jakąś dawno zapomnianą piosenkę Alice Coopera.
Jestem zimowym kalafiorem w promieniach słońca.

Dziewczyna wpakowała się na siedzenie pasażera zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. W jej głowie zaczął układać się jako taki plan.
-Jedź. Szybko. - powiedziała Mitchowi, na wypadek jakby sam nie wiedział, co robić, gdy siada się za kółkiem.
Samochód ruszył. Gdy tylko minęli bramę, Cynthia mocno szarpnęła kierownicę. Pojazd skręcił w prawo, prosto w krzaki.
-Co ty robisz?! - Mitch usiłował skierować samochód z powrotem na drogę.
-Skrót. Wyprzedzimy ich. - szarpnęła znowu - My pojedziemy prosto, a oni - krętą drogą. Jak się trochę postarasz i zaczniesz omijać krzaki, możemy ich dogonić. A nawet wyprzedzić.
Mitch wjechał w jedną z biednych roślin, po chwili jakiś masywny konar przejechał im po dachu.
-Nie da się ich tak całkiem omijać!
Faktycznie, nie dało się. Mitch manewrował wściekle, rzucając Cynthię i Benjamina po wnętrzu samochodu, zmniejszając prędkość wraz z każdym usłyszanym dźwiękiem uderzenia w blachę.
-To nie ma sensu - powiedział i wjechał z powrotem na asfalt, gdy przecinali jezdnię.
-Nie, zobacz, tam już jest lepiej. - znowu chwyciła kierownicę i skręciła ostro w lewo, wporst w krzaki jeżyny.
-Wszyscy umrzemy! - krzyknął Benjamin głosem Cynthii.
-Jestem zdumiony! - zawołał Jestem Zdumiony, biegnąc wraz z innymi kaktusami za samochodem i próbując rozpaczliwie nadążyć. Jednak to tylko kaktusy. Odległość zwiększała się.
Pojazd walnął w rozwalony pieniek, rozwalając go jeszcze bardziej, podskoczył i pojechał dalej. Cynthia miała rację - drzewa przerzedziły się, ale tylko trochę.
-Zobaczcie - powiedział Benjamin, pokazując coś za oknem i wtedy dwójka siedząca z przodu uświadomiła sobie, że jadą prawie idealnie równolegle do drogi. Właśnie mijali samochód tych, których ścigali, stojący jakoś tak chaotycznie w poprzek ulicy. Mitch zatrzymał pojazd tuż przed tym, jak miał walnąć w okazałego dęba. Usłyszeli głośne przekleństwa.
Cyn, w przypływie natchnienia, wyskoczyła z samochodu, chwyciwszy pistolet na wszelki wypadek. Przemykając wśród przydrożnych drzew, zabrała z ziemi długi patyk i dopiero gdy znalazła się na środku jezdni na wprost stojącego pojazdu, skonstantowała, że coś jest nie w porządku. Po pierwsze - zobaczyła całkiem nieznajome osoby zamiast Deanomattiego, Jillianodeana i Mattiobena. A przynajmniej tak pomyślała na początku. Po drugie - zaczęła czuć się jeszcze dziwniej w nie-swoim ciele, jeśli to w ogóle możliwe. Ale jak zaskakująco rzeczywistość by nie wyglądała, jej zamierzeniem było wzięcie ich z zaskoczenia, więc nie mogła porzucić powziętego planu z powodu błahostek.
-Nie przejdziecie!!! - krzyknęła zaskakująco niskim głosem, wbijając patyk w twardą nawierznię jezdni. Nazwisko zobowiązuje.
Jak można się było spodziewać, nic szczególnego się nie stało, więc Cyn szybciutko odturlała się z powrotem w kierunku krzaków. Prędkość jej turlania się wzrosła o 200%, gdy usłyszała dźwięk wystrzału. Strzała wyleciała z wnętrza samochodu, minęła ją o dobrych kilka metrów i wbiła się w drzewo. Kaktusy nadciągały od strony Coates. Dziewczyna (nadal tak o sobie myślała) podbiegła do Mitcha i Bena i zamiast Mitcha i siebie zobaczyła szczupłą dziewczynę o krótkich jasnobrązowych włosach oraz czarnowłosego młodzieńca. Ten ostatni patrzył spoza gałęzi w stronę ulicy, trzymając pistolet.
-Trafiłem. Ale wygląda na to, że i tak nie zamierzają się nigdzie stąd ruszać.
Cynthia znieruchomiała.
-Kim jesteście i co zrobiliście z... - zaczęła, ale w trakcie, gdy mówiła, czarno-czarne elementy układanki zaczynały do siebie pasować.
Chłopak przypominał z twarzy ją samą, zresztą nosił jej ubrania. Dziewczyna za to miała na sobie zbyt luźne spodnie i koszulkę, jak na dziewczynę, w dodatku strój ten do złudzenia przypominał to, co nosił Mitch. Teraz patrzyła na siebie w samochodowym lusterku, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Jestem zdumiony - powiedziała.
Cyn podbiegła do drugiego lusterka i zobaczyła chłopięcą twarz. Gdyby zobaczyła taką na ulicy, pomyślałaby, że to brat bliźniak Jillian.
-Nie. Nienienie. - powtórzyła to słowo jeszcze kilka razy, dziwiąc się brzmieniu nie-własnego głosu.
Tylko Ben wydawał się nie być zdezorientowany. Cyn podeszła (podszedł?) do niego (do niej?) i również spojrzała przez gałęzie na grupkę przy drugim samochodzie. Warto wspomnieć, że samochód ten nie był już teraz takim zwykłym samochodem - był samochodem z przestrzeloną przednią oponą. Ale, jak słusznie zauważył Ben, i tak na razie nigdzie się nie wybierali. Wszyscy wyszli na zewnątrz - wysoka blondynka w męskich ciuchach, dziewczyna ze zdeformowanymi dłońmi, w których dzierżyła łuk i piegowata dziewczyna o zielonych oczach, w których był chaos. Dyskutowali zawzięcie i spoglądali w stronę miejsca, gdzie Cynthia wpadła do lasu.
-Krzesło! - powiedział Krzesło.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin