Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział V
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 3.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Anaid
Przenikacz
Przenikacz


Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 267
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:26, 20 Lip 2012    Temat postu:

[PB]

Nicole uśmiechnęła się szeroko, patrząc jak w domu ktoś zapalił a następnie zgasił światełka.
Czyżby ktoś mnie zauważył?
Zachichotała, obracając nóż w palcach.
Cel, tak blisko, a tak daleko... nie ma zamiaru nikogo atakować w czasie snu.
To przecież nie fair.
Chociaż, czy w ogóle było fair dręczenie kogoś bez przyczyny?
Podkradła się bliżej domu, obeszła go wokół, zaglądając w okna. Cel był na górze...
Nie bez przyczyny, przecież Ciemność tego chce...
Zawróciła i wspięła się na pobliskie drzewo. Szczęśliwym trafem zobaczyła sypialnię.
Ale ona jest cywilizowanym człowiekiem. Normalni ludzie tak nie postępują.
Skuliła się na grubej gałęzi i zaczęła pogryzać suchara.
Nie jesteś już człowiekiem.
Wyprostowała się jak struna.
Jak to - nie jestem człowiekiem?Wystarczy na mnie spojrzeć - jestem nim!
Nie. Już nie czujesz ani żalu, ani tęsknoty, ani radości. Tylko ludzie to czują. Jesteś kimś lepszym od człowieka.
Ciemność ucichła, zostawiając Nicole samą. Dziewczyna patrzyła jaskrawozielonymi oczami w przestrzeń, z otwartą buzią.
Jestem cieniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Robal
Kameleon
Kameleon


Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Nieogarów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:14, 20 Lip 2012    Temat postu:

[plac Coates Academy]

Nick leżał na ławce. Dopiero, gdy otworzył oczy zorientował się, że całą noc przespał na placu. Słońce wychodziło już zza horyzontu i świeciło mu prosto w oczy. Usiadł i spojrzał na zniszczony budynek Coates Academy. Pamiętał jeszcze czasy kiedy ojciec przywoził go tutaj swoim Ferrari. Cały czas czuł się samotny. Nie widział żywej duszy od dwóch dni.
Łzy ściekały mu po policzkach, jednocześnie spadając na oszronioną trawę. Opłakiwał swojego przyjaciela- Marcusa. Teraz zrobiłby wszystko, żeby przywrócić go do życia. Niestety nie było takiej możliwości. Myślał co się z nim teraz dzieje. Czy patrzy na niego z góry? Czy wybaczy mu tam gdzie teraz jest?
Nie można bezczynnie siedzieć i patrzeć jak tchórz.
Wstał jednocześnie przecierając oczy pełne łez. Z trudem wszedł do budynku starannie zamykając ciężkie drzwi. Otworzył kantorek w którym trzymał swoją broń. Podniósł leżący na szafce pistolet i sprawdził czy magazynek jest pełny.
Miał teraz tylko jeden cel... zemścić się na kojotach.
Włożył broń do kieszeni i wyszedł ze szkoły.
Las był położony ok. 15 km od Coates Academy.
Nick wyszedł na autostradę. Rozejrzał się czy ktoś go nie obserwuje i ruszył na północ. Miał świadomość, że robi coś naprawdę szalonego i niebezpiecznego. Mógł zginąć, mógł zostać zeżarty przez kojoty, albo mógł po prostu zabłądzić. Niebezpieczeństw było wiele, ale wiedział, że to co robi jest dla niego ważne. Musiał to zrobić. Nie przywróciłoby to jego przyjaciela do życia, ale w pewnym stopniu polepszyło stan psychiki Nicka.
Był już blisko, nie mógł się tak po prostu wycofać, zrezygnować, stchórzyć. Nigdy nie lubił, gdy ktoś nazywał go tchórzem. Gotował się wtedy jak czajnik i najchętniej przyłożyłby tej osobie. Wszyscy w środowisku Nicka wiedzieli, że z nim lepiej sobie nie pogrywać.
Widział już las. Wyciągnął pistolet i ruszył w głąb puszczy. Nogi trzęsły mu się ze strachu. Chociaż wiedział, że używa broni jako jeden z najlepszych w Coates... bał się. Pod jego stopami szeleściły liście. Nerwowo rozglądał się na wszystkie strony, stąpając małymi i ostrożnymi kroczkami.
Do miejsca tragicznej śmierci Marcusa było już nie daleko. Była to nasłoneczniona polana, okrążona wielkimi dębami i brzozami.
Słyszał bicie własnego serca, a po plecach ściekał mu zimny pot. Był już tak blisko polany, że możliwości odwrotu już nie było. Nagle usłyszał coś. Schował się za wielkim głazem, mocno ściskając broń. Było to jakby sapanie psa, wilka, albo kojota.
Po cichu wychylił głowę i spojrzał na polanę. Było na niej ok. 5 kojotów. Były ustawione w okrąg, a głowy miały zwieszone w dół. Wyglądało to jakby na coś spoglądały.
Raz kojotowi śmierć.
Nick energicznie wstał kierując pistolet na kojoty.
- Co ty tutaj robisz?- ryknął kojot. Najwidoczniej umiał mówić.
- Nie wybaczę wam tego... nigdy!- krzyknął poszarpanym głosem.
Nagle spojrzał na ziemię. Nie mógł w to uwierzyć. Marcus! On żył... leżał teraz ranny na ziemi otoczony przez 5 kojotów.
- Marcus?- z niedowierzaniem powiedział Nick. Kojoty zawarczały, ale nie chciały atakować. Nie odchodziły od Marcusa o krok.
- Jakim cudem ty żyjesz... przecież to nie możliwe- jęknął przez łzy.
- Nie czas na historyjki... może wyciągniesz mnie z tego gówna?
Nick podniósł jeszcze wyżej broń i powiedział do kojotów:
- Zostawcie mojego przyjaciela, albo strzele wam w te puste łby!
- Grrr... nie oddamy go, on ma moc!
Nick wyglądał jakby nie dosłyszał. Ręce mu się trzęsły. Nie wiedział co ma w takiej sytuacji zrobić.
Jeśli strzelę kojoty prawdopodobnie rzucą się na mnie.

Nie miał wyjścia, położył palec na spust, przymknął oczy i strzelił. To był ułamek sekundy usłyszał tylko skowyt dwóch kojotów. Otworzył szerzej oczy. Trafił! Na ziemi leżały dwa martwe kojoty. Pozostałe trzy kojoty warczały. Ku zdziwieniu Nicka, wcale go nie zaatakowały. Widać było w ich oczach strach, ale i gniew.
- Chcecie skończyć tak jak wasi koledzy? Chcecie marnie zginać?- krzyknął Nick.
Kojoty spojrzały na siebie, jakby chciały się porozumieć i uciekły jak tchórze w głąb lasu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robal dnia Pią 15:38, 20 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:39, 21 Lip 2012    Temat postu:

[San Francisco de Sales]

- Więc kim jesteś...
- On ma na imię James - szepnęła do reszty Alice.
White przyjrzał się im wszystkim dokładnie.
Alice miała 14 lat a jej czarne włosy opadały równo na ramiona. Spoglądała z ciekawością na Jamesa swoimi brązowymi oczami.
Mike za to był 12-letnik kurduplem o twarzy szczura i słomianych włosach.
Dwaj chłopcy w wieku Jamesa przedstawili się jako Tom i Adam. Pomimo różnic w wyglądzie wyglądali jak bracia bliźniacy, cały czas robiąc dokładnie to samo.
Druga dziewczyna miała na oko 11 lat i przedstawiła się jako Sara. Drobna Afroamerykanka spoglądająca na wszystko z przestrachem.
James słuchał ich pytań powoli jedząc suche płatki kukurydziane. Zastanawiał się co porabia Miki, jak mają się Kaisie i Felice. Co z Cassandrą, której uratował życie. Czy Chris dalej chcę zostać cesarzem ETAP-u.
Westchnął i odsunął od siebie pustą miskę.
- Od czego by tu zacząć? Zniknęli dorośli, a wszystko otoczyła niezniszczalna kopuła. Ludzie znikają w dniu 15 urodzin, a niektóre dzieciaki otrzymały moce. Niektórzy zapragnęli władzy i nikt już nie porusza się po ulicach bez jakiejś broni - tu dla podkreślenia efektu uniósł schowany w pochwie nóż.
- Możesz nam udowodnić te... moce? - zapytał sceptycznie Mike. Alice chciała coś powiedzieć, ale James odsunął krzesło i podszedł do chłopaka.
- A wiesz, że mogę? - oparł przejeżdżając tamtemu nożem po policzku. Zanim tamci zdążyli się podnieść dotknął policzka Mike'a i po ranie pozostała jedynie czerwona plamka krwi. - Widzisz?
Wrócił na swoje miejsce obserwując ich reakcje. Mike spoglądał na niego z mieszaniną przerażenia i podziwu. Alice, tak jakby był niezwykłym okazem w zoo. Twarze bliźniaków były jak zastygłe maski.
A Sara spoglądała na niego ze zrozumieniem.
Ona ma moc. - pomyślał od razu James.
- To mogę jeszcze dokładkę płatków?

*wieczorem*
- To było niesamowite! - odparła Alice, spoglądając na niego z dziką fascynacją.
- E tam. Na lądzie jest więcej mutantów. Może sama zobaczysz.
Tamta jedynie uśmiechnęła się smutno.
- Może - siedzieli chwilę w ciszy dopóki dziewczyna nie wytrzymała. - Naprawdę ludzie znikają w 15 urodziny? Bo wiesz, moje są za dwa dni.
James spuścił głowę.
- Nie powinienem ci robić nadziei - zaczął powoli, niepewien czy powinien to robić. - Ale w mieście słyszałem, że jeśli nie dasz się skusić zostajesz.
- Skusić?
- Sam tego nie rozumiem, ok? - odparł poprawiając nóż zawieszony w pasie. - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Co takiego? - zapytała stając naprzeciwko niego.
- Chciałbym przefarbować włosy.
Tamta spojrzała na niego mrugając oczami.
- Da się zrobić. - Chwyciła go za rękę. - Chodź. Zaprowadzę cię do łazienki.
Prowadziła go przez korytarz, na którym minęli się z Adamem. Tamten przywitał się z Alice i spojrzał ukosem na Jamesa.
- A temu co?- zapytał White, odprowadzając wzrokiem chłopaka.
- Zazdrości ci mocy - odparła dziewczyna, spoglądając na Jamesa jak na idiotę. - Ja zresztą też, tyle że to nie powód aby kogoś unikać.
Aha. Czyli w niej mam tu jedynego sojusznika. Jeśli zniknie...
Niechętnie odpędził scenę podrzynanego gardła Ethana. Wiedział co zrobi jeśli Alice zniknie.
Dziewczyna przerwała jego rozmyślania wpychając go do łazienki. Odkręciła kran w wannie i wyjęła z szafki pudełko.
- Taka będzie?
Brunet? Czemu nie?
- Może ja... - zaczął, ale dziewczyna błyskawicznie mu przerwała.
- Kto się na tym zna? Ja czy ty? - zapytała gromiąc go wzrokiem. Jego mina mówiła sama za siebie. - Więc rób co ci każe.
James więcej nie wnikał w tajniki farbowania włosów. Zamiast tego zajął czas opowieścią przygód w ETAP-ie. Pominął oczywiście swoje niecne uczynki.
Gdy Alice skończyła stanął przed wielkim lustrem dostrzegając w nim chłopaka o długich czarnych włosach.
- Eeee, dzięki.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Ta Felice jest dla ciebie ważna? - zapytała tamta spoglądając na niego badawczo.
- Nie - odparł. Widząc spojrzenie brunetki odparł pewniej. - Już nie.
I wtedy go pocałowała. Zaskoczony nawet nie drgnął, podczas gdy ona przytrzymała jego twarz dłońmi.
- Nawet nie wiesz jacy idioci mnie tu otaczali.
Jamesowi serce zaczęło szybciej bić.
- Współczuje - odparł uśmiechając się niepewnie. Parsknęła śmiechem i posłała mu kpiące spojrzenie.
- Naprawdę? Więc postaraj się mnie pocieszyć.
Pocałował ją i pomyślał, że mógłby tak trwać wiecznie.
Jednak w głowie Jamesa White'a cichy głos powtarzał.
To tylko dwa dni. Tylko dwa dni.

Ale...ale...jak to tak? Nie wiem, czy bardziej nie wybaczę Ci włosów czy tego poca...fuj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Robal
Kameleon
Kameleon


Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Nieogarów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:27, 22 Lip 2012    Temat postu:

[autostrada]

Nick wraz ze swoim przyjacielem szli właśnie autostradą, do Coates Academy. Marcus przerywając niezręczną ciszę, rzekł:
- Stary, dzięki. Gdyby nie ty to nie wiem co by teraz ze mną było.
-No.... ej, ale jakim cudem, ty, ty jeszcze...- jąkał się Nick.
-Słuchaj. To było tak... gdy mnie popchnąłeś, kojoty rzuciły się na mnie. Nie wiem jak, ale pojawił się koło mnie jakiś człowiek. Nie znałem go, miał dubeltówkę i pozabijał wszystkie kojoty. Ledwo przymrużyłem oczy, a on zniknął. Po prostu wyparował. Rozmyślałem nad tym jakiś czas, aż doszedłem do wniosku, że posiadam moc. Polegała ona na przywoływaniu osób, które w danym momencie były mi potrzebne. Nie mogłem wrócić, ponieważ miałem i mam nadal ranną nogę. Chwilę przed tym jak się zjawiłeś. Znalazła mnie grupka kojotów. Bezradny leżałem na ziemi, zaś one mnie okrążyły... wtedy zjawiłeś się ty. A co dalej to wiesz- tłumaczył chłopak.
Nick podtrzymując utykającego Marcusa odpowiedział:
- Rozumiem cię... chciałbym cię przeprosić, za tą całą kłótnie. Nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło, po prostu byłem wściekły.
- Spoko, kumam. Przyjmuję twoje przeprosiny, ale to wszystko to była moja wina....- tłumaczył się.
Szli tak jeszcze przez 10 minut, gdy nagle Marcus zniknął. Przed chwilą był a teraz już go nie było.
- Marcus!- krzyknął spanikowany Nick.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:53, 22 Lip 2012    Temat postu:

Ten post jest niemoralny i drastyczny.

[San Francisco de Sales]

Pi pi pi.
James usiadł na łóżku spoglądając na dziewczynę śpiącą obok niego. Stanął nieco okrakiem i owijając się w pasie ręcznikiem leżącym na podłodzę.
Ledwie zrobił krok, a tamta przekręciła sie na drugi bok i chwyciła go za nadgarstek
- James? Gdzie idziesz? - zapytała zaspanym głosem, wciąż nie otwierając oczu. Chłopak ujął jej dłoń i pocałował w palce.
- Idę się przewietrzyć. Tak w ogóle to są tu pułapki na myszy? Słyszałem pisk.
Dziewczyna zaczęła się śmiać przytulając poduszkę. Jednocześnie puściła go wskazując palcem komodę.
- Tam. Kto by pomyślał, że boisz się myszy.
Zaśmiał się cicho, głaszcząc ją po głowie. Podszedł do komody i klęknął przy niej, spoglądając pod nią.
Tak jak myślałem. Mysz.
Wyjął pułapkę ze złapaną myszą i wyjął z niej zwierze. Wyszedł z gryzoniem na balkon uzdrawiając go przy tym.
- Powiedz mi myszko, czy ciebie też zasanawia co się stanie jeśli odwróce proces uzdrawiania?
Ścisnął mocniej gryzonia uśmiechając się dziko.
Jeszcze tylko dzień, James.

***
Stali w salonie, wszyscy wbijając wzrok w Alice. James kucnął aby zawiązać sznurowadło.
- Ile jeszcze czasu? - zapytał, wbijając wzrok w ziemię. Reszta wodziła wzrokiem po ścianach, unikając wzroku dziewczyny. Wszyscy obawiali się, że słowa Jamesa się spełnią.
- 5 minut - odparła, uśmiechając się krzywo. - Nie ma jakiegoś innego wyjścia.
Uzdrowiciel westchnął ciężko i w końcu zawiązał buta.
- Nie wiem, Alice. Nie wiem. Nigdy nie widziałem tego na własne oczy. Znam tylko relacje ludzi, których uleczyłem - odparł, uśmiechając się do niej żałośnie. Kątem oka zarejestrował, że Adam spogląda na niego wrogo.
Gdy tylko ona zniknie, rzuci się na mnie. Obwini mnie o to, a po chwili Tom ruszy za nim. Kiedy TO zrobie dziewczyna ucieknie zamknąć na hasło spiżarnie, a Mike... Mike zapewne wskoczy pod stół.
Zbyt łatwo ich rozgryźć.

- Powodzenia - odparł Tom, ściskając dłoń brunetki. Reszta, włącznie z Jamesem, uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
Dziewczyna spojrzała na zegarek.
- Już czas.
I zniknęła.
Sara zasłoniła usta dłońmi, Mike dziwnie się przygarbił, Tom wytrzeszczył jedynie oczy a Adam wbił wściekły wzrok w Jamesa, który nagle dotknął swoich warg.
Co to za uczucie?
- TO TWOJA WINA POTWORZE!!! - wrzasnął Adam biegnąc na Uzdrowiciela z pięściami. James usunął się na bok, unikając ciosu i chwycił tamtego za ramię.
Zanim tamten zdążył zadeagować James zdzielił go po twarzy rękojeścią noża myśliwskiego.
Wtedy nadszedł Tom. James nie spodziewał się go tak szybko. Zaskoczony ciosem w plecy upadł na posadzkę. Szybko przeturlał się po podłodzę unikając buta Adama i podciął mu ścięgna, wyjmując nóz z pochwy.
Dopadł do Toma wbijając mu ostrze w brzuch, prosto w nerkę. Tamten spojrzał zaskoczony na White'a i upadł na ziemię.
- TY! - wrzasnął Adam, ale zaraz złapał się za ramię. Podwinął rękaw i spojrzał ze strachem na ramię pokryte pulsującymi żyłami.
Ta chwila wystarczyła Jamesowi aby poderżnąć mu gardło.
Kątem oka zarejestrował, jak Sara wybiega z pomieszczenia.
Nią zajmę się później.
Uśmiechając się dziko podszedł do stołu. Wywrócił go i kopnął w twarz skulonego Mike'a.
- Nie. Nie nie nie - jęczał tamten słabo, podczas gdy White okładał go pięśćmi. W końcu mu się to znudziło, więc ogłuszył go, zrzucając mu na głowę wazon.
Opuścił salon, dziękując w duchu Alice, za to, że dała mu klucz do niego.
Czym prędzej ruszył do pokoju kilkumiesiecznego dziecka i wziął je na ręce, kierując się w stronę spiżarni.
Tam spotkał Sarę, która własnie zamknęła ciężkie drzwi.
- Podaj mi hasło Saro - odparł, siląc się na spokój. Stał za ścianą, aby nie ujrzała dziecka, które trzymał w rękach.
- Bo co? - zapytała tamta odważnie. Wychylił głowę zza rogu i spojrzał na nią. Trzęsła się ze strachu i ściskała w dłoniach tasak.
James podszedł do okna, naprzeciw korytarza prowadzącego do spiżarni i otworzył okno, trzymając dziecko za nogę. Bobas wrzeszcząc w niebogłosy całkowicie przykuł uwagę dziewczynki.
- Jak wolisz - rzekł wyrzucając niemowlaka z zamachu. Napiął się, gdy dzieczyna biegła w jego stronę z tasakiem, krzycząc z przerażenia. Chwycił ją za koszulkę, i obracając się na pięcie wepchnął ją w ścianę.
W tej samej chwili wrzask ustał, stłumiony głuchym hukiem. James wyjrzał przez okno i ujrzał strzaskaną głowę dziecka.
- Podaj mi hasło a uratuje je. Widziałas co potrafie robić - rzekł rzucając ją na ziemię i przyciskając jej twarz butem do podłogi.
- P...K-2-3-L-0-T
James puścił ją i stanął przed drzwiami. Wbił kod i otworzył je bez większych problemów.
Odwrócił się i kopnął małą w szczekę.
- Dzięki - nachylił się nad Sarą iwyszeptał jej do ucha. - Od początku nie zamierzałem go ratować.
Wbił jej nóż prosto w plecy, tnąc kręgosłup.

James skrępował dokładnie Toma i Adama. Splunął na podłogę przed nimi i trącił butem Adama. Uleczył ich. W końcu jeśli umrą od razu, nie będzie miał z tego żadnej frajdy.
Mike siedział przywiązany do krzesła, dysząc ciężko. Jego, w przeciwieństwie do "bliźniaków" nie uleczył. Niech się chłopak męczy.
Sara leżała przywiązana do bramki w kojcu rotweilera. Nie zamierzał w żaden sposób karmić zwierzęcia. W końcu miał teraz duży zapas mięsa.
Ciało niemowlaka nabił na trzymetrowy kołet. Wbił go przed wejściem do domu uśmiechając się szeroko.
Wybuchnął śmiechem, myśląc o tym co przygotował dla "bliźniaków".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Elektrokinetyk
Elektrokinetyk


Dołączył: 10 Maj 2011
Posty: 1114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:01, 22 Lip 2012    Temat postu:

[Głęboko w lesie- autostrada- PB]

Felice leżała na ściółce, a jej głowę wypełniały radosne myśli o śmierci z pragnienia i zakażenia. Zaczynała już myśleć o reinkarnacji i uśmiechnęła się blado do wizji, w której była pomarańczową jaszczurką.
Zmarszczyła brwi i wytężyła słuch, gdy w pobliżu zabrzmiało coś w rodzaju:
-Fel, skarbie, gdzie jesteś? Podrapałam nogi i mam już dosyć.
Czy to możliwe?
Zanim odpowiedziała, spróbowała określić swoje emocje.
zamordująjązamordujęjązamord
Z westchnieniem uniosła głowę.
-Ratunku- odezwała się głośno.
Wołanie ustało.
-Pospiesz się- warknęła.
Po chwili pochyliła się nad nią uśmiechnięta twarz Kaisie.
Piękna jak zwykle, pomyślała Felice i skorzystała z okazji, by odcisnąć swoją dłoń na jej policzku.
Kai skrzywiła się.
-Zawsze uderzasz swoich wybawców?
-Tylko tych, którzy są zdradzieckimi tchórzami- odparła i pozwoliła pomóc sobie wstać. Drgnęła, gdy dziewczyna objęła ją w pasie i zamknęła na chwilę oczy.
-Idźmy jak najszybciej- poprosiła cicho.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi*, kiedy Felice i Kaisie dokuśtykały do autostrady.
-Chyba znowu przytyłaś- zauważyła ta druga.
Fel spiorunowała ją wzrokiem.
-Tak, przez trzy dni tylko się objadłam- syknęła.
-Mogłabyś też umyć włosy- kontynuowała hipnotyzerka. -Nie są już tak do końca rud...
Nagle zza zakrętu z piskiem opon wyjechał samochód**. Czarne audi pędziło zaskakująco szybko, a promienie światła odbijały się od srebrnego dachu. Felice odruchowo wyciągnęła rękę z uniesionym kciukiem.
Ku zdziwieniu obu dziewcząt, auto zatrzymało się łagodnie tuż przed Fel. Kierowca uchylił drzwi, a Meduza zajrzała do środka.
-Zabieram tylko jedną osobę- rozległ się aksamitny głos z wnętrza.
-Mnie- zadecydowała natychmiast Felice, wskakując na fotel pasażera.- Dziękuję za pomoc, kochanie- zwróciła się do Kai i odjechała bez żalu.


*Tak, tak. Dwie sylwetki na tle zachodzącego słońca.
**Na autostradzie nie ma zapewne zbyt wielu zakrętów, ale samochody nie mogą piszczeć oponami na prostej drodze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gaia dnia Nie 22:04, 22 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
Super Szybki
Super Szybki


Dołączył: 25 Paź 2011
Posty: 405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wielkopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:56, 23 Lip 2012    Temat postu:

[autostrada]
Elizabeth Turner szła środkiem autostrady.
- I'm on the highway to hell!
Highway to hell!
On the highway to hell!
- śpiewała z uśmiechem.
Nie wiedziała, dlaczego śpiewa tę piosenkę. Przecież podoba jej się ETAP. Nareszcie może robić to, co chce. No i jest tu tyle obiektów do badań! Już dawno zrezygnowała z sekcji na zwierzętach- ludzie są o wiele bardziej interesujący. Odkąd wszyscy o niej zapomnieli łatwiej jest zakraść się do Perdido Beach i zaciągnąć ofiarę do Coates. Na początku rozcinała trupy, ale stwierdziła, że z żywymi ludźmi będzie więcej zabawy.
Dawno nikogo nie rozcięłam... Westchnęła. Jutro. Zaśmiała się. Ludzie zawsze ją fascynowali- a zwłaszcza ich wnętrzności.
W oddali ujrzała chłopięcą sylwetkę. Przyspieszyła. Gdy znalazła się wystarczająco blisko, by ujrzeć twarz chłopaka zaczęła biec.
- Nick!- krzyknęła i rzuciła mu się na szyję.- Co ty tu robisz?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sheva
Przenikacz
Przenikacz


Dołączył: 18 Mar 2012
Posty: 251
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:31, 24 Lip 2012    Temat postu:

[Park Narodowy Stefano Ray / Autostrada]

Cassidy ujrzała prześwit między drzewami parku narodowego Stefano Ray. Wzięła maleńki łyk słodkiego mleczka skondensowanego, w nagrodę za wybrnięcie spomiędzy drzew. Krem sączący się z tubki dodał jej siły, gdy organizm zaczął spalać zawarty w nim cukier. Przyspieszyła kroku. Jej twarz pozostawała obojętna, ale dusza skakała i wiła się z radości po tylu dniach spędzonych w zielonym gąszczu. Ale czy poza nim będzie lepiej? Wychodząc z cienia drzew osłoniła twarz przed rażącym po oczach słońcem. Podeszwy zniszczonych butów zastukały o asfalt. Po chwili jej wzrok przyzwyczaił się do światła. Rozejrzała się po autostradzie, a jej wzrok zahaczył o błyszczący samochód, porzucony na pastwę słońca. Podbiegła do niego, a oddech uwięzł jej w płucach, gdy zauważyła cztery kółka marki Audi. Pierwszy raz od kilku lat była naprawdę szczęśliwa. Nie zważała na pieczenie skóry, gdy rozgrzana, czarna karoseria parzyła jej palce. Drzwi były uchylone w niemal zapraszającym geście. Szybko wsiadła do środka. Usadowiła się w wygodnym, skórzanym fotelu z namaszczeniem głaszcząc kierownicę, skrzynię biegów i stacyjkę, z której wystawał lśniący kluczyk. Wstrzymała oddech, gdy go przekręciła. Przeszedł ją dreszcz na dźwięk nisko mruczącego silnika.
„Witamy na pokładzie Fade Transport, prosimy zapiąć pasy i uważać na języki, możliwe turbulencje i zwłoki pod kołami...” pomyślała i uśmiechnęła się ponuro zmieniając się w czarującego bruneta.
„To…gdzie jedziemy, panie Dangerfield?” Fade z westchnieniem zerknął na mapę Perdido Beach i okolic. Samochód stał raczej bliżej niż dalej bariery. W dodatku widział ją przez przednią szybę. „ A to znaczy, że za mną jest Perdido Beach, thank you, Einstein! Zatem tam pojedziemy dowiedzieć się na czym stoimy…”.

Wrzucił bieg, nacisnął pedał gazu, a samochód ruszył ze wspaniałym warkotem. Prowadzenie samochodu było łatwiejsze niż sądził. Przyspieszył do dwustu kilometrów na godzinę i cieszył się z szaleńczej prędkości . Kiedy starsi zniknęli mógł sobie na to pozwolić. Zwłaszcza, że autostrada była zupełnie pusta. No, może nie do końca. Po kilku minutach jazdy dostrzegł sylwetkę majaczącą w oddali. Chłopak roześmiał się melodyjnie na myśl, że ma przewagę nad tym chodzącym mięsem.

-Nieznośna muszko mała, czemuś we łzach cała?- chłopak [już mógł rozpoznać płeć] zaczął wymachiwać rękami, zapewne myśląc, że nadchodzi ratunek. Gdyby zdążył, bardzo by się zawiódł. Z wesołą melodyjką Golluma na ustach Fade przyspieszył do dwustu czterdziestu. Wyglądało na to, że czarnowłosej ofierze coś zaczyna nie pasować. Zaczęła go napełniać sadystyczna radość, jakiej dawno nie czuł.

10 metrów…
7 metrów…
4 metry…

-Złapałaś się w sieć!- krzyknął, gdy niebieskie oczy spotkały się z lśniącą karoserią. Jedno z nich poturlało się po asfalcie opuszczając pękniętą czaszkę, z której powoli wylewał się mózg. Różowiutkie jelita malowniczo rozjechały się po pachnącym śmiercią asfalcie.
Czarnowłosy sadysta zwolnił, z przestrogą patrząc na wskaźnik paliwa chylący się ku zeru. Chwilę później na jezdnię wyskoczyły dwie dziewczyny. Wyglądały znacznie bardziej obiecująco, niż to chodzące truchło, które z satysfakcją zabił. Przybrał uroczy uśmiech, a oczy zalśniły zachęcająco, gdy zatrzymał się przy autostopowiczkach.

-Zabieram tylko jedną osobę- starał się, by jego głos brzmiał jak najbardziej aksamitnie i gładko.

-Mnie- powiedziała ta rudowłosa, która , jak zauważył, była ranna i wpakowała się na fotel pasażera. zatrzasnęła drzwiczki i zmierzyła wzorkiem szofera. Zagryzła wargę. - Gdzie się kierujemy…?- zawiesiła głos, zawierając w zdaniu pytanie o imię.

- Fade. Fade Dangerfield- odpowiedział, uśmiechając się nad znaczeniem swojego nazwiska- Do Perdido Beach.

Stłumiła chichot. Jej rozbiegane oczy omiatały jego ciało i twarz, ale unikała kontaktu wzrokowego.

-Może być PB- mruknęła- byleby mi ramię nie odpadło.

-Rana postrzałowa?- zerknął na jej rękę, bębniąc palcami w kierownicę. Sczerniała skóra dookoła niewielkiej dziury wyglądała zgoła paskudnie.

-Raną była trzy dni temu- westchnęła- teraz to bardziej materiał do amputacji.

- Pod oparciem tylnego siedzenia jest apteczka- skinął głową- obsłuż się.

Rudowłosa wychyliła się do tyłu, a on cieszył się widokiem jej tyłka. Kiedy oderwał od niego wzrok zauważył człowieka na drodze. Zahamował z piskiem w samą porę. Jedna ofiara dziennie musiała mu starczyć. Nie mógł zdradzić swojej prawdziwej osobowości przed nieznajomą. Jeszcze nie.
Droga hamowania mimo dobrych opon wciąż była za długa. Skręcił gwałtownie, a jego pasażerka uderzyła ramieniem w siedzenie. Zamachała dziko nogami.

-Na Zeusa!- krzyknęła przeszywająco- co Ty wyprawiasz?!
Fade skrzywił się od nadmiaru decybeli.

-Jakiś idiota wepchnął mi się pod koła.* Sprawdź co z nim- mówiąc to uchylił automatycznie otwierane okno. Pasażerka wychyliła się, przytrzymując ranę.

- Żyje. Tylko go potrąciłeś. Ale najwyraźniej mu się to nie podoba. Lepiej przyspiesz- wyjęła apteczkę i zaczęła bandażować rękę- nie spytasz mnie o imię?- prychnęła, patrząc na wybawcę zmrużonymi oczami. Chłopak zaśmiał się chłodno.

-Czekałem aż sama się przedstawisz. Więc, jak się nazywasz, rudowłosa?

- Felice. Felice Monroe- powiedziała dumnie.

- Piękne imię, Felice.

Na jej policzki wstąpił brzoskwiniowy rumieniec.
Bez przeszkód na horyzoncie, odjechali w blasku zachodzącego słońca.

_____________________________________

* Potrąconą osobą jest Ja...kiś dzieciak, a zabitą postać Sandzeja, jakby co. >:3

Ekhm.
Tak, ja też się cieszę. ;3


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sheva dnia Wto 15:59, 24 Lip 2012, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Robal
Kameleon
Kameleon


Dołączył: 18 Lip 2012
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Nieogarów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:34, 24 Lip 2012    Temat postu:

[autostrada]

- Elizabeth?- spytał nie domagając się odpowiedzi.
- Tak to ja...-odpowiedziała.
- Przed chwilą... dokładnie chwilą... Marcus, on zniknął!- rzekł spanikowany Nick.
- Myślisz, że on... no wiesz, miał urodziny?- spytała.
- Tak, zupełnie o tym zapomniałem.
- Spokojnie... to była tylko i wyłącznie jego decyzja.
Nick wyglądał jakby zaraz miał umrzeć, oczy miał podkrążone i był blady jak ściana.
- A ty co tutaj robisz, gdzie idziesz?- spytał Nick.
- A znasz mnie, szukam sobie "obiektów do badań".
- Ty i te twoje chore pomysły.
Ruszyli razem w stronę Coates Academy, a Elizabeth- kuzynka Nicka- zupełnie zapomniała o celu swojej podróży. Szli i szli, a drogi nie było końca. Słońce już zachodziło. To oznaczało, że musieli przyspieszyć kroku. Bo w nocy w ETAPie nie było najciekawiej.
Gdy doszli do szkoły, chociaż trudno było nazwać to jeszcze szkołą, rozeszli się do swoich pokoi. Nick w lewo, Elizabeth w prawo. Cały czas myślał nad sensem pobytu w ETAPie. Nie do końca rozumiał swoją kuzynkę, ona lubiła ETAP. Dziwiło go to, zastanawiał się nad tym bardzo długo. Potem położył się na łóżku i wyciągnął szkicownik. Zaczął rysować, nie czuł jak szybko mijał czas. Dla niego on się dłużył w nieskończoność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robal dnia Wto 12:35, 24 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:28, 24 Lip 2012    Temat postu:

[PB]

-Więc mówisz, że na wyspie jest dom?
-Dokładnie. Mieszkali tam kiedyś sławni aktorzy, możliwe, ze będzie tam dużo jedzenia.
Chłopak kiwnął głową. Przyjrzał się mapie, rozłożonej na stole. Do wyspy nie było daleko. Starczy im paliwa na dojazd i powrót.
- Zbierz ludzi, ruszamy

[kilka minut później, przystań]

Było ich 5. Jaskier, Cassandra i 3 chłopaków dość dobrze posługujących się karabinami. Każdy z nich miał AK47 oraz nóż myśliwski schowany w kieszeni. Jedynie Cassandra była bez jakiejkolwiek broni. Uparła się, że chce iść i żadna siła nie była w stanie jej w tym przeszkodzić. Sama tego chciała. Wskoczyli do najbliższej z łodzi, w pośpiechu zajmując miejsca.
-Paliwo?
-Pełne
-Ruszaj
Silnik łodzi zacharczał i ruszył ociężale. Chłopak kątem oka spojrzał w stronę brzegu. Wiedział, że zobaczy dziewczynę stojącą na ulicy z nożem w ręku. Nie pomylił się. Szybko odwrócił wzrok. Trzeba będzie uważać po powrocie. Spojrzał na Cassandrę, przytuloną do jego ramienia.
-Wszystko w porządku?
-Tak. Ile zajmie nam tam dojazd?
-Jakieś 5minut. Gdy będziemy na miejscu, siedzisz w łodzi i nawet nie waż mi się wychodzić
Dziewczyna chciała zaprotestować, lecz widać było, ze się rozmyśliła. Chłopak uśmiechnął się. I tak wiem, że wyjdziesz

[San Francisco de Sales]

Przybili do najłagodniejszego stoku jaki udało im się znaleźć. Wyskoczyli na brzeg ładując i odbezpieczając broń. Zawiązali an twarzach czarne chusty po czym założyli kaptury. Cassandra siedziała ofukana na łodzi. Ruszyli truchtem w górę, trzymając broń w gotowości.
Już przy wejściu, dostrzegli trzymetrowy pal z wbitym ciałem dziecka. Jeden z chłopaków zagwizdał. Drzwi okazały się otwarte. Już na wejściu można było dostrzec niedawne ślady walki. Ruszyli za nimi. Z korytarza obok usłyszeli gwałtowny wybuch śmiechu.
-Nie strzelać, nie chcemy ofiar
Wybiegli z korytarza. Podłoga byłą śliska z krwi, na ziemi leżał jakiś chłopak, dwóch było skrępowanych, kolejny przywiązany do krzesła. Jakaś dziewczyna, siedziała przywiązana do kojca. A na środku stał, śmiejący się chłopak.
-Co do li...
Nie zdążył dokończyć, gdy jaskier z całym impetem uderzył go w tył głowy.

[kilak minut później]

Trafiony chłopak leżał, przywiązany do reszty. 6Dzieciaków skrepowanych za nadgarstki siedziało w plamie krwi otoczeni przez 4 osoby z karabinami, obwiązanymi twarzami i kapturami na głowach. Terroryści kurna, terroryści
-Nie zrobimy Wam krzywdy. Teraz każdy po kolei powie, co tu się wydarzyło, po czym wypuścimy was w mieście. A w ogóle, kto wpadł na pomysł przybicia dziecka przed drzwiami?
Zapadła chwila ciszy. Jaskier usłyszał kroki, gdzie po chwili stanęła obok niego Cassandra.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ihuarraquax dnia Wto 18:38, 24 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:49, 26 Lip 2012    Temat postu:

[San Francisco de Sales - czyli miejsce niedoszłej rzezi]

James siedział związany spoglądając wilkiem na Jaskra i jego towarzyszy. Wodził wzrokiem po zakapturzonych postaniach, aż napotkał wzrokiem spojrzenie Cassandry Lewis.
A ta tu co robi? Nie przeszkadzają jej kojoty czające się w każdym zaułku miasta?
- James White? - zapytała przywódczyni Perdido Beach, spoglądając na niego ze zdziwieniem. - Co ty tu robisz?
- Znasz go? - usłyszał głos Jaskra.
- To Uzdrowiciel.
James przekrzywił głowę na bok i zaczął się śmiać. Wszyscy skupili na nim uwagę, gdy on niemal krztusił się ze śmiechu.
- Co tu robię? - zapytał, wodząc po nich obłędnym wzrokiem. - Próbowałem torturować i pozabijać w jak najohydniejszy sposób mieszkańców tego miejsca. Pasuje ci ta odpowiedź?
Jaskier zacisnął pięści.
- Czyli to dziecko...
- Zginęło, gdy wyrzuciłem je przez okno, aby zdobyć kod dostępu do spiżarni. Potem zamierzałem odciąć tamtym nogi i głodzić ich aż by je zje... Czekajcie, ten pies wyrwał jej krtań? - przerwał swój monolog wpatrując się z dzikim zachwytem w rottweilera, który wygryzł pół szyi dziewczynie. Jeden z chłopców czym prędzej podbiegł do kojca i zaczął okładać korbą psa. Tamten zapiszczał i wbiegł do budy zabierając swoją zdobycz.
- Musieli go naprawdę głodzić, skoro tak szybko na nią skoczył - odparł James spoglądając na budę z twarzą zastygłą w upiornym uśmiechu. Jeden z zamaskowanych kopnął bruneta w szczękę tak mocno aż głowa odskoczyła mu do tyłu.
- Ej! Bez takich! - krzyknął Jaskier, chwytając kolegę za ramię. James opuścił głowę i ponownie wbił wzrok w kojec.
- Widocznie pies należał do właściciela domu - ciągnął dalej, niewzruszony kopnięciem. - Gdy dorośli zniknęli przestali karmić zwierze. Alice mówiła, że wszyscy są jedynie zbieraniną niezwiązanych ze sobą dzieciaków. Każdy myślał tylko o sobie.
Jaskier rozluźnił uścisk i to wystarczyło. Narwany chłopak rzucił się na Jamesa i zaczął go okładać pięściami.
- Ty potworze! - krzyczał tamten. James nie mając się jak zasłonić przyjmował na siebie bolesne ciosy tamtego.
- Zabij mnie - odparł, spoglądając na tamtego przymrużonymi oczami. Krew mu ciekła z rozcięcia na głowie zalewając mu twarz. Uśmiechnął się lekko, niemal przyjaźnie i zapytał: - Skoro jestem potworem, dlaczego mnie nie zastrzelisz, zamiast okładać pięściami? Boisz się?
Zanim tamten zdążył zareagować pistolet wyleciał z kabury chłopaka lądując w dłoni Jaskra. Jak Magneto. - przemknęło Jamesowi na myśl, podczas gdy dwóch kolesi w kapturach odciągało kolegę od Uzdrowiciela.
- Eh. Straciłem koronny argument - westchnął ciężko James, tym samym powodując że zastygła mina Cassandry zmieniła się w zaskoczenie. - P.-K-2-3-L-0-T. To kod do spiżarni.
Spuścił głowę spoglądając tępo na zaplamione krwią spodnie. Czuł wyłącznie pustkę. Spojrzał ponownie na budę.
Jeden z ludzi Jaskra, podniósł Jamesa i przytrzymał go z tyłu związanego. Rozdzielono dzieciaki i wszystkich poza uzdrowicielem władowano do dużego jachtu stojącego w zatoce. Załadowano także do niego całe niemal całe jedzenie.
- Mam prośbę. To nic wielkiego.
Jaskier spojrzał na niego i James w otworach maski dostrzegł niedowierzające spojrzenie.
- Słucham - odparł jedynie tamten.
- Wypuście psa z kojca. Tutejsze owce mu wystarczą.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Dobrze

[Ocean]

James siedział związany w motorówce w której przypłynęła załoga magnetokinetyka. Był w niej pod strażą Jaskra i Cassandry. Reszta płynęła przodem jachtem sławnych aktorów.
- Mógłbyś przynajmniej uleczyć tamtą trójkę - odparła z wyrzutem Lewis. James spojrzał na nią obojętnie i wrócił do oglądania nieba.
- Mógłbym. Ale nie chce.
Zapadła cisza. Czuł na sobie wzrok tamtych, ale ignorował to najlepiej jak mógł.
- Wolisz pozostać potworem? - zapytał Jaskier.
James wbił w niego wzrok swoich heterochromicznych oczu.
- Bycie potworem jest łatwiejsze.
Odwrócili się od niego, zatapiając się w rozmowie.
Nie muszę obawiać się odrzucenia tych, których kocham. Potwory w końcu jedynie mordują
Pojedyncza łza pociekła po jego policzku. Wyschła, zanim ktokolwiek ją zauważył.
Nadal ją kocham, co?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Czw 23:51, 26 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Elektrokinetyk
Elektrokinetyk


Dołączył: 10 Maj 2011
Posty: 1114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:09, 27 Lip 2012    Temat postu:

[PB]

-Uważaj, bo zaraz cię ugryzę- syknęła Felice, gdy Fade przemywał ranę podejrzanie wyglądającym specyfikiem rzekomo wyciągniętym z apteczki.
-Pali jak stuprocentowy spirytus!
Chłopak spojrzał na nią dziwnie i postanowiła zamilknąć.
-Już-odezwał się po chwili.- Możesz iść się umyć i poszukać na górze jakichś czystych ubrań.
-Dziękuję-mruknęła z ironią Felice.
-Uważaj tylko na bandaż.
Zaraz mu czymś przyłożę.
Zmarszczyła brwi, próbując odnaleźć źródło irytacji, jakie wzbudzał w niej Fade. Nie znalazłszy go, wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę łazienki.

Pod prysznicem ostrożnie zajrzała pod bandaż. Ramię wyglądało tylko odrobinę lepiej niż wcześniej.
A gdyby tak...
Podążyła za nagłą myślą i pozwoliła na kilka sekund ujawnić się ciemnej, czy też jaszczurowatej stronie swojej natury.
Splunęła jadem na ranę i rozprowadziła go językiem. Zabulgotało, zasyczało, i jej oczom ukazała się szeroka, biała blizna.
Klasa.
Dokończyła rytuały pielęgnacyjne, nucąc wesoło.

Z sypialni byłej właścicielki pożyczyła dżinsowe spodnie przed kolana i luźną koszulę z rękawem do łokcia, by nie eksponować cudownie wyleczonej ręki. Słysząc z kuchni dźwięk gotowanej wody, zawołała:
-Nie słodzę!
Odpowiedział jej stłumiony śmiech Fade'a.
Zacisnęła dłonie na brzegu świeżego ubrania, zastanawiając się dlaczego tak bardzo ma ochotę go udusić.

Zeszła po schodach akurat w momencie, w którym chłopak postawił na stół dwa kubki parującej herbaty.
Amant.
Usiadła na odsuniętym uprzejmie krześle.
I do tego taki...
Oblizała usta.
Jej palce zareagowały szybciej niż umysł i błyskawicznym ruchem zacisnęły się na mankiecie Fade'a.
Nie, zaoponowało rozsądnie sumienie. Jest Scott.
Był, odparła Felice.
No, może, zgodziło się niechętnie sumienie. A Kaisie?
Wykorzystuje mnie.
Głos przyzwoitości najwyraźniej spanikował, widząc, że jest na przegranej pozycji.
A...a James?
Dziewczyna zawahała się. Co z jej rudym Płomyczkiem?
Nienawidzi mnie.
Przyciągnęła Fade'a do siebie i wpiła się w jego wargi. Równie gwałtownie odsunęła go po krótkiej chwili.
Zmierzyła wzrokiem jego nieszczególnie zdziwiony wyraz twarzy, a następnie wbiła go w podłogę.
-Przepraszam- westchnęła.- Ostatnimi czasy jakaś niewyżyta jestem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gaia dnia Pią 0:11, 27 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sheva
Przenikacz
Przenikacz


Dołączył: 18 Mar 2012
Posty: 251
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:54, 27 Lip 2012    Temat postu:

Akhm.

-------------------------

[PB]

Fade nie był szczególnie zaskoczony jej reakcją. Nawet się tego spodziewał.
Popił pocałunek herbatą i uśmiechnął się ironicznie.
-Twój chłoptaś cię zaniedbuje, co?- parsknął śmiechem.
-Z-zamknij się!- zapeszyła się Felice, a jej twarz przybrała kolor włosów.
--------------------
cholera, muszę kończyć D:
Jak wrócę to napiszę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:04, 27 Lip 2012    Temat postu:

[PB, plac]

- To Uzdrowiciel?
- Dlaczego jest związany?
- Co z tymi rannymi dzieciakami?
James miał serdecznie dość spojrzeń dzieciaków napotykanych po drodze.
Szedł związany niczym skazaniec, musząc oglądać tych wszystkich ludzi. Zastanawiało go, jak by zareagowali na wieść o tym, co zrobił.
Zresztą zaraz się dowiedzą. Wiec na placu już za chwilę. Będzie naprawdę zabawnie.
Gdy już wszyscy zgromadzili się wokół Jaskra, Cassandry, Jamesa i żołnierzy.
Uzdrowiciel nie przysłuchiwał się przemowie, spoglądając beznamiętnie na tłum gapiów. Widział jak z każdym słowem tamci spoglądają na niego z rosnącym strachem i nienawiścią.
Wasz pan od kuku was zaskoczył, co?
W pewnej chwili White dostrzegł w tłumie twarz Felice.
Co?
Odwrócił się w tamtą stronę, aby się upewnić, ale jej już tam nie było. Zamiast tego z tamtej strony nadchodził "żołnierz" niosący tasak pokryty plamami szkarłatu. James przypomniał sobie incydent, który zaszedł pomiędzy nim a trzema 14-latkami, którzy rozkładali się w zamkniętym mieszkaniu.
Przynajmniej do teraz zamkniętym.
Wybuchnął śmiechem w chwili, gdy chłopak miał podać nóż Jaskrowi. Nie zważając na pogardliwe spojrzenie magnetokinetyka wbił dziki wzrok w żołnierzyka.
- Trzy trupy z dziurami w głowie, co? - zapytał na tyle głośno, aby każdy mógł go usłyszeć. Tamten machinalnie kiwnął głową, a James ponownie zaniósł się psychopatycznym śmiechem odchylając głowę do tyłu. Stojąca nad nim Cassandra spojrzała na niego z miną, której nie mógł odczytać.
- Ty...
- A jak myślisz? Nie Święty Mikołaj, prawda?
Kątem oka zarejestrował jak Jaskier wyciąga pałkę a potem zapadła ciemność.

[PB, "więzienie"]

James obudził się z paskudnym bólem głowy. Przejechał językiem po zębach i poczuł charakterystyczny metaliczny posmak.
Próbował się podnieść, ale poczuł, kajdanki na prawym nadgarstku. Spojrzał za siebie i ujrzał kaloryfer.
No tak. To było do przewidzenia.
Rozejrzał się po obskurnym pomieszczeniu w którym się znajdował. Brudne ściany, zakurzona podłoga, drewniana miska i wentylacja w górnym rogu pokoju.
Zadbali o to, abym nie uciekł.
Przyjrzał się lewej dłoni i doszedł do wniosku, że zostawili ją tylko po to, aby leczył rannych.
Parsknął pod nosem i w tej samej chwili do pokoju wszedł wysoki chłopak, garnek i kij bejsbolowy.
- Obudziłeś się? - zapytał tamten i White rozpoznał w nim zamaskowanego chłopaka, który rzucił się na niego na wyspie.
- Pięknie. Jesteś tu, bo mają braki w kadrach? - zapytał i na dzień dobry dostał z buta w nos. Jęknął cicho spuszczając głowę.
- Co? Dalej cwaniakujesz? - zapytał tamten i wylał brunetowi na głowę parującą zawartość rondla.
James wrzasnął głośno, zakrywając poparzoną twarz dłonią. Pojękiwał cicho, podczas gdy tamten rzucił rondel na bok i uniósł kij.
- Mówili, że nie mogę cię zabić, bo twój dotyk leczy. Jednak to jest o wiele lepsze. Zapłacisz za swoje grzechy, potworze.
Pierwszy cios zwalił chłopca na bok. Przykuta ręka nie pozwalała mu upaść wystarczająco daleko.
White spojrzał na tamtego z czystą nienawiścią.
- Zabiję cię - wycedził przez zęby, cały czas zasłaniając twarz wolną dłonią.
Tamten odpowiedział mu kpiącym uśmiechem i zaczął go wściekle okładać kijem.
Zabiję go! Zabiję go! Zabiję go!

Jejku jej, a już myślałam, że nie będę musiała więcej wstawiać przecinków.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Sob 11:14, 28 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:22, 30 Lip 2012    Temat postu:

[obóz]

Pozycja słońca sugerowała, że jest jeszcze bardzo wcześnie rano. Mimo to obóz Chrisa tętnił życiem. Dzieciaki koncentrowały się dookoła ciężarówki - była otwarta, tak, że każdy mógł brać co chciał.
Kaisie sprawdziła szoferkę, ale nie spodziewała się kogokolwiek tam zastać. Rozejrzała się. Wypatrzyła w tłumie kilka znajomych twarzy - jedna należała do niejakiego Kurta. Kurt był ładnym i czarującym młodzieniaszkiem - Kai chodziła z nim jakiś tydzień, po czym oboje stwierdzili, że wiązanie się nie ma sensu i zostali serdecznymi przyjaciółmi.
Łokciami wybiła sobie do niego ścieżkę.
-Widziałeś Daga? - spytała bez niepotrzebnych wstępów.
-Przyjechał tu kilka godzin temu. - chłopak rozerwał paczuszkę solonych orzeszków - Siedział w samochodzie, póki tamci z bronią go nie wywlekli.
-Gdzie jest?
-Nie mam pojęcia.
Posłał jej jeszcze przepiękny uśmiech. Kai podziękowała zdawkowo i żwawym krokiem pomaszerowała do najokazalszego namiotu.
Chris zajadał się bliżej nieokreśloną zawartością jakiejś puszki. Również jego przyboczni korzystali z dostawy, pomlaskując cicho. Oczywiście Kai nawet nie zwróciła uwagi, bo już od progu (jeśli wejście do namiotu można tak nazwać), uniosła głos.
-Gdzie jest Dag?!
Chris ze stoickim spokojem uniósł wzrok i przyjrzał się jej uważnie.
-Kto?
-Dagger. - warknęła.
W odpowiedzi uzyskała tylko zdziwione spojrzenia. Westchnęła i powiedziała prawdziwe imię Daga.
-A, o niego chodzi. - Chris wrócił do jedzenia, uśmiechając się delikatnie - Przekazał twoją wiadomość. Jest cały i zdrowy. Bardziej interesuje mnie gdzie jest Felice.
W ostatnim zdaniu dało się wyczuć pytanie. Kaisie nagle się zawahała. Śmiesznie wzruszyła ramionami.
-Odjechała z jakimś kolesiem.
Tamten nagle wstał.
-Miałaś ją tu przyprowadzić. - po czym, jakby oprzytomniał, bo znów zasiadł przy stole, ujmując widelec w zręczne, sakramencko silne palce - Miałaś, tak?
-Chciałam się upewnić, że nic jej nie jest - mruknęła - Uwolnij Daga! - nieświadomie naładowała to zdanie mocą. Gdyby tego nie zrobiła, Chris zapewne wypytałby ją o kierunek w jakim udała się Fel, tudzież przypuszczalne miejsce jej pobytu. Tymczasem tylko kiwnął na jednego z przybocznych. Odłożył on swój batonik, sprawdził broń i kiwnął Kai głową.
Dag siedział w malutkim namiociku na samym skraju pola, niemal pod lasem. Wyglądał na nieco sponiewieranego, ale nie miał wyraźnych uszczerbków na zdrowiu. Uśmiechnął się na jej widok.
-Nie spieszyłaś się - zauważył zgryźliwie.
Natychmiast padła, by rozwiązać mu nadgarstki. W myślach szykowała jakąś kąśliwą uwagę, kiedy Dag wydał rozkaz "padnij!".
Oczywiście nie usłuchała. Błyskawicznie się odwróciła, unosząc dłoń w obronnym geście.
-Stój! - rozkazała z całą swoją mocą.
Rzeczywiście - strażnik, który przyprowadził ją tam, nie wystrzelił, mimo, że jego palec już spoczywał na spuście. Kai kazała mu opuścić pukawkę.
-Niech zgadnę - Krysiek kazał nas zabić?
Kiwnięcie głową.
-Spadajmy stąd. - mruknął Dagger, zrzucając resztki więzów.
-Mam lepszy pomysł - Kai wyjęła składany nóż, spod sukienki i uśmiechnęła się szeroko. - Kolego, - zwróciła się do zahipnotyzowanego - zdejmuj koszulkę.
Dag zmarszczył czoło.
-Gdzie ty trzymałaś ten nóż?



Rozległy się dwa wystrzały, jeden po drugim. Dla znanych już nam bohaterów, których nazywamy Pachołem i Brzydalem, był to sygnał.
-W końcu. - mruczał Brzydal. W obozie próbowano nieco poprawić wygląd jego zniekształconej, uszkodzonej twarzy, ale nie dało to zadowalających efektów - Gdybym to ja miał zabić tą babę, już dawno byłoby po wszystkim. A tak w ogóle nie wiem jaki sens ich zakopywać - wszędzie kręcą się kojoty. Też im się coś od życia należy. Gdybym był kojotem pewnie bym nie tknął tej baby, ale ten wymoczek, no nie, to nawet kawał mięcha, te muły i prawie jak moje, no nie?
Pachoł nie odpowiedział, bo już doszli do namiotu. Nasz zabójca - niech przyjmie pseudonim 'Killer' - wpatrywał się nieprzytomnie w zakrwawione ciała u swoich stóp. Był blady. Dziury w ubraniach, w miejscach w których kule trafiły w ciała, były aż zbyt dobrze widoczne.
-Ha! - ucieszył się Brzydal. W swej radości podbiegł do ciała dziewczyny i kopnął je - w swoim mniemaniu całkiem mocno - aż z ust tamten wydobył się tłumiony jęk.
-Jęknęła? - odskoczył na poły zdziwiony, na poły przerażony - Martwi nie jęczą, chyba. Co?
-To odruch - wyjaśnił szybko Killer - Wiesz, ma w sobie jeszcze dużo powietrza, gazów i tak dalej. Zaraz zacznie puchnąć, a płyny...
-Dobra! - Brzydal wyglądał na tak zdegustowanego, jakby przejrzał się uważnie w lustrze - Wyrzućmy już to.
Pachoł zarzucił na ramię ciało Daga, Killer niósł Kaisie, Brzydal ciągnął ze sobą łopatę i mruczał pod nosem coś o śmierdzących truposzach.
Kiedy weszli w las wystarczająco głęboko Killer, niemal ostrożnie posadził dziewczynę na ziemi.
-Zajmę się resztą, dzięki. - kiwnął towarzyszom.
Pachoł zrzucił z siebie chłopaka i bez słowa zawrócił. Brzydal był bardziej podejrzliwy.
-A co jeśli coś kombinujesz, hę?
-Z trupami?
Na to Brzydal nie mógł wynaleźć nic logicznego - zrezygnowany machnął ręką i poszedł.




Jakieś dwie godzin drogi od miejsca ich podobno-grobu, Kaisie i Dagger znaleźli niewielki strumyczek. W nim obmyli ubrania z krwi, a także sami się wykąpali. Teraz wylegiwali się na rzecznych kamyczkach, rozkoszując promieniami słońca prześlizgującymi się przez gąszcz liści.
-Ta rana jest naprawę paskudna. - Kai przejechała palcem dookoła poszarpanego biodra swojego towarzysza - Obiecałam Jamesowi, że go za to nie zabiję, ale przynajmniej ogolę mu łeb z tych ohydnych kłaków. Tak!
Dag zaśmiał się na to.
-Ty też masz rany wojenne. - wskazał na jej kostkę.
Uśmiechnęła się lekko i wstała z wody.
-Musimy ruszać. Chcę dotrzeć do CA przed zmrokiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:58, 30 Lip 2012    Temat postu:

[PB]

Jaskier wszedł do prowizorycznego więzienia. Ze względu na nalegania Cassandry, był zmuszony wypuścić Jamesa. Zgodził się. W końcu nie było warunków, co do jego stanu zdrowia. Jaskier położył wiadro oraz worek cementu w kącie. Więzień obudzony nagłym stukotem, spojrzał z przerażeniem na gościa.
-Dobra nowina, wychodzisz
Tamten nie odpowiedział, zbyt przerażony widokiem zbliżającego się chłopaka z nożyczkami. Jaskier zagwizdał cicho, po czym do pokoju weszło dwóch chłopaków. Po krótkiej sprzeczce, zabrali się do przygotowania cementu w wcześniej wymienionym wiadrze. Chłopak podchodząc niedbale do więźnia, wykrzywił mu głowę.
-Co ty robisz?
Jaskier uśmiechnął się dziko.
-Dzisiaj wychodzisz, powinieneś się cieszyć. A z takimi kudłami, chyba nikt nie chciał by cię widzieć
-Zabiję cię! Przyrzekam, zabiję cię!
Tuż po wypowiedzeniu tych słów, obok chłopaka spadł pierwszy kosmyk włosów. Po kilku minutach Jaskier odsunął się od Uzdrowiciela, spoglądając na swoje dzieło. Włosy chłopaka sterczały w wszystkich kierunkach. Jedne dłuższe, inne krótsze. lecz to akurat nie miało znaczenia. Wyglądał, jakby próbował sobie z zamkniętymi oczyma obciąć włosy tępymi nożyczkami. Efektów można było się domyśleć. Może rzeczywiście są stępione?. Z końca sali dobiegł odgłos kaszlnięcia.
-Cement gotowy.
Jaskier kiwnął głową. Więzień zbladł, wiercąc się nerwowo.
-Jaki k***a, cement?!
Żaden z obecnych ludzi, nie raczył udzielić mu odpowiedzi. Młodszy z nastolatków, odpiął więźnia, w tym samym czasie starszy trzasnął go kolbą w twarz.
-Czekam na zewnątrz

[kilka minut później]

Jaskier wyrzucił niedopałek papierosa, widząc chłopaków prowadzących więźnia. Szykuje się niezła zabawa. Chłopak zrobił kucyka z przeszkadzających mu włosów, i otworzył bagażnik.
-Wrzućcie go tu
Dwóch nastolatków ledwo wrzuciło chłopaka z zabetowanymi rekami do bagażnika. Chłopak wsiadł do auta.
-Wypuścisz go?
-Oczywiście, Cass
Chłopak rzucił uśmiech do dziewczyny siedzącej obok. Dziewczyna nie odpowiedziała.

[Kilka minut później, daleko za PB]

Jaskier wytaszczył wycieńczonego chłopaka z auta. Tamten spojrzał na niego z nieukrywaną wrogością.
-Jesteś wariatem.
-Nie zaprzeczam
Jaskier obwiązał tamtemu usta taśmą klejącą. Po skończeniu, wyciągnął broń i strzelił chłopakowi w ramię.
-Jeśli uda Ci się rozbić bloczek, napewno się uleczysz. Jeśli nie zdążysz, wykrwawisz się.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, odwrócił się i wsiadł do auta. Odpalił auto, patrząc w lusterko.
-Miałeś go wypuścić, skąd wiesz, że zaraz nie zginie? To nie było fer!
-Uspokój się Cass. Będzie śledzić go kilku chłopaków, jeśli będzie miał się wykrwawić, uwolnią go i pozwolą mu się uleczyć.
Dziewczyna przerwała mu z złością.
-To i tak nie było fer! Miałeś go tylko wypuścić!
-Zabicie tamtego dziecka na wyspie, według Ciebie było fer?
Nie odpowiedziała


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:35, 30 Lip 2012    Temat postu:

[Gdzieś tam w ETAP-ie]

Gdyby mógł, James przeklinałby pod nosem przez całą drogę przez autostradę. Jednak, tak zrobić nie mógł, gdyż tą czynność utrudniała mu taśma klejąca.
Słyszał w oddali dwóch ludzi Jaskra gawędzących o czymś, podczas gdy on, na każdym kroku walił betonowym blokiem o asfalt. Blok kruszył się wyjątkowo wolna, wręcz odwrotnie proporcjonalnie do prędkości upływającej krwi w organizmie Jamesa.
Kopnął od niechcenia niewielki odłamany kawałek i przechylił się na bok zaliczając glebę.
Stracił przytomność na kilka sekund. Obudziło go ukucie bólu w okolicy nadgarstków. Otworzył szeroko oczy i ujrzał jak ludzie Jaskra z dużą dozą rezerwy rozbijają jego blok. James zgiął kolana i powoli zaczął podnosić się z klęczek.
- O! Patrz! Obudził się!
James uniósł do góry blok i z całym impetem walnął nim w asfalt. Walił tak jak opętany, dopóki nie poczuł, że jego dłonie wystarczająco luźno leżą w bloku, aby mógł je wyciągnąć.
Z wyraźnym trudem wyciągnął dłonie z przepołowionego bloku.
Nie odklejając taśmy przyłożył dłoń do rannego przedramienia i ruszył przed siebie.
- A gdzie dziękuje?!
Nie odpowiedział.

*kilka godzin później*
James dotarł pod opuszczony budynek Coates Academy. Obolałymi dłońmi zdjął z twarzy resztę taśmy. Wszedł do niewielkiego domku, oddalonego od głównego budynku szkolnego.
W środku czym prędzej udał się do łazienki i stanął przed lustrem, oceniając stan swojej fryzury.
Koszmar.
Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu nożyczek. Znalazł jedynie brzytwę i żel do golenia.
- A czemu by nie?
Nałożył sobie żelu na dłonie i wtarł go w głowę. Następnie ochlapał ją wodą i chwycił pewnie brzytwę.
Cały czas spoglądając w lustro, operował brzytwą, pozbawiając się po kolei wszystkich włosów głowy.
Po pewnym czasie ocenił końcowy efekt. Był całkowicie łysy, i nigdzie nie wystawał mu nawet pojedynczy włosek. Wyleczył liczne skaleczenia, jakie oczywiście musiały się pojawić w toku golenia.
Następnie rozejrzał się po chatce za jakimś nakryciem głowy. Znalazł zimowa czapkę, dobrze zakrywającą głowę.
Czym prędzej ją założył i rzucił się na kanapę przed wyłączonym telewizorem, gdzie zasnął.

<3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
Super Szybki
Super Szybki


Dołączył: 25 Paź 2011
Posty: 405
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wielkopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:28, 31 Lip 2012    Temat postu:

[Coates]
Stanęła przed lustrem w łazience i sięgnęła po nóż leżący na wannie. Przysunęła ostry koniec do twarzy i powoli przesunęła nim po policzku. Pokręciła głową. Głębiej. Ponownie rozcięła to samo miejsce. Na lśniącej powierzchnii noża pojawiła się pierwsza kropla krwi, a po niej następna i następna. Upajała się tym widokiem, szkarłat krwi tworzył idealny kontrast z jej bladą cerą. Zlizała z lubością czerwoną ciecz z noża i odłożyła go na miejsce. Na dzisiaj wystarczy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia.
- Lepiej, żeby Nick o niczym nie wiedział, prawda?
Sięgnęła po apteczkę stojącą na półce pod lustrem. Wyjęła gazę i pudełko plastrów. A raczej po plastrach. Cholera. Przycisnęła gazę do rozcięcia, a puste pudełko po plastrach wyrzuciłą do śmietnika i wyszła z łazienki. Przeszukała wszystkie szafki w pokoju, sprawdziła nawet pod łóżkiem, ale nigdzie nie znalazła plastrów.
Pora wybrać się do gabinetu pielęgniarki. Zachichotała. Przypomniały jej się te wszystkie "wypadki", których była ofiarą. Gdyby teraz spotkała ich sprawców, nie wahałaby się przed ich zabiciem.
Wyszła z pokoju i starając się robić jak najmniej hałasu ruszyła w stronę swojego "gabinetu zaopatrzeniowego".
[kilka minut później]
- Gdzie są te cholerne plastry?
Przeszukiwała właśnie trzecią z kolei szafkę i nadal nie mogła ich znaleźć. Nadal przyciskała do twarzy gazę, choć krew już przestała lecieć. Westchnęła i podeszła do kolejnej. Po drodze potknęła się i wpadła na stolik stojący obok owej szafki. Niestety stał na nim wazon, który spadł z niego i robiąc niemało hałasu rozbił się na kawałeczki.
- Cholera! Lizzy, ty idiotko...
- Co się stało?- spytał Nick, który wpadł do gabinetu zaalarmowany hałasem.
- Nic, potknęłam się i stłukłam wazon.- Zaśmiała się sztucznie.- Straszna ze mnie niezdara.
- Nic ci nie jest?
- Nic, możesz iść.
Już miał się odwrócić i wyjść, gdy to zauważył.
- Co ci się stało w twarz?
- Coś z nią nie tak?- Spytała z uśmiechem, ale widząc minę chłopaka westchnęła i z jej twarzy zniknął uśmiech.- Wspinałam się po drzewie i gałąź rozcięła mi policzek.
Spojrzał na nią dziwnie. Wiedziała, że nie uwierzył.
- Plastry są na drugiej półce w tej szafce.- powiedział i wskazał miejsce, w którym znajdował się cel jej przybycia.
- Dzięki.- Uśmiechnęła się.
Nick wyszedł bez słowa, a ona podeszła do szafki wskazanej przez chłopaka. Wyjęła pudełko plastrów i wróciła do pokoju, by opatrzeć ranę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kira dnia Wto 9:33, 31 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eldarion
Jr. Admin


Dołączył: 13 Paź 2011
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 5/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:11, 31 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia]
Blake’a trudno wyprowadzić z równowagi. Bardzo trudno. Spojrzał za siebie i pomimo ostrego bólu uśmiechnął się.
Przeżyłem. – pomyślał Blake.
I rzeczywiście. Przeżył. A to tylko dzięki swemu przyjacielowi Ergo, który użył swej mocy, by uratować siebie i jego.
Wiele osób zginęło , lecz Blake nie zamierzał się tym zbytnio przejmować. Ważne, że przeżyli wraz z Ergo i że będą mogli się zemścić. Zemścić za to, że prawie zginęli i za upadek Cose’a. Nie zapomniał jednak o ostrożności i szedł przodem powoli, uzbrojony jedynie w karabin. Znalazł na szczęście apteczkę i opatrzył rany swoje i Ergo’a, więc przynajmniej się nie wykrwawili na śmierć.
Blake postanowił zacząć rozmowę:
- I co wg ciebie powinniśmy teraz zrobić?
Tak, to było pytanie, które warto zadać. COSE praktycznie już nie istniał. Ekwipunek i resztę, znajdą pewnie w elektrowni. Wystarczy pewnie tylko trochę poszukać. Blake słyszał, że ci, którzy zabili jego ludzi, włączyli prąd.
Ergo zrobił rozmarzoną minę i powiedział:
- Napiłbym się wódki i potem rozwalił tą elektrownie tym całym pieprzonym uranem.
Blake pokręcił głową z zażenowaniem.
- Ergo. Zadam ci pytanie szczerze, ale nie obraź się. Czy ty na serio masz kupę zamiast mózgu?
- Lepsza kupa niż uran... - wydusił z siebie Ergo
Wolałem nie odpowiadać na jego słowa.
- Ale masz świadomość, że jakbyśmy tak postąpili, to po nas by zostały same szczątki?
- Kogo to obchodzi. Przynajmniej te pieprzone dzieciaki będą miały za swoje. Idioci próbowali nas zabić, nie pamiętasz?
Co prawda to prawda... - pomyślał Blake.
- Ale czemu mielibyśmy się poświęcać, by oni dostali za swoje? - powiedział Blake.
- Nie musimy się poświęcać. - powiedział tajemniczo Ergo.
Pokręciłem głową.
- Dla ciebie śmierć, to tylko pewnie krótka przerwa w grze komputerowej pod nazwą:”Wyjeb, a wygrasz” - powiedział Blake.
- Musimy to załatwić inaczej - dodał.
- Idioto, masz moc. Możesz komuś kazać to zrobić. - powiedział i westchnął Ergo.
Czemu ja na to nie wpadłem... - nie dowierzał Blake.
- TY! Mam lepszy pomysł... - oznajmił Fanre.
- No dajesz.
- Ktoś wysadzi elektrownię za nas. - powiedział z miną, jakby wymyślił sam coś genialnego.
- Właśnie to powiedziałem geniuszu. - Ergo się powoli wkurzał.
Blake uśmiechnął się i zignorował słowa Ergo.
- No to jak? Pakujemy się i idziemy do wioski Wieśniaków?

Ostrożnie z tym pieprzem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Eldarion dnia Wto 15:13, 31 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:13, 31 Lip 2012    Temat postu:

[CA, domek Mose'a]

James obudził się w chatce na skraju terenów Coates Academy. Dość szybko zdołał sobie przypomnieć wszystko, co mu się przydarzyło po swoich ostatnich odwiedzinach w Coates.
Ironia. Wtedy było tak samo puste.
Rozejrzał się po zakurzonym pomieszczeniu.
Równie puste co ja.
Podniósł się z kanapy i podniósł opartą o ścianę miotłę.
Jeśli mam tu żyć, to przynajmniej doprowadzę tą chatę do porządku.

*dwie godziny później*
James zszedł z drabiny, ukończywszy malowanie dachu. Stanął w pewnej odległości od domku aby ocenić końcowy efekt.
Wymył wszystkie okna, zdarł starą arbę z dachu i nałożył nową, pomalował wszystkie ściany, zamiótł dokładnie podłogi i starł wszystkie kurze.
White westchnął ciężko, nieskutecznie wciskając włącznik światła. Podszedł do półki i wziął z niej pierwszą lepszą książkę. Usiadł przed mieszkaniem na rozkładanej leżance i zagłębił się w lekturze.
- Tom Knoxx "Sekret Genezis" - przeczytał tytuł na pierwszej stronie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 3. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin