Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział 2

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:35, 04 Wrz 2014    Temat postu: Rozdział 2

Jak zakończy się spór pod wjazdem do CA?
Co dzieje się w mieście, gdy brak mu przywódcy?
Czym są kaktusy Cynthii i czy uda się odwrócić skutki ich ukucia?
Kto w końcu będzie rządził? Jillian czy Benjamin?
Czy dzieciaki z CA kiedykolwiek opuszczą mury szkoły?
A może wszystkich zjedzą kojoty?

Drugi Rozdział RPG uważam za otwarty!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Czw 18:36, 04 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lyanna
Odczytywacz
Odczytywacz


Dołączył: 01 Lip 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Perdido Beach | Kalifornia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:09, 06 Wrz 2014    Temat postu: Liliana Darcy

Hotel Clifftop

Lily patrzyła w swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się.
-Jak to jest, że niektórzy ludzie przestają w pewnym momencie rosnąć? – spytała brata dziewczyna – Wiem, że życie jest niesprawiedliwe i w ogóle, ale nie uważasz, że to lekka przesada, że w przyszłości mogę sięgać mojemu mężowi do pasa?
- Najpierw musisz znaleźć nieszczęśnika – rzucił przez ramię John, wykonując skomplikowane obliczenia w jakimś programie komputerowym.
Lily pokazała John'owi środkowy palec i rzuciła się na kanapę. Położyła nogi na stole i spojrzała na brata.
-Siedzisz przed tym komputerem od dwóch godzin – stwierdziła Lily. -Tata ci mówił, żebyś robił 15-minutowe przerwy, bo oczy ci się przemęczają.
-Zrobiłem już przerwę.
-Tak? I co porabiałeś w tym czasie? – Oparła brodę na dłoniach, udając zaciekawienie.
-Oglądałem telewizję.
-Phi – prychnęła, po czym dodała -Ż a ł o ś ć.
Odwróciła się w stronę drzwi i wyczekiwała.
-Johnny, która godzina?
Nie odpowiedział, tylko wskazał palcem na zegar ścienny wiszący nad komodą. Dziesięć po dziewiątej.
-Jonesy powinien już być.
-Mhm.
Lily wstała powoli z kanapy i podeszła do John’a. Wyrwała mu laptopa, zamknęła go i rzuciła na siedzenie, z którego parę sekund wcześniej wstała. Chłopak wstał z impetem i rzucił siostrze najgroźniejsze ze spojrzeń, jakie wyćwiczył przed lustrem. Blondynka (mimo że niższa ponad o głowę) patrzyła na niego dumnie.
-Czemu to zrobiłaś?! – krzyknął.
-Pan Jones się nigdy nie spóźnia. Przecież sam wiesz jak uwielbia nam prawić kazania, jak my sami nie będziemy czekali w salonie pięć minut przed czasem.
-I?!
-I się martwię.
-O Jonsey’a?
Lily tylko przewróciła oczami i poszła do swojego pokoju. Po kilkunastu sekundach wróciła z założonymi trampkami, które nie były jeszcze zasznurowane i bluzą narzuconą na ramiona. Skierowała się w stronę drzwi.
-Gdzie idziesz? – spytał John.
-Może w recepcji tata zostawił jakąś wiadomość – dziewczyn schyliła się i zawiązała sznurówki na kokardę, po czym dodała od niechcenia -Że lekcje zostały dzisiaj odwołane albo coś w tym stylu.
Teraz John podszedł do drzwi, blokując drogę przejścia siostrze. Posłał jej jeden z tych uśmiechów, których nigdy nie musiał ćwiczyć. „Opiekuńczy uśmiech”.
-Ja pójdę. – powiedzieli w tym samym czasie, z czego Lily przedrzeźniając brata, wiedząc już, że to powie.
Wiedziała, że nie ma sensu się kłócić, więc podała mu bluzę, która i tak była jego, a sama wróciła do pokoju. John opuścił pomieszczenie i skierował się w lewo do windy.
Lily wyjrzała do salonu czy teren na pewno jest czysty i tym razem, mając na sobie swoją bluzę wyszła na korytarz, kierując się w prawo – na schody. Zaczęła biec, chcąc być na dole przed bratem, ale w końcu mieszkali na samej górze hotelu Clifftop, więc pokonanie tych wszystkich schodów, było porównywane przez nich jak droga do Mordoru.
Kiedy zbiegła kilka pięter niżej usłyszała krzyk swojego brata. Spojrzała w kierunku, z którego dochodził wrzask, a po chwili pojawiło się jego źródło. John biegł w jej stronę wymachując rękami na wszystkie strony i krzycząc „Uciekaj!”. Lily wiedziała kiedy pora na zadawanie pytań, a kiedy pora na uciekanie i tym razem poczekała tylko, aż brat z nią zrównał i rzuciła się w odwrotną stronę – stronę windy. Wbiegli do środka, a kiedy drzwi się zamknęły i winda zjechała piętro niżej, John nacisnął przycisk STOP, zatrzymując ją.
-Co się stało?! – niemal krzyknęła Lily –O co chodziło? Przed czym uciekałeś? – Pytała dalej siostra –Czyja to krew? – teraz spytała niemal przez łzy.
Jej brat posłał jej bardzo poważne spojrzenie. Spojrzenie pełne troski i poczucia winy. Podszedł do niej powoli i szepnął jej do ucha tylko jedno słowo, a potem się cofnął.
„Ketchup” – usłyszała blondynka.
Chwilę zajęło jej połączenie faktów ze sobą, po czym pociągnęła brata jeszcze raz w swoją stronę i szarpnęła jego rękę podnosząc ją do nosa. Powąchała. Po chwili wzięła palec, zanurzyła we „krwi” i włożyła do buzi. Czując smak sosu odepchnęła śmiejącego się już brata na ścianę windy, który się praktycznie od niej odbił. Osunął się na ziemię i śmiał się na siedząco, trzymając za brzuch.
-Ty łajzo! – krzyknęła Lily kucając i bijąc małymi piąstkami brata – Głupek! Kretyn! Idiota! – kontynuowała dziewczyna, po czym usiadła obok John’a, kiedy już się uspokoiła, a nawet dołączyła do niego i również zaczęła się śmiać. – Nie uważasz, że to trochę okrutne udawać coś takiego? – spytała po chwili.
-Może trochę – spojrzał na nią –ale teraz przynajmniej wiem, że się o mnie martwisz. –objął ją.
-Skąd wiedziałeś, że pójdę za tobą do recepcji? – spytała Lily.
-Proszę cię – spojrzał na nią – Poznałaś siebie? – uśmiechnął się. - Kiedy tylko poszłaś posłusznie do swojego pokoju sam poszedłem w stronę schodów i zjechałem po poręczy, żeby znaleźć się na poziomie restauracyjnym jak najszybciej.
-Poręcz! – powiedziała Liliana, jakby mówiła coś oczywistego. – Ja zawsze skakałam co trzy schodki, żeby nie było tak wolno, ale nigdy nie pomyślałam o poręczy!
John puścił jej oczko.
-Pewnie jesteś taki dumny z siebie, co? – zapytała sarkastycznie dziewczyna, trącając Johna łokciem.
-Oui – odpowiedział po francusku, co przypomniało Lilianie, że dzisiaj pan Jones miał ich nauczyć nowego czasu w tym języku.
-Która godzina?
John spojrzał na swojego złotego Rolexa.
-Dwadzieścia trzy po dziewiątej – odparł.
Lily podniosła się z ziemi, a potem pomogła wstać bratu. Wcisnęła przycisk „0”, a kiedy zaczęli zjeżdżać na parter, dodała:
-Tata się wścieknie, kiedy się dowie, że znowu zatrzymałeś windę bez powodu.
- Miałem powód!
-Ah tak? – spytała podnosząc głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczu.
-Tak! Musiałem dać nauczkę młodszej siostrze! – odparł i objął Lily i zaczął jej czochrać włosy.
Liliana go odepchnęła i poprawiła fryzurę, oglądając się w lustrze. Winda doszła do poziomu „0” i drzwi się otworzyły.
Lobby było puste. Nie było recepcjonisty. Nie było nigdzie hinduskiego boja. Pokojówki nigdzie się nie kręciły. A co najważniejsze – nie było gości. Hotel Clifftop, nie jest największym hotelem na świecie, ale zawsze pełne klientów i służby.
-Czy dzisiaj jest jakieś święto opustoszałego hotelu, o którym zapomnieliśmy? – spytała Lily – bo jeśli tak – to chyba ktoś zapomniał nas wtajemniczyć, nie uważasz? – to ostatnie już skierowała centralnie do brata, ale po chwili wróciła do rozglądania się.
-Spoko, to na pewno nic takiego. Przecież gdyby był jakiś napad albo ufo, to byśmy usłyszeli – kiedy zobaczył lekkie niedowierzanie na twarzy siostrzyczki, dodał – Oni nie są specjalnie dyskretni.
-Hej! – krzyknęła Lily.
John jej zakrył buzię ręką.
-Nie drzyj się tak – powiedział prawie szeptem – Mam delikatne bębenki – uśmiechnął się. Po chwili spoważniał – To, że nie usłyszeliśmy małych zielonych stworków, nie znaczy, że gdzieś nie kryje się niebezpieczeństwo. Może to impreza niespodzianka na moje urodziny?
-Urodziny masz za dwa tygodnie.
-Ale gdyby, mi zrobili taką imprezę niespodziankę w moje urodziny, to nie byłaby to już taka niespodzianka, nieprawdaż? W końcu, kto się nie spodziewa imprezy niespodzianki w urodziny?
-Dużo razy użyto słów „urodziny”, „impreza” i „nie spodziewać się” jak na dwa zdania – powiedziała z uśmiechem.
Lily podeszła do recepcji i zaczęła szukać jakichś notatek, wiadomości, wskazówek… Hm… A co to jest? Wzięła do ręki różową kartkę w kształcie… Właściwie nie wiedziała co to za kształt, ale pachniał (śmierdział) perfumami pokojówki państwa Darcy. „Carl, ja już tak dłużej nie mogę. Musimy powiedzieć mojemu mężowi o tamtej nocy, kiedy my…” Lily szybko wyrzuciła kartkę na ziemię.
-Ugh – skrzywiła się.
-Co jest? – spytał John, grzebiąc w jakichś księgach na regale w poczekalni.
-Nasza pokojówka ma romans z Carlem z recepcji – niemal wypluła te słowa.
-Oo, życzę im szczęścia, a teraz proszę – wskazał ręką na kartkę, leżącą na ziemi – podnieś tą kartkę w kształcie przyrodzenia i albo ją wyrzuć albo odłóż na miejsce i miej chociaż tyle rozsądku, żeby udawać, że o niczym nie wiesz. Mąż pani Cortez - który był wojskowym - nie wygląda na wyrozumiałego kolesia.
Kiedy Lily już miała udać odruch wymiotny, usłyszeli płacz dziecka. Płacz dziecka to w końcu nie jest żadna niezwykła rzecz, więc John i Lily w pierwszej chwili machnęli na to ręką i zabrali się za dalsze poszukiwanie… W sumie nawet nie wiedzieli czego szukają. Po prostu wiedzieli, że muszą to znaleźć. C o ś znaleźć.
Kiedy płacz dziecka nie ustawał, zaczęli się niepokoić.
-Okej – zaczęła Lily, mówiąc w stronę brata – To się robi coraz ciekawsze. Co nie? – rzuciła Lily, teraz już w puste miejsce, gdzie przed chwilą był jeszcze brat. –Johnny! – krzyknęła.
John wrócił do pomieszczenia z płaczącym dzieckiem. Okej, panie Nianio, o co chodzi?
-Ktoś zostawił to dziecko bez opieki – powiedział brat, jakby słysząc pytanie. – Na samym środku korytarza! Dasz wiarę?
Lily przez chwilę się patrzyła na brata, a potem zaczęła myśleć o sytuacji. Zaczęła myśleć o jej powadze. Nie ma żywej duszy w hotelu, oprócz małego dziecka. Pan Jones nie przyszedł. Nikt ich nie zawiadomił o niebezpieczeństwie, ani nie zabrzmiał alarm. Jeżeli coś się stało, to musiało się stać od środka. A co jest najdziwniejsze? Carl najwyraźniej zaliczył.
John uśmiechnął się pod nosem, jakby znowu usłyszał o czym myśli jego siostra.
-Dobra, dzwonię do taty – powiedziała po chwili.
John kiwnął głową na znak, że się zgadza. Lily podeszła do telefonu hotelowego i wykręciła numer ojca, który był na szybkim wybieraniu we wszystkich pokojach pod cyfrą 4.
-Johnny? Um… Nie ma sygnału.
-Nic nie szkodzi. Zadzwonię z komórki – wyjął telefon.
Lily czekała aż brat wybierze numer, ale zamiast tego on się tylko patrzył na swojego iPhone.
-Ja też nie mam sygnału.
Lily zakładając najgorsze wzięła pilot z recepcji i skierowała go w stronę telewizora w poczekalni i nacisnęła przycisk „włącz”. Nic się nie stało. Na każdym kanale była burza śnieżna. John rzucił się w stronę windy.
-Johnny! – krzyknęła za nim Lily – Co robisz?
-Jeżeli nie ma sygnału i telewizory nie działają, to może znaczyć, że internet również.
-Tak, domyśliłam się już. Ale… Co w związku z tym?
-Nie zapisałem mojej nowej strony! – odpowiedział już przez ramię i wbiegł do windy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lyanna dnia Sob 13:56, 06 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:06, 30 Wrz 2014    Temat postu:

[tam gdzie wcześniej]

-On strzelił z palca? - Ben był ogłupiały, pewnie dlatego mówił to na głos. Zresztą wszyscy w tym momencie zdali sobie sprawę, że poziom absurdu osiągnął pułap dotąd niespotykany. Trudno powiedzieć co by się działo dalej, gdyby Dean nie zjawił zmaterializował się za Mitchem i nie strzelił go w stopę. Niemal pisnął, widząc krew, mięśnie i słysząc wrzask poszkodowanego. Zadziałał mechanizm odruchu i Light padł na ziemię, ogłuszony po ciosie w potylicę.
-Wybacz... - wymruczała drobna blondynka, którą stał się Dean.
To w takim momencie przydałyby się kaktusy.
Benjamin nie zdążył jednak zawołać do Cynthii, która najwyraźniej (i bardzo rozsądnie) trzymała się z dala od wydarzeń. Zdążył tylko podnieść głowę i dojrzeć śliczny uśmiech swojej damskiej odsłony. Łuk, którym uderzył go Matti poruszał się zbyt szybko, żeby jego mózg zdążył go zarejestrować.

(czyli wszyscy są nieprzytomni, tak jak lubię)


[hotel Clifftop]

Właściwie to Benjamin nie wiedział, gdzie się znajduje - on nie miał narratora. Był przywiązany do krzesła, przybywał w ciemnym pokoju bez okien, tyle wiedział.
-Kurwa, co znowu? - przywitał się radośnie.
-Będziesz tu siedział, żeby nie stwarzać więcej zagrożenia - to była Jill, ale odgadł to wyłącznie po charakterystycznym akcentowaniu wyrazów. Stała gdzieś za nim.
-I co zrobicie? - prychnął -Nie możecie mnie tu tak długo trzymać, robaczki...
-Sam mówiłeś, że ta anomalia nie potrwa długo - weszła mu w słowo. W jej głosie słychać było wyraźną satysfakcję - Muszę się zająć miastem, jak kazałeś... - kilka drobnych kroczów i odgłos zamykanych drzwi.
Chłopak zaczął wyrywać się z więzów. Były mocne, na tym, że jego ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze. Przeklinając, kołysał się na boki, aż krzesło się przewróciło. Dopiero w tym momencie zorientował się, że nie jest sam w pokoju. Ze swojej pozycji na podłodze widział tylko trampki.
-Czego? - warknął.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lyanna
Odczytywacz
Odczytywacz


Dołączył: 01 Lip 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Perdido Beach | Kalifornia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:21, 13 Paź 2014    Temat postu:

Hotel Clifftop

Liliana pobiegła za bratem do windy i razem pojechali do apartamentu, w którym mieszkali. Kiedy wjechali na samą górę, nie odzywając się, weszli do pomieszczenia i usiedli na kanapie. Przynajmniej Lily usiadła, bo John od razu rzucił się w stronę komputera, a kiedy zobaczył, że jest tygodniowa praca nie przepadła, odetchnął z ulgą i opadł na fotel.
John Darcy był przystojny, wysoki i umięśniony. Gdyby chodził do normalnej szkoły, wszyscy myśleliby, że jest kapitanem drużyny footballowej, a nie kółka informatycznego. Często jak zabierał Lily na spacer, żeby się oderwać od ich 'hotelowego życia', dziewczyny się za nimi oglądały, uśmiechały się, a czasami nawet podchodziły i próbowały zagadać. John umie rozmawiać z dziewczynami i na pewno dałby sobie radę w roli chłopaka jednej, ale on twierdzi, że jeszcze nie znalazł "odpowiedniej dziewczyny". Rok temu do hotelu przyjechała dziewczyna w wieku Johna, która się nazywała Holly Watson i (Lily widziała), że to był najlepszy okres w życiu jej brata. Niczym się nie martwił i był najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Mógł być przy niej sobą. Ale jak wszyscy goście, kiedyś muszą wyjechać. Lily widziała jak cierpiał po jej odejściu, ale wszystkim próbował wmówić, iż wiedział, że to tylko tymczasowe i na nic się nie nastawiał. Biedny Johnny. Myślała wtedy Lily.
Dziecko zaczęło płakać. Liliana kompletnie zapomniała o obecności niemowlęcia w pokoju. Dziewczyna chciała do niego podejść i je uspokoić, ale John już był przy dziecku, kołysząc je na rękach.
-Jak ktoś mógł zostawić tego malca?
-Jak ktoś mógł zostawić nas?
-No proszę cię. To jest niepoważne, żeby zostawić Leonarda samego!
-Leonarda? - spytała Lily z rozbawieniem.
-Skoro ktoś go zostawił i na nas przypada obowiązek opieki nad nim, to raczej przydałoby mu się imię, nie uważasz? Chyba nie chcesz do niego mówić przez cały czas "dziecko"?
-A może to jest ona?
Johnny popatrzył na siostrę, a potem na szkraba w jego rękach.
-Ty sprawdź! - krzyknęli jednocześnie.
-Nie! - odpowiedzieli, również razem.
-To tylko dziecko, nie rób problemu - powiedział John.
-No właśnie! Więc co ci szkodzi...?
John przewrócił oczami i położył dziecko na kanapie obok Lily. Po chwili jej brat się odwrócił, trzymając dziecko na kolanach.
-Leonard.
***
John i Lily zrobili prowizoryczne nosidełko z koca i teraz mogli się swobodnie poruszać po hotelu. No, przynajmniej Lily mogła, bo jej Leonard nie wisiał na szyi. Wyszli z apartamentu, tym razem zamykając go na klucz, z obawy, że ktoś jednak się pojawi.
Rodzeństwo ruszyło w stronę windy i pojechało na sam dół (znowu). Kiedy drzwi się otworzyły, a ich oczom ukazało się lobby (ciągle puste) poczuli się trochę rozczarowani. Mieli nadzieję, że to jednak jest żart albo że chociaż ktoś zechce wrócić po Leonarda. Przez to, że był wrzesień i szkoła się zaczęło, było mało gości w ich wieku, więc mały Leonard nawet dodawał otuchy ich towarzystwu. Lily i John skierowali się w stronę basenu. Tutejszy ratownik - Jesse - bardzo lubił Lily i zawsze jej służył pomocą, więc postanowili szukać odpowiedzi u niego. Niestety - niespodzianka - go tam nie było. Zrezygnowana usiadła na trybunach i ukryła twarz w dłoniach.
-Spokojnie, zaraz się wszystko wyjaśni - poklepał ją John po ramieniu.
-Gdzie są wszyscy? Jeśli zniknęli ludzie z hotelu, to może na całym świecie również?
-Wątpię, żebyśmy zostali sami. Ale masz w pewnym stopniu rację. Może powinniśmy patrzeć na większą skalę i się rozejrzeć po Perdido Beach?
-Okej - zaczęła Lily - Jaka jest twoja propozycja?
-Idź szybko na górę i spakuj do mojego plecaka dwie butelki wody, jakieś jedzenie, które tam znajdziesz, telefon - po czym szybko dodał - na wszelki wypadek i jakąś latarkę. Powinna być w szafce, tam gdzie apteczka. A teraz słuchaj uważnie. Weź moją torbę na laptopa i go tam spakuj, razem ze wszystkimi kablami, które są teraz do niego podłączone. Weź też dla siebie podręczny bagaż i weź co ty tam potrzebujesz, ale nie bierz żadnych dupereli - tylko niezbędne rzeczy.
John popchnął lekko siostrę w stronę windy.
-Pójdę na dół po nasze rowery, żebyśmy nie musieli iść nie piechotę.
***
Kiedy Lily zjechała na dół, jej brat już czekał przed wejściem z dwoma rowerami. Niosąc plecaki i torbę, potykała się o własne nogi. Johnny od razu do niej podbiegł i zabrał plecak z wodą oraz torbę z laptopem. Czyli John niesie dziecko, torbę i plecak (z czego plecak z dwoma 2-litrowymi butelkami wody), a Lily praktycznie nic.
Po krótkim czasie namów siostry, włożył plecak do koszyka w jej rowerze. Kiedy byli już gotowi, wyruszyli.
Zanim dojechali do miasta minęło trochę czasu. Zaczynało się już ściemniać, ale przynajmniej dowiedzieli się najważniejszego - ludzie nie zniknęli tylko w hotelu. Nie spotkali nikogo po drodze, a ich najmroczniejsze obawy zaczynały się nasilać. Postanowili zanocować w jednym z pierwszych domów, a rankiem wrócić do hotelu. Uzgodnili, że lepiej będzie im w miejscu, które znają.
Lily zobaczyła mały domek - pierwszy z brzegu - i zapukała do drzwi. Nikt się nie odezwał. Pchnęła drzwi, ale zaraz ją wyprzedził John, który już przypiął rowery i z dzieckiem na piersi wszedł do środka. Jak się domyśliła dziewczyna, chciał mieć pewność, że przypadkiem zaraz ktoś nie wyskoczy zza ściany i jej nie zaatakuje. Szanowała go za to. Chociaż ta opiekuńczość czasami działała jej na nerwy. Po wejściu zaczęli się rozglądać. Przynajmniej Lily zaczęła się rozglądać. John wziął od siostry plecak i położył do na stole w kuchni obok swojego. Wyjął z torby laptopa i zaczął podłączać do niego najróżniejsze kable.
Liliana podeszła do komody, na której były zdjęcia rodziny, która najwyraźniej tu mieszkała. Jedno ze zdjęć przedstawiało dwóch braci - blondyna i bruneta. Obejmowali się, szczerząc do aparatu. Lily zauważyła, że jedno zdjęcie leży na środku, a obok pusta ramka. Zupełnie jakby ktoś je chciał włożyć do środka, ale zniknął w trakcie. Dziewczyna wzięła do ręki zdjęcie, przedstawiające znowu tych samych chłopców. Odwróciła fotografię, a z tyłu ujrzała napis "15 urodziny Sama i Davida, 22.11.2007". To było rok temu. Pomyślała Lily. Odłożyła zdjęcie na miejsce i podeszła do schodów.
-Chyba pójdę się zdrzemnąć. Szkoda tylko, że nie wzięłam jakiejś piżamy.
-Byłem pewien, że po drodze kogoś spotkamy i wrócimy z nim do hotelu, zanim zrobi się ciemno - przynał John wyglądając zza laptopa.
-Mieszkali tu chłopcy mniej więcej w naszym wieku, pożyczę jedną z ich koszulek - postanowiła Lily.
-Okej. Jak chcesz mi też możesz jakąś przygotować.
Lily skinęła głową i weszła po schodach. Znalazła pokój, tóry najwyraźniej należał do jendego z braci i wyjęła dwie duże bluzki. Na jednej był napis "PussyPatrol", a Lily westchnęła pod nosem. Tą zostawiła dla brata na łóżku, a sama wzięła czystą białą. Poszła do pokoju, w którym mieszkała kobieta. Pewnie ich mama. Przebrała się szybko i wsuęła pod kołdrę. Zamknęła oczy.
***
Rodzeństwo już przed godziną 10 było gotowe do drogi. Wsiedli na rowery i ruszyli ku hotelowi. Plecak Johna był lżejszy, bo jedną butelkę się już opróżniło - podobnie jak batoniki. Nie chcieli jeść niczego z tamtego domu. Źle by się z tym czuli.
Kiedy wrócili do hotelu, Lily była wyraźnie załamana. John próbował ją pocieszyć, ale sam był równie przybity, więc nawet się zbytnio nie starał.
-Przedwczoraj Esteban zabrał Atosa do wterynarza w mieście - powiedziała Lily.
John spojrzał smutno na siostrę. Esteban był asystentem ich ojca, który pomagał jego dzieciom i sprawował rolę wujka. Atos - pies Lily - miał ostatnio problemy z brzuchem, więc został zaprowadzony na badanie. Konieczne było zostawienie go tam na noc. Przed południem, wczorajszego dnia miał już być w Clifftop. John widział, że jego młodsza siostra bardzo cierpi w powodu nieobecności psa i martwi się o niego.
-Spokojnie - Johnny objął siostrę - Na pewno go znajdziemy. Z resztą - gorzej już być nie może - mówiąc to ostatnie trzymał kciuki, żeby przypadkiem zaraz nie lunął deszcz.

___
Od razu mówię, że ta sytuacja w domu Sama nie ma nic do dalszych losów bohaterów, po prostu czułam potrzebę opisania życia Sama i Caine w równoległym świecie:)

+To jeszcze jedna notka, której akcja dzieje się dopiero po ETAPie, ale już następna będzie na bieżąco:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 1:09, 26 Lut 2015    Temat postu:

[PB, ratusz]

Mitch Light obudził się przywiązany do krzesła. Szybko przejechał wzrokiem po ścianach, suficie i podłodze, próbując swoim umysłem w jakiś sposób ogarnąć całą sytuację.
Gdzie ja jestem i dlaczego jestem związany?
Przez chwilę próbował sobie przypomnieć co robił przez ostatnie kilka dni. Zmarszczył przy tym brwi, co razem z przygryzioną dolną warga wyglądało dość komicznie.
Dorośli zniknęli...
Po chwili dotarło do niego z całą świadomością, że został postrzelony w nogę i ogłuszony, zaraz po tym jak skorzystał z działa elektrycznego.
Naprawdę mi to wyszło. Niesamowite. Ciekawe gdzie Ben? Właśnie! Ben!
Ciekawe co z nim. Może uciekł? A Cynthia? Hmm... ona i tak mi nie pomoże. a raczej "on".
Zaraz, zaraz... przecież teraz jestem dziewczyną, a w takim razie... Nie ma żadnego "w takim razie". To nie zmienia mojej sytuacji ani o jotę.
Ciekawe kto uzdrowił moją nogę.

Light odwrócił się w stronę Jamesa, który siedział na zdobionym biurku, beznamiętnym wzrokiem spoglądając w ekran telefonu. Dopiero w tej chwili Mitch zwrócił uwagę na wystrój pomieszczenia.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Uzdrowiciela, który nerwowym ruchem skierował wzrok na szatynkę, przywiązaną do krzesła. - Chyba to możesz mi powiedzieć, prawda?
Nie spotkawszy się z żadną odpowiedzią, zaczął stukać stopą o podłogę, starając się sprowokować tamtego. Oczywiście bez żadnego skutku.
Mitch miał związane sznurem ręce w nadgarstkach za oparciem krzesła, a nogi przyklejone taśmą do nóg krzesła.
- Niech zgadnę, to tajna siedziba waszej masońskiej loży w której wy, reptilianie planujecie jak przejąc władze nad światem. Zgadłem?
Ledwo zauważalnie Light dostrzegł, że przez twarz Jamesa przebiegł cień uśmiechu. Jednak było to tak krótkie wrażenie, że wręcz mogło uchodzić za zwykłą grę światła i nadinterpretację.
- Wiesz co? Nawet nie muszę wiedzieć, gdzie jestem, naprawdę. I tak w niczym mi to nie pomoże. Stałem się laską. Ogarniasz to?
James posłał Mitchowi krytyczne spojrzenie i wrócił do gry.
Nie będzie łatwo. Poza tym jestem głodny, brudny, spragniony... i tak jakoś dziwnie boli mnie brzuch? WTF?
Mitch próbował pochylić się lekko do przodu, co niekoniecznie mu wyszło. Poza tym zaczęło go nieznośnie swędzić ciało. Sam nawet nie zauważył tego, że przygryza wargę.

Przepraszam, że tylę nie pisałem, ale ostatnie kilka miesięcy nie były dla mnie najłatwiejsze. Nie wiem nawet czy ktoś jeszcze wchodzi na forum, ale i tak wrzucam posta. Jakby co, to postaram się pisać częściej, bo internet zrobił się ostatnio nudny.
Vringi


Post został pochwalony 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:08, 27 Lut 2015    Temat postu:

[PB]

Cynthia obudziła się z ogromnym bólem głowy i pozostałych części ciała. Dłuższą chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, dlaczego tak jest - była w niemożliwy wręcz sposób powyginana i zwinięta. Nie potrafila rozprostować żadnej kończyny, a przy każdorazowym poruszeniu coś nieprzyjemnego wbijało jej się w plecy. Nigdy nie cierpiała jakoś specjalnie na klaustrofobię, ale to już była przesada.
Obróciła głowę. Przez ścianki klatki meteorogicznej, w której była uwięziona, delikatnie przesączało się światło.
-To naprawdę nie jest zabawne. - powiedziała groźnie. W tym momencie dotarło do niej, że wcale nie jest nią, tylko... Nim.
Wydarzenia ostatnich jednostek czasu (w ETAP-owych okolicznościach ciężko było takie rzeczy określić dokładniej) zaatakowały ją z prędkością błyskawicy. Zaczęła się szarpać i rzucać, zdenerwowana/y tym wszystkim poważnie. Klatka zachwiała się na cienkich, nieprzystosowanych do takich eksperymentów nóżkach i już, już, Cyntho-Jill myślał, że przewróci konstrukcję, gdy drewniane drzwiczki otworzyły się i spadł z wysokości dwóch metrów wprost pod nogi Mattio-Bena.
-Niefajnie - warknął i postanowił wstać.
-Nie pole... - zaczęła Matti w ciele Bena, gdy Cynth jakimś sposobem podniósł tułów, zrobił ułamek kroku i runął z powrotem na ziemię, nie mając jak się oprzeć i uchronić przed wyrżnięciem twarzą w trawnik - ...cam.
Matti zaśmiał się jakoś tak dziewczęco.
Jasne. Cynth był związany kablami ładowarek od telefonów, które wzmocniono solidnymi węzłami ze sznurowadeł, żeby nie było tak fajnie.
Zgromił Mattiego wzrokiem i natychmiast przypomniał sobie coś jeszcze. Utkwił w nim/niej tak intensywne spojrzenie, na jakie było go stać i przemówił możliwie najbardziej donośną i zdecydowaną wersją swojego (właściwie nie swojego, ale nie komplikujmy) męskiego głosu:
- Przynieś mi trochę pysznych żelusi.
I zaczął się turlać.
Matti wymamrotała coś twierdząco i odeszła w bliżej nieokreślonym kierunku, ale zanim zdążyła zrobić kilka kroków, potrząsnęła głową i wróciła.
- Nie mam żelusi.
Zapamiętać: nie mogę za bardzo liczyć na tą moc.
- Nie turlaj się - dodała - A przynajmniej nie za daleko.
Pogroziła mu łukiem, a Cynth odbił się od wbitych w ziemię termometrów gruntowych.
Nasz bohater, który nadal myślał o sobie jak o dziewczynie, rozejrzał się, żeby ocenić sytuację. Ogródek meteorologiczny był niewielkim ogrodzonym placykiem, jednak ogrodzenie to nie mogło być żadną poważną przeszkodą.
Oczywiście dla kogoś, kto nie był związany.
- Oczywiście! - rozległ się radosny okrzyk gdzieś z sąsiedniej przecznicy.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:32, 14 Mar 2015    Temat postu:

[Clifftop]

-Dlaczego jesteś związany?
Benjamin miał ochotę kopnąć tamtego w brzuch. Upokarzająca sytuacja to jedno, ale nabijania się z tego, nabijania się z niego, ściślej mówiąc, nie zniesie.
-Pokazać ci dlaczego? - wymamrotał rozwścieczony.
Czerwone trampki obróciły się, postąpiły kilka niepewnych kroków. Niestety, potem wróciły. Krzesło z uwiązanym do niego Benem podniosło się do pionu, a bursztynowe oczęta Cynthii napotkały nieznanego mu osobnika. Mój strażnik.
-Tamta dziewczyna cię związała?
Do umysłu Bena przedarł się cichutki głosik. Może jednak... Czy to możliwe, że to ktoś z zewnątrz? Wściekłość jednak przeważała, więc nie powiedział nic.
-Moja siostra ją widziała. Jak biegła do miasta. Aż się za nią kurzyło. Wiesz dlaczego?
-Jestem związany.
-A powiesz mi jeśli cię uwolnię?
Teraz czerwona flaga załopotała głośniej. To nadal mógł być żart, ale czy wtedy mówiłby o biegnącej Jill-będącej-dziewczyną-Deanem? Jego duma i tak już ucierpiała, gorzej nie będzie.
-Zgoda.
-Jestem John - mówił dalej tamten. Ben przestał słuchać. Próbował przeanalizować sytuację, zastanowić się nad obecną lokalizacją jego żałosnej drużynki, położenie w jakim znalazło się Perdido, fakt, że kopuła najwidoczniej nadal istniała, ale wszystko to przesłaniał mu obraz samego siebie, roztrzaskującego ten durny łuk o głowę Mattiego. Jego ciało może trochę ucierpieć, przecież ma moc, a zemsta jest bezcenna.
-...byliśmy w jednym z tych domów, ale nigdzie nikogo...
-Dziewczyna wie, że tu jesteście?
-Raczej nie... Zauważyliśmy ją dopiero, gdy zbiegała w dół.

Kilkadziesiąt minut bezsensownych rozmów, poznawania siostry niedoszłego strażnika ("Mnie też bardzo miło.") i wyjaśnień, starannie pomijających mniej sympatyczne fragmenty, nareszcie udało im się dotrzeć do miasteczka. Benjamin żałował, że nie uniewidzialnił się wcześniej, nie przywalił Johnowi i nie załatwił wszystkiego samemu, ale po ostatniej wpadce nie był pewien swojej/nie swojej mocy. Liczył też, że rodzeństwo wie coś o sytuacji w mieście, ale oboje byli zieloni jak świeży szczaw.
Plac był pełen dzieciaków. Jill stała na fontannie i krzyczała coś do dzieciaków przed nią. Część z nich odkrzykiwała, ale większość tylko hałasowała, bez ładu i składu, jak to dzieci. Wiele z nich nawet nie było zainteresowanych osobami dramatu - małe grupki stały z boku zajęte rozmową, wygłupami. Mimo wszystko, każdy chciał brać w tym udział. Bo przecież coś się działo.
Jillian właśnie została popchnięte i upadła do wody. To nie taki proste bez twoich mocy, co Jill?
-Żaden dziwoląg nie będzie...! - krzyk wybił się ponad inne, ale nie zdołał zrozumieć końcówki zdania.
-Ale Dean nie miał mocy... - mruknął do siebie. Gdyby miał, Jill użyłaby ich wcześniej. A może te moce nie były, po prostu, tak spektakularne?
-O czym ty mówisz? - Lily odwróciła się do Bena, który stał z tyłu.
-Nic takiego. - machnął ręką zamyślony
Dziewczyna chciała coś dodać, ale dała spokój. Wróciła do rozmowy z bratem i obserwowania placu. Ledwo to zrobiła, Ben zaczął myśleć o znikaniu. Miał ochotę podkraść się do dzieciaków, ale... Wcale nie bał się ponownego zdemaskowania! Po prostu... lepiej nie działać w pojedynkę. Szczęśliwie, ogródek meteorologiczny był tylko kilka godzin szukania stąd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:12, 05 Kwi 2015    Temat postu:

[PB, ratusz]

Mitch nie przestawała wpatrywać się Jamesa, który od półtorej godziny nie odrywał wzroku od ekranu telefonu. Cały czas próbowała rozpocząć konwersację. Oczywiście nieskutecznie. Jej już nawet nie chodziło o to, żeby wykiwać tamtego, tylko chciał aprzerwać nieznośną ciszę.
- Wiesz co? Właśnie sobie zdałem z czegoś sprawę - zagaiła po długiej chwili milczenia. Light próbowała od dłuższego czasu uświadomić sobie co się z nią dzieje. Nie widząc reakcji Uzdrowiciela ciągnęła dalej. - Podejrzewam, że mam miesiączkę.
James zakasłał, co było jego pierwszą reakcją od dłuższego czasu. Light uśmiechnęła się mimochodem żałując, że nie ma jak rozstawić szeroko nóg, aby tamten mógł skupić uwagę na jej kroczu.
- Zawsze myślałem, że to całe gadanie o złym samopoczuciu itepe to zwykłe duperele, ot co - bujdy na resorach, ale teraz sobie uświadomiłem jak bardzo odrobina krwi między nogami może wyprowadzić z równowagi.
Mitch zaczęła się nakręcać, powoli zapominając o tym, po co w ogóle się odezwała, ciągnąc monolog.
- Pamiętam jak zanim trafiłem do Coates raz kuzynka powiedziała mi, że nie ma nastroju... Wiesz o co mi chodzi, prawda? - szatynka rzuciła znaczące spojrzenie w stronę Jamesa. - Zwykle dość ochoczo uwijała się z tematem, w sumie to nawet mnie rozdziewiczyła, że też tak to nazwę. W każdym razie...
Dziewczyna (dawniej chłopak) urwała w pół zdania z konsternacją wpatrując się w Jamesa. Ten po dłuższej chwili ciszy odwzajemnił spojrzenie i wtedy Light posłała mu anielski uśmiech pytając:
- O czym ja to mówiłem? - gdy brew Jamesa uniosła się do góry, Mitch zaczęła tłumaczyć, ignorując resztki zdrowego rozsądku - Bo widzisz, łykam co kilka dni pewne leki od naszego szkolnego psychologa. Mają mi pomagać na koncentracje, uspokajać i ... W sumie nie wiem na co dokładnie są. Wiesz, że dwa tygodnie po moim zapisaniu się do Coates zmienił się u nas psycholog? Zatrudnili psychiatrę z prawdziwego zdarzenia, aby ten mógł przepisywać uczniom w razie konieczności psychotropy. Zwykły psycholog, a nawet terapeuta nie ma takich uprawnień.
Mitch usłyszała skrzypienie zawiasów drzwi, ale postanowiła to zignorować, uznając to za winę przeciągu.
- Dobrze, że zniszczyłem wszystkie moje akta w Coates. Choć, jakby się nad tym zastanowić to nie zaglądałem jeszcze do komputera psychologa. Zrobię to przy najbliższej okazji.
Wtedy właśnie Light dostrzegła lewitujący przycisk do papieru - masywny sześcian z brązu, który samoistnie uniósł się z biurka i z dużą prędkością uderzył Jamesa w głowę, ogłuszając go. W tej samej chwili w tym miejscu pojawił się Ben trzymający przycisk w dłoni.
- No, to powinno załatwić sprawę - Ben, którego było widać od pasa w górę, utkwił natarczywy wzrok w Light, która zrobiła minę zbitego psa. - A teraz mi wytłumaczysz zakało, dlaczego poświęcam mój drogocenny czas aby ratować skórę komuś, kto ma przede mną tajemnice.
Mitch przechyliła głowę na bok.
- Bo w obecnym stanie mogę dać ci się przelecieć?
Przez twarz Bena przebiegła kolejno cała gama emocji: obrzydzenie, złość, konsternacja, zmieszanie, obrzydzenie, zmieszanie i rezygnacja.
- Jesteś nienormalny - rzucił Ben, a jego lewa ręka zniknęła. Light uśmiechnęła się radośnie, mówiąc:
- Jestem czternastoletnim chłopakiem z żółtymi papierami, który zmienił się w dziewczynę i przeżywa swoją pierwszą miesiączkę. Tak, jestem nienormalny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:59, 16 Lip 2015    Temat postu:

[PB]

Cynth odturlał się na bok, próbując przy okazji niepostrzeżenie przegryźć kable od ładowarek. Matti nie spuszczała go z oczu. Nagle nasz bohater zobaczył coś fascynującego za głową tamtej.
-Przecież ta chmura wygląda całkiem jak zimowy kalafior! POPATRZ!
Ostatnie słowo wypowiedział z tak wielkim zaaangażowaniem, że, w połączeniu z niepewną mocą, którą obdarzyło go ciało Jillian, wywarło na strażniczce natychmiastowy skutek. Matti spojrzała na majestatycznego cumulonimbusa, dłonią osłaniając oczy przed słońcem.
-Rzeczywiście majestatyczny.
Cynth tylko na to czekał. Rozpędził się tak bardzo, jak mógł, z niewielkiego wzniesienia i uderzył całym swoim ciężarem w przeciwnika. A raczej w dolną część jego nóg. Matti wpadła między wystające z ziemi termometry gruntowe, a Cynth złapał w jakiś sposób jej łuk dłonią przyciśniętą do własnego boku kablami i sznurowadłami.
Nie miałby pojęcia, co dalej zrobić z tym faktem, gdyby nie to, że w tym momencie do ogródka meteorologicznego wpadła męska wersja ciała Cynthii z żeńską wersją ciała Mitcha. Ten ostatni z wyrazem twarzy człowieka cierpiącego okropne katusze.
-Grunt ma siedemnaście i pół stopnia na pięćdziesięciu centymetrach głębokości - Cynth odturlał od krzywych cyferek, usiadł niepewnie i zwrócił się do przybyłych -Dobrze, że jesteście. Brakuje mi sprawnych kończyn. - pomachał związanymi nadgarstkami. Matti wciąż analizowała temperaturę ziemi.
Ben pomagał naszemu bohaterowi wyplątać się ze sznurowadeł, a Mitch siedziała z boku, narzekając na ból brzucha, gdy zza zakrętu wyłoniła się kolejna postać i przeskoczyła niskie ogrodzenie.
-Ha! - krzyknęła Jillian dziewczęcym głosem Deana. Matti przypomniał sobie, jakie jest jego zadanie i przybrał pozę gotowości na wszystko, tyle że nie miał już łuku. - Tu was mam.
-Jestem zdumiony! - krzyknął Jestem Zdumiony i wraz z pozostałymi kaktusami zwinnie wskoczył na teren ogródka w ślad Jillian.
Zaczynało się robić tłoczno, ale to jeszcze nie koniec. Tuż za radosnymi kaktusami wbiegła Dean w ciele Mattiego i James w ciele Jamesa, dzierżąc dzielnie grabie ze szpadlami i machając nimi złowieszczo.
-Co wy w ogóle robicie?! Nie można tak po prostu przytulać ludzi - awanturował się James.
-Przytulaś - powiedział Przytulaś.
-Ból jest nie do zniesienia! - krzyczała Mitch.
Ben przewrócił oczami.
-Mógłbyś zachowywać się jak mężczyzna.
-Ale naprawdę.
-Co mu j... AAAAAAAA! - krzyknęła Dean - Dzieje się coś bardzo złego... Czuję, że będą kłopoty.
-...coś jakbym... Jakbym zamieniał się w kaktusa od środka. Moja wątroba powoli staje się kaktusem, ale jeszcze o tym nie wiem - oświadczyła Matti z dedwukropkowym grymasem na twarzy - Nie wiem! Nie wiem! - krzyczała z coraz większym przerażeniem.
-...ja chyba też zamieniam się w kaktusa. - dodała Mitch. -Czuję to. A mówili, że jestem psychopatą... - widać było, że usiłuje wyartykułować coś jeszcze, ale z jej ust wydobywało się tylko - Jestem psychopatą! Jestem psychopatą!
-Mi też mówili, że jestem psychopatą - powiedział Ben i całkiem znienacka roześmiał się jak kompletny psychopata - Ale to nieprawda! - chwycił się za gardło i kaszlnął kilka razy - Nieprawda! Nieprawda! Nieprawda!
-Nieeee! - wrzeszczała Jillian - Moja skóra robi się ziel... Zielona! ZIELONA!
Cynth obserwował wszystko z rosnącą ciekawością, rozkoszując się tym, że nie jest już związany.
-Nie wiem, o co wam chodzi, ale czuję się tak dobrze jak zimowy kalafior.
Ból przyszedł nagle i niespodziewanie, zalewając go obezwładniającą falą. Nie zdołał powiedzieć nic więcej, tylko zwijał się turlał (znowu) po trawie. Wszyscy biegali w przypadkowych kierunkach, wykrzykując wciąż te same słowa.
-Jestem psychopatą!
-Nieprawda!
-Nie wiem!
-Zielona!
-Zimowy kalafior!
-Będą kłopoty!
-Oczywiście! - powiedział uszczęśliwiony Oczywiście.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:53, 18 Lip 2015    Temat postu:

[PB]

- Jestem psychopatą! Jestem psychopatą!
Mitch jako kaktus nie przewidywał zbyt ciekawego życia. Wystawianie się na słońce i oczekiwanie na deszcz nie były zbyt pasjonującymi zajęciami.
Na szczęście zawsze zostawało mu przytulanie ludzi. Tym bardziej, że gdy przytulił człowieka, ten też zmieniał się w kaktusa.
- Meeee! - usłyszał kaktus-Mitch i powoli odwrócił się w stronę kozy.
- Jeste... - nie dokończył kaktus, bo koza na jeden gryz zjadła jego połowę.

Atak kóz nastąpił mnie więcej wtedy, gdy drastycznie zaczęła wzrastać populacja Gadających Kaktusów. Wygłodzone, wściekłe kozy goniły kaktusy, które z kolei goniły ludzi.
Gdy w końcu nie został ani jeden człowiek i ani jeden kaktus z pustyni nadeszły kojoty i pozjadały wszystkie kozy.

Przepraszam za to niezbyt finezyjne zakończenie i z góry dziękuję wszystkim którzy grali w RPG.
Vringi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin