Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XI
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Pią 7:53, 29 Lip 2011    Temat postu:

[Kawałek przed Bazą]

- No, Charlie, dojeżdżamy. Ricky?
- Jo?
- Ta. Skocz na bagażnik. Chyba mamy gumę.
Teo kiwnął głową. Mruknął:
- Spoko, dojedziemy.
Ferry odkiwnął mu głową. Wjeżdżali już na pola uprawne. Kilka strzelb zostało wycelowanych w nich. Włoch zwolnił. Jeden ze Strażników podszedł do hummera, po czym machnął ręką, wskazując stronę Bazy. Mruknął coś w stylu:
- Coś się działo w Perdido.
No łał.
Pola od jego odjazdu powiększyły się. Pracowała na nich dodatkowa dwudziestka ludzi, było także paru dodatkowych Strażników.
- Nie wiem w końcu, czy być wdzięczny potworkowi, czy nie.
Wiesz, że Marvel przejmuje władzę? I znowu G. ma nad nim kontrolę.
Znowu? To już się nudzi.
Przejechali przez ogrodzenie. Dojechali akurat w czasie zmiany warty. Ferry wysiadł z auta, wszedł do swojego namiotu, obok bramy.
- Aaa, jak miło być w domu.
Ale wyszedł z namiotu. Na kilku barakach pojawiły się jakieś grafitti. Wcale nie złośliwe. Coś w stylu "Baza rlz" i "PB jest głópie!"
No dobra, niektóre były złośliwe.
Tom machnął ręką, wszedł do jednego z wolnych namiotów, gdzie siedział Charlie.
- Nieźle się tu urządziłeś.
- Ta. Wiesz, twój kochany braciszek przejął władzę w Perdido. Znowu.
- Nom, ale teraz jest wolny.
- No raczej nie.
Charlie zmarszczył brwi. Zacisnął pięść. Zaczął przeciskać się obok Toma, by wyjść z namiotu.
Ten trzasnął go w twarz.
Ahh, jak ja to lubię.
- Samaela już nie ma. Nie ma. Nie ma.
W oczach Charliego pojawiły się ogniki.
- No dooobra... hmm... ee...
Angel wywrócił namiot, wyplątał się z lin i płacht, po czym wybiegł z Bazy.
- Jacie, jak ja go czasami nienawidzę.
Ferry wzruszył ramionami. Wrócił do swojego namiotu i zasnął.
Powrót do góry
Seth
Kameleon
Kameleon


Dołączył: 06 Cze 2011
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stargard Szczeciński
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 9:19, 29 Lip 2011    Temat postu:

[GE]

Seth wstał z kamienia. Charliego nie było już kilka godzin.
Tak, opłacało się zaufać Charliemu. Znowu.
Obrócił się w losowo wybranym kierunku i ruszył. Miał nadzieję że do Perdido.

[PB]

Wtoczył się do miasta. Nareszcie. Przeszedł kilka kroków nim zdał sobie sprawę z braku jakichkolwiek dzieciaków. Wszystkie stały w pobliżu kościoła.
Seth jakimś cudem przepchnął się przez tłum w sam środek kościoła. Na prezbiterium stał Marvel razem z Rose.
Ciekawe połączenie...
-Spójrzmy prawdzie w oczy. Kiedy w miasteczku było najlepiej? Kiedy ja rządziłem. Co prawda z Maggie, ale jej już tu nie ma.
Dzieciaki zdawały się przekonane. A Seth mimowolnie głośno się roześmiał. Kilka osób spojrzało na niego, w tym Marvel i jego koleżanka.
A teraz cofnę się utrzymując kontakt wzrokowy...
Przepchnął się przez tłum na zewnątrz. Ruszył szybkim krokiem w stronę domu Charliego. Raz się obejrzał i... zobaczył samego Charliego. Przyśpieszył jeszcze bardziej.
Na parterze nie znalazł nikogo. Na piętrze w pierwszym pokoju Nerissę, z dzieckiem i obcą dziewczynę.
A za oknem biegnącą Elizabeth.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:27, 29 Lip 2011    Temat postu:

[niedaleko NJGGJCZ]

Tempo, w którym się poruszali było raczej żółwie.
Kłamiesz. To nie jest prawda.
Historia lubi się powtarzać.
Oj, lubi, lubi. Ale ja nie lubię takich niespodzianek.
W oddali zamigotała jasna tafla jeziora. Anu zatrzymała się w połowie kroku.
-Co jest?
-Muszę coś załatwić w mieście. Pilnie.
Spojrzenia pełne dezaprobaty.
-No co, Marvel przejmuje władzę, nie chcę mu tego ułatwiać. Zaraz wracam.
I zniknęła.

Dość szybko znalazła dzieciaki tłoczące się przy ruinach kościoła. Collins zaczęła przepychać się na środek. Omberd prychnął. Rose szeptała mu coś do ucha.
-Przaszam, że przeszkadzam. Marvel, chciałeś mi coś powiedzieć?
-Nic. Wracaj do lasu.
-Dobrze. W takim razie ja coś powiem. Bo chyba mogę coś powiedzieć, kiedy odbiera mi się władzę?
-Słuchamy - Marv stanął z założonymi rękami i zgromił ją spojrzeniem. Anu odwdzięczyła mu się tym samym.
-Musisz wiedzieć... Na pewno to wiesz. Bycie burmistrzem to strasznie niewdzięczna fucha. Wielka, ogromna odpowiedzialność. Wielki, ogromny ciężar. Pamiętasz? Na pewno pamiętasz. Przez to, że uciekłam, dałam wam do zrozumienia - wam wszystkim - że go nie chcę. Tego ciężaru. Nie potrzebuję władzy. Potrzebuję wolności, i teraz, tak się składa, mam ją. Cieszę się, Marvelu, że zdejmujesz z moich barków to brzemię - tutaj zawahała się, bo nie była pewna, czy Sonia w podobny sposób chciałaby pozbyć się władzy, gdyby wiedziała, co się właśnie dzieje. Ale mówiła dalej -A w końcu miasto... Ta... Ruina? Nie może zostać bez przywódcy. Nie ma to jak właściwa osoba na właściwym miejscu.
Ironia? Sarkazm? Kpina? Coś z tego na pewno. Omberd chciał coś powiedzieć, ale Anu nie dała mu dojść do słowa.
-Historia lubi się powtarzać, jak to powiedział pewien mój dobry znajomy. Wy - mówię tu do was wszystkich - możecie drugi raz popełnić ten sam błąd, pozwolić jemu sobą rządzić. Wtedy nie mieliście wyboru. Pamiętacie szerszenie? Tak, też ich nie lubiłam. Były strasznie upierdliwe. Teraz ich nie ma. A Marvel zmieni waszą przyszłość na lepsze. Tak, on! Ten, który (nie, żebym ci wypominała), poprowadził na śmierć waszych braci i sióstr. Amber! - spojrzenia wszystkich skupiły się na drobnej, piegowatej dziewczynce w wieku lat około dwunastu -Twój młodszy braciszek był naprawdę sympatyczny. Niestety, tak szybko pobiegł za Marvelem do tej sztolni parę ładnych miesięcy temu... George! - teraz z tłumu wystąpił sześcioletni chłopczyk w przydługich włosach - Pamiętasz, co zostało z twojej starszej siostry, jak pogryzły ją szerszenie? To też dzięki niemu. A ty, Jane, tak bardzo płakałaś po swojej siostrzyczce, która padła ofiarą wybuchu na sali gimnastycznej. Musicie wiedzieć, że was nowy burmistrz, przywódca, czy jak go tam zwał, cały czas jest - teraz pewnie też - na rozkazach Gaiaphage. I Elizabeth, zarówno przed jej śmiercią, jak i po. - Anu uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic przyjemnego.
-Wybór należy do was. Pozwólcie, że zostawię was w tej niezręcznej sytuacji i wrócę do lasu.
Ale nie zdeportowała się, tylko stanęła w pewnym oddaleniu, czekając na rozwój wydarzeń.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Pią 11:47, 29 Lip 2011    Temat postu:

[Baza]

- Lokówką je spalam, wiatrem je czeszę, a słońcem opalam, fryzurą przyciągam tralalala... - podśpiewywał Tom, przeciągając się. Ricky skoczył mu na głowę.
- Gdzie jest panocek kojot?
Ferry strzepnął kurz z ramion.
Z pól zbierano pierwsze plony. Arbuzy, melony, kukurydza, buraczki i inne jarzyny. Tom zapakował do jeepa kilkanaście kilogramów artykułów spożywczych ze spiżarni, których okres ważności niedługo się skończy i pojechał do PB, przedtem zalecając przygotowywać pola do nowego sadzenia i zebrane jedzenie do przetwarzania.

[PB]

Anuna przemawiała i odsunęła się. Marvel już otwierał usta, ale przerwał mu klakson jeepa Toma. Ferry wysiadł.
- Żarcie.
Ułożył wszystko na ziemi i odjechał z powrotem do Bazy.
Powrót do góry
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:50, 29 Lip 2011    Temat postu:

[PB]
Opierał się zdyszany o samotną ścianę obserwując tą szopkę rozgrywającą się w kościele.
Sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów które znalazł po drodze.
Że też takie rzeczy nigdy się nie kończą
Drżącymi dłońmi odpalił papierosa. Nie mógł nic zrobić. Wtedy ujrzał Setha.
Coś mu utknęło w gardle. Zupełnie o nim zapomniał. Zaciągnął się papierosem.
Co zamierzasz zrobić?
Charlie nie mógł się powstrzymać od ironicznego uśmiechu.
Uciec. W końcu w tym jestem najlepszy.
Ktoś tu siebie nie docenia.
Zamknij się MaxiKing.
Wyrzucił niedopałek i odszedł.


[NJGGJCZ]
Charlie siedział i czekał głaszcząc Nevermore'a. Potem wysłał jastrzębia na zwiad. Podniósł z ziemi swoją kuszę i dokładnie sprawdził jej stan. Następnie podniósł strzykawkę pełną jego krwi. Zdjął jeszcze z ogniska świeżo upolowanego łosia.
Wtedy na polane weszły Flo, Kate niosące Sussane oraz Adam. Charlie powitał ich promiennym uśmiechem i wskazał im opieczone mięso.
Adam od razu wziął swoją porcje.
- Co tu robisz? - zapytała podejrzliwa Suss. Angel podszedł w jej stronę i wbił w jej ranę strzykawkę. Następnie wyjął ją szybkim ruchem i ponownie pobrał swoją krew. Powtórzył tą czynność kilkukrotnie.
Następnie usiadł przy ogniu i wziął sobie mięso.
- Nie jesz? - zapytał ranną dziewczynę. Jej rany goiły się błyskawicznie. Ta podejrzliwie wzięła trochę łosiowiny.
Wszyscy się najedli.
- Chciałbym zrobić sobie przerwę. Mogę wam się przydać. Niebezpiecznie jest samemu polować.
- Twoja kusza? - zapytała oglądając broń. Kiwnął głową zadowolony.
Czekał na jej odpowiedź.
- Dobra, przydasz się. Do noszenia i polowania. - powiedziała z dziwnym uśmiechem. - Ale żelek ci nie damy.
- I tak nie lubię słodyczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Elektrokinetyk
Elektrokinetyk


Dołączył: 10 Maj 2011
Posty: 1114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:45, 30 Lip 2011    Temat postu:

[NJGGJCZ]

Xanti obserwowała sytuację zza kurtyny krzaków.
Grupa młodych ludzi, których śledziła już od kilku dni, właśnie jadła kolację.
Płomienie strzelały wysoko w niebo, odcinając się na tle czarnej nocy.

Przy ogniska siedziała piątka ludzi, ale rozpoznawała tylko dwójkę z nich: chłopaka o nazwisku Black i dziewczynę o rudych włosach i rozbieganym spojrzeniu, na którą wołano Flossy.
Nie lubiła tej dziewczyny, przypominała jej samą siebie podczas pierwszych miesięcy w Coates. Była słaba.
Black wręcz przeciwnie- bardzo przypadł jej do gustu. Dostrzegła w nim swoją szansę na przetrwanie i choć nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała, dostrzegła w nim też nikłe odbicie siebie. Tak jak ona był cyniczny i zbyt pewny siebie, ale podejrzewała, że w przeciwieństwie do niej nie ma zamiaru nikogo skrzywdzić. Wybrała go.
Xanti była słaba. Ale to się zmieniło.
Do wielkich osiągnięć przez wąskie ścieżki, pomyślała z ironią i wynurzyła się z krzaków.

Nie została zauważona od razu, bo jej ciemna skóra skutecznie ją maskowała. Specjalnie jednak nadepnęła na gałązkę i wszystkie spojrzenia wbiły się w nią.
Black. Niezrównoważona Flossy. Dziewczyna o wyjątkowo pięknych włosach i druga, która ją podtrzymywała. Chłopak z kuszą.
Część z nich natychmiast podniosła ręce, ale Xanti wyciągnęła dłonie w geście pokoju.
-Nie bójcie się.
Zgromadzeni spojrzeli na nią z powątpiewaniem. Nie wyglądała jak ktoś, kto budzi zaufanie. Poprawiła mankiety luźnej marynarki. To przykuło ich uwagę, bo to, co mieli na sobie, ciężko było nazwać ubraniami.
- Nie chcę was skrzywdzić- powtórzyła.
- Kim jesteś?- zapytał Black, który ani trochę nie wyglądał na wystraszonego. Idealnie tłumił emocje. Xanti uśmiechnęła się w duchu. Doskonały wybór, pomyślała i wyciągnęła do niego rękę.
-Xantiago-przedstawiła się.
Chłopak zawahał się, gdy dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie dziewczyny, tej, która była ranna.
Postanowił jednak dać upust swojej buntowniczej naturze i uścisnął jej dłoń. Była tak zimna, że aż dreszcz przeszedł mu po plecach.
-Adam Black.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:20, 30 Lip 2011    Temat postu:

[NJGGJCZ]
Charlie przypatrywał się tej scence obojętny. Miał to wszystko gdzieś. Nevermore wylądował na jego ramieniu. To co mu pokazał zaskoczyło go.
- Naprawdę ją znalazłeś? - zapytał ptaka na głos, kompletnie olewając że reszta patrzy na niego jak na świra. Gdy ptak przesłał mu do umysłu obraz Angel podniósł się i bez słowa ruszył w stronę gór.

[rzeka Achatz]
Z parku zostały zgliszcza. Ale jakimś cudem znalazł całą motorówkę. Ale na tym jego szczęście się nie kończyło. W niej smacznie spała Maggie.
Tak. Charlie Angel znowu to czuł. Znowu mógł stać na szczycie świata.
Nie. Nie chciał władzy. Nie urodził się w tym celu.
Urodził się aby walczyć. Maggie była mu potrzebna.
Nie zamierzał nią rządzić.
Ale chciał od niej czegoś.
Zostawił jej list w którym napisał gdzie ma popłynąć. Razem obok scyzoryka i kawałka łosiowiny.
Ruszył dalej.

[CA]
- Przywołasz tu jak najwięcej osób. Oto nazwiska: Marvel Omberd, Nerrisa Swann, Elizabeth Frey, Sonia Black, Anuna Collins, Sirius Bond, Seth Campbell, Clarrisa Bane, Caroline Evans. Tom Ferry.
Mówił tak jeszcze przez minutę. Ominął tylko jedną osobę. Maggie.
- A co ze mną? Gdzie idziesz? - zapytał wystraszony Harry. Charlie spojrzał na niego jak na idiotę.
- Jeszcze jedno - zawołał na odchodne - Drake Badwolf
Charlie czekał na drodze. Niedługo zaczną przychodzić. Już widział niektóre osoby. Elise. Brian. Rose. Marvel i reszta miasta. Cały obóz znad Jeziora. Mhroczni.
Charlie podał Harry'emu naprawdę dużo nazwisk.
Co chcesz osiągnąć?
Zobaczyć co zrobią. Albo zaczną debatować, albo walczyć ze sobą.
Nie oczekujesz od nich zbyt wiele.
Noo, MaxiKing. Nie przeceniam ich. Ja sam jestem niewyżytym draniem. Muszę być w ruchu. Organizuje pole gry.
Po co wezwałeś Drake'a?
Charlie ucichł na chwilę. Dlaczego?
Nevermore natrafił na jego endoptaka. Żywego...
Czyli on ożył?
Charlie kiwnął głową. Jeśli Drake się pokaże to będzie odpowiedź.
Charlie czekał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Sob 20:52, 30 Lip 2011    Temat postu:

[Niedaleko tego zgrupowania]

- Przypnijcie nas do sosny, niech rozpiera nas śpiew radosny. Przypnijcie nas do cisa, niech los cisa nam nie zwisa, nie! - wrzeszczał Tom, jadąc w kierunku, w którym coś kazało mu jechać. Na jego ramieniu siedział Ricky.
- Przypnijcie nas do dzika, niech z lasów dzik nie znika, nie!
- Przypnijcie nas do modrzewia, niech się drzewo bujnie rozkrzewia, je!
Na drodze stał Charlie i kupa osób patrzących na siebie wilkiem. Uformowały się już dwa kręgi. Jeden tych OK, drugi tych mniej. Ferry mrugnął do Anuny, głośno rozprawiającej o czymś w kręgu okejowców. Tom przystanął, przysłuchując się gwarowi rozmów.
Charlie podniósł rękę. Zapadła cisza, przerywana tylko kaszlem Setha. Ferry szepnął mu do ucha:
- To wilgoć kolego. Może grzyb już ci się tam zalągł w gardle.
Angel powiedział:
- Wybierajcie. Albo debatujecie, albo równie dobrze możemy się rozejść.
A mniemane rozejście zmieni się w walkę. Zapewne. Strzelą nam w plecy.
Tom usiadł po turecku na ziemi. Syknął, wrócił do jeepa, wziął stamtąd jakiś koc i rozłożył się na ziemi.
- Nie no, spoko, ja mogę pogadać.
Wszyscy rozłożyli się na trawie. Zapadła jednak niezręczna, napięta cisza.
Trwała ona jakieś pięć minut. Niektórzy zaczęli się wiercić niespokojnie.
Ferry westchnął.
Jak ja lubię przemowy.
Czas na twoje trzygodzinne expose.
- Dobraaaa, jadę. Bardzo miło się rozmawiało.
Tom zaczął wstawać, ale wzrok Angela przykuł go do ziemi.
- Dobra, dobra. To może ja zacznę. Znowu.
Ferry odkaszlnął. Seth szepnął coś do niego o wilgoci.
- A więc, zacznijmy od tego, że Perdido jest zniszczone. Część ludzi przeniosła się do Bazy, część została w ruinach. Chwalebne. Nie będę teraz reklamował, ale tylko zawiadomię, że zebraliśmy już pierwsze plony.
Co do zniszczenia Perdido... trudno obwiniać o to kogokolwiek. Jednak, jeśli chcemy dalej żyć w ETAP-ie, musimy się jakoś porozumieć, co może być trudne, jako że Marvel chce całej władzy tylko dla siebie a Elizabeth całkowitej zagłady. Kuszące, ale może nie. Więc, jak mówiłem, współżycie może być trudne, a nawet nierealne. Toteż, możemy podzielić ETAP na sektory. Oczywiście, utworzą się minipaństwa, ale to nieuniknione. Można stworzyć Radę, jeśli Mhoczni pohamują swe zapędy.

Ferry pstryknął palcami.
- Albo będziemy dalej nawalać się po łbach. Kto teraz?


Ostatnio zmieniony przez Rexus Maximus dnia Sob 20:53, 30 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:03, 30 Lip 2011    Temat postu:

Ten post jest trochu zacofany, a to dlatego, że zaczęłam pisać wcześniej a skończyłam później. I jest to co widać xd
[PB]

-Eee... Dzięki! - krzyknęła Anu za oddalającym się Tomem i zaczęła zbierać warzywa i owocki, zanosić je w tłum i wręczać dzieciakom. Po chwili nie musiała tego robić, bo tłum przeniósł się do miejsca, w którym Ferry je zostawił, przepychając się, tratując nawzajem i walczyć o arbuzy. Nikt już nie słuchał Marvela, który coś tam mówił i starał się zwrócić na siebie uwagę, mówiąc coraz głośniej.
Collins chwyciła w ręce tyle jedzenia, ile zdołała unieść, przeteleportowała się do Marvela, żeby powiedzieć mu tylko:
-Nie zapominaj o współpracy z Bazą - i wrócić nad jezioro, zostawiając go samego z hałastrą rozwrzeszczanych dzieciaków.

[NJGGJCZ]

Coś się zmieniło. Anuna zauważyła to dopiero wtedy, gdy rzuciła na ziemię wszystkie melony, kukurydzy, arbuzy i kapusty, a sama usiadła przy ognisku, napawając się jego ciepłem.
Susan nie była ranna. A przy ognisku siedziała dziewczyna, której Anu nigdy wcześniej nie widziała. Nie ukrywała zaskoczenia, że widzi nieznajomą w obozowisku.
-My się znamy? - spytała podejrzliwie.
-Nie. Jestem Xantiago - powiedziała, a Anu sama nie wiedziała, jakie tamta budzi w niej uczucia.
-Hm. Anu. - i podała jej rękę. Potem wskazała na kupę warzyw i zwróciła się do wszystkich: - Bierzcie, co chcecie, ale ten arbuz jest mój.

Było późno. Anuna zaczynała się robić senna. Mel drzemała, owinięta w koce gdzieś nieopodal. Flo nuciła pod nosem. Xantiago wyglądała na zamyśloną. Susan na znudzoną. Adam na skonsternowanego. A Kate wcinała bakłażany.
Charlie was wzywa.
Yyy... WTF?
Do ruin Coates. Będzie sporo osób.
Co kurde? Ja chcę spać. Nigdzie nie idę. Dobranoc.
Nie chcesz wiedzieć, co się będzie działo?
Ty mi powiesz.
Nie licz na to.
Nie?
Nie tym razem.
Anu wstała.
-Idziemy do Coates. Szykuje się niezła imprezka.
Wszyscy obecni (ci, którzy jeszcze nie pozasypiali) spojrzeli na nią nieprzytomnie.
-Zwariowałaś?
-To nie nowość. Ma ktoś latarkę? Nie widzę was.
Podchodziła po ciemku do każdego i teleportowała go do CA, uważając przy tym, żeby nie przeteleportować przypadkiem na przykład drzewa. Po chwili cała siódemka stała na zgliszczach Akademii.

[CA]

Endo miał rację - tam już było dużo osób.
-Co my tu robimy?
-Po co nas tu wzięłaś?
-Bo... - szukała odpowiedniego argumentu - Bo tak! Możecie wracać. - wiedziała, że tego nie zrobią. Ciekawość brała górę.
Tom mrugnął do Anuny. Collins uśmiechnęła się i pomachała do niego.
Obozowicze znad jeziora - jeśli tak można było ich nazwać - usiedli trochę z boku, ale słyszeli wszystko, co Ferry mówił.

-Albo będziemy dalej nawalać się po łbach. Kto teraz?
Anu wstrzymała się od zabrania głosu. Na razie postanowiła przybrać postawę bierną, chyba że wydarzenia potoczyłyby się w inny sposób.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Sob 21:24, 30 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:43, 30 Lip 2011    Temat postu:

[PB]
(wcześniej)

Blond czupryna Nerrisy wychyliła się zza materaca. Jej błękitne oko mrugnęło do Destiny.
-Droga Destiny... Swann? Angel? Swann-Angel, czy Angel-Swann... - zamyśliła się, chowając głowę w dół. Po chwili pojawiła się znowu.
-Droga Destiny Frey - uśmiechnęła się szeroko - Pragnę ci przedstawić sławiennego celebrytę, bywalcę salonów, wisienkę na szczycie śmietanki towarzyskiej...Oto Miś Kudłacz! - tu, El uniosła na wysokość oczu małej starego, nieźle rozwalonego, wypłowiałego misia. Z oderwanym okiem. I lepkiego od plasteliny gdzieś za uchem. Znalazła miśka spacyfikowanego w jakimś pudle po butach. Znała go ze wspomnień Charliego - nieodłączny towarzysz zabaw, swego czasu wywołał wielkie poruszenie nieba i ziemi, gdy wpadł do studni, a przecież Miś Kudłacz nie potrafi pływać. Tia... Już od dziecka Charlie był świrem.
-Przywitaj się mała - lekko pacnęła ją misiem po nosie. Roześmiała się i wyciągnęła rączki do nowego znajomego, ale Miś Kudłacz szybko odskoczył poza zasięg jej rąk. Zrobił zamach i pacnął Destiny w bok głowy. Mocno. Aż się zachwiała. Spojrzała na niego zdziwiona. Ale Miś Kudłacz już zataczał łuk i przywalił ją w drugą, kruchutką skroń. Przewróciła się. Pisnęła ze złością, gapiąc się oskarżycielsko w jedno oko Misia. Ale nieee - Misia to nie powstrzymało. Spadł na nią z góry. Machnęła rączkami, próbując go odpędzić. Miś Kudłacz odskoczył na bok. Uważnie obserwował jak się podnosi. Destiny spojrzała na niego z wściekłością, ale też strachem. Wydała z siebie dźwięk, który miał oznaczać "Już cię nie lubię!". Misia Kudłacza najwyraźniej zabolała ta uwaga, bo jeszcze raz przepuścił atak na Destiny. Tak szybko, że nie zdążyła zareagować, już leżała na pościeli. Przez chwilę miała zdziwioną minę. A potem dotarł do niej ból. Zaczęła płakać.
Elizabeth poczuła mocny ucisk w klatce piersiowej. Może nawet w sercu. Zagryzła wargi, żeby nie przytulić małej, powiedzieć, że nie ma się czego bać. Nie płacz maleńka... Westchnęła.
Miś Kudłacz uniósł się nad twarzą dziewczynki. Wyraz jego twarzy wyrażał groźbę. Spoglądała na niego z czystym przerażeniem. Widziała w nim czyste zło! Miś Kudłacz zadrgał i powoli zaczął przysuwać się do Destiny. Wydała z siebie niepewny jęk. A potem Miś Kudłacz gwałtownie przyśpieszył. Jednak nie zdążył jej nawet tknąć. Oto bowiem, Krwiożerczy Miś Kudłacz, zmienił się w płyn. Dosłownie. El czuła jak atomy, coś co było niegdyś pluszem, a teraz bliższe było wodzie, przecieka jej między palcami. Szybko się otrząsnęła i przytuliła płaczącą Destiny.
-Dobra dziewczynka. Dzielna, mądra, śliczna, bardzo dobra, dobra Destiny - pocałowała ją - Zły miś. Zły! Zły miś!
Mała jęknęła potakująco.
-Tak Destiny. Pokonałaś złego misia bardzo ładnie...
TRACH!
Fala dźwiękowa wyrwała drzwi razem z zawiasami. W progu stanęła El. Pardon - Nerrisa w ciele El.
-Oddawaj moje dziecko! - wydarła się wyciągając ostrzegawczo ręce.
Elizabeth tylko uśmiechnęła się ślicznymi usteczkami Ner.
-Możesz trafić w małą - zaszczebiotała.
Nerrisa drgnęła niepewnie. To jej starczyło. Elizabeth wyciągnęła ręce i użyła mocy Nerrisy. Może i moje ciało nie potrzebuje jeść, ale z całą pewnością się męczy. Tamta osunęła się na podłogę.
Elizabeth uśmiechnęła się triumfalnie, odłożyła Destiny i już, już chciała związać Nerrisę, gdy poczuła... W sumie trudno to określić, ale to poczuła. Musiała iść.
Powinna wziąć Destiny... Ale nie, musi iść. Nie ma na to czasu. Za głosem.
El otworzyła okno i wyskoczyła. Zgrabnie wykonała przewrót, dzięki czemu nie połamała sobie nóg i zaczęła biec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anaid
Przenikacz
Przenikacz


Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 267
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:47, 31 Lip 2011    Temat postu:

[PB, plaża]

Ismira nogą zadeptała resztki ogniska. Luce weszła do kieszeni jej spodni. Dziewczyna podrzuciła w ręce nóż. Na jej wargi wpłynął leniwy uśmiech.
- Może kolejny spacer? – zadała pytanie w pustkę, kierując je do wszystkich i jednocześnie do nikogo.
Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę Coates. Poruszała się szybko i cicho, tak jak miała to w zwyczaju. Kolejne minuty wędrówki mijały w ciszy.
Nagle przystanęła. Było za cicho. Nie było słychać tu zwierząt. Ani szelestu wiatru.
Wtem w ciszy rozległ się głos:
- Chodź do mnie, Ismiro.
Dziewczyna pobladła.
- Chciałoby się.
Ruszyła szybkim krokiem dalej. Głos nadal szeptał w jej głowie. Uparcie go ignorowała.
Wkońcu ucichł.
Była już niedaleko. Wstrząsnął nią dreszcz. Chwyciła mocnej nóż.

[CA]

Na ruinach Coates była grupka dzieciaków.
Stała tam jakaś wysoka i szczupła, ciemnowłosa dziewczyna, która przyciągnęła uwagę Ismiry. Uśmiechnęła się do bladego chłopaka o włosach koloru ciemny blond.
Przykucnęła za kamieniem. Była za daleko. Nic nie słyszała.
Jeśli teraz wyjdzie z kryjówki, wszyscy ją zobaczą. Rozejrzała się z namysłem.
Chwyciła niewielki kamień. Modląc się w duchu, cisnęła nim z całej siły przed siebie.
Tak jak oczekiwała, przeleciał zgrabnym łukiem nad grupą i trafił centralnie w kawałek szyby, która pękła z brzdękiem. Głowy zebranych odwróciły się w tamtą stronę jak na komendę.
Dziewczyna wyskoczyła zza kamienia i podbiegła do następnego.
Nieszczęśliwie nadepnęła na gałązkę. Rozległ się czyjś głos:
- Tam ktoś jest!
Zacisnęła zęby.
- Już po mnie. – mruknęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Elektrokinetyk
Elektrokinetyk


Dołączył: 10 Maj 2011
Posty: 1114
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:10, 31 Lip 2011    Temat postu:

Xanti była zaskoczona, ale zadowolona. Wydarzenia potoczyły się zupełnie inaczej niż sądziła, jednak wpłynęło to na jej korzyść.
Zdążyła się tylko przedstawić Blackowi, kiedy jeden z chłopców doznał jakiejś wizji i natychmiast rozkazał wszystkim wybrać się do Coates. Xantiago została przymusowo zaakceptowana, bo nie ufano jej na tyle, by zostawić ją samą w obozowisku.
Nikt nie zapytał, skąd jest. Jak udało jej się tak długo przetrwać w ETAP-ie bez niczyjej pomocy. Czy ma moc. W jaki sposób zdobyła czyste, nowe ubrania.
Bardzo dobrze, pomyślała. Ich czujność jest osłabiona. Zapłacą za to.
Gdy dotarli do Coates, a raczej jego zgliszcz, trwało tam jakieś zamieszanie. Wychwyciła wzrokiem chłopca o imieniu Tom, który wydał jej się równie dziwny jak Flossy. Śpiewał.
Był tam też Nieposkromiony, jak go nazywała w myślach. Widziała go kilka dni temu przy jeziorze. Flossy go pocałowała. A potem uderzyła. Kolejny dowód na jej dziwactwo.
Ten chłopak, chłopak o fioletowych oczach, przerażał ją. Wydawał jej się potężniejszy od niej. Miał w sobie coś tajemniczego, jakąś dzikość.
Skup się na Blacku.
Adam stał niedaleko niej i jak zwykle wyglądał obojętnie. I Marvel, który...
-Tam ktoś jest!- krzyknął ktoś.
Zapanowało poruszenie. Postanowiła to wykorzystać.
- Adam... Naprawdę chcesz w tym uczestniczyć?
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, a w jego oczach malowało się coś na kształt tęsknoty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Nie 13:36, 31 Lip 2011    Temat postu:

[CA]

Tom wykonał szeroki gest ręką. Przypadkowo trafił lekko kogoś obok w nos.
- Sorry. A ty, tam. Przybądź tu, usiądź z nami, i niech strach nie zaśmieca ci mózgu.
Napotkał krzywe spojrzenie tych z drugiego kółka.
- Co? Słyszałem to w McGyverze. Jeśli jeszcze pamiętacie tego gościa, to znaczy, że jesteście z pokolenia, które bawiło się na dworze, a nie tylko przed kompem.
"Nowa" usiadła niepewnie.
Coś wasza rozmowa się nie klei.
- Coś nasza rozmowa się nie klei.
Ej!
Dobra, dobra.
Wiesz, że jeśli ktoś przebije cienką membranę, to rozpęta się piekło?
Tom uśmiechnął się do siebie. Do pasa miał przypięty niezły model pistoletu, 12 mm, a w bagażniku jeepa była jeszcze dubeltówka, dwustrzałowa, ale za to z nabojami na bizony.
Wiesz, że teraz masz niezłą okazję?
Łee?
Nie zastanawia cię, że Nerissa jest, a El nie ma?
I?
Boże, tępaku, bez problemu możesz teraz wykraść Destiny. Ona może rozbić wszystko na atomy.
Barierę?
Nie wiem. Może zmienić ołów w złoto też na przykład. Albo wodę pitną w ETAP-ie w kwas solny.
Na twarzy Toma odmalował się wyraz twarzy emotikona z GG: .
Przynajmniej coś w tym stylu.
I?
Co, niby nie twoja sprawa?
Nie. To dzidziuś Charliego i Ner. Jeśli oddali go El jako niańce, podziwiam ich śmiałe metody wychowawcze, ale ja preferowałbym żłobek. Ale, to ich sprawa. Nie będę się pchał.
Jak chcesz. Ale jak ci wypali gardło, nie mów, że nie ostrzegałem.
Spoko. Jak wypali mi gardło, mówienie będzie trudną sztuką.
W końcu ktoś zaczął mówić.
Powrót do góry
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:57, 31 Lip 2011    Temat postu:

[PB]
Jaskier rzucił rybę na ziemie.
- Będzie co jeść przez następne kilka dni.
Udało im się złowić 5 porządnych ryb. Już po chwili wszystkie smażyły się na ognisku.
- Przydałoby się picie.
- Może coś się znajdzie. Zaraz wracam
Jaskier wstał i ruszył przez plażę. Wszyscy spojrzeli na niego.
- Gdzie idziesz?
- Nie martw się Elliott, zaraz będę
Bez problemu znalazł ukrytą w krzakach, metalową płytę. Wskoczył na nią i już po chwili był w powietrzu. Skierował się w stronę jaskini, Która znajdowała się niedaleko. W jaskini, wszędzie walały się czasopisma i puste butelki po wodzie. Trzeba będzie tu kiedyś posprzątać . Znalazł dwie butelki wody. Gazowana. Zawsze coś . Wrócił przed jaskinię, wskoczył na płytę i poleciał do "obozu". Usłyszał szelest. Zatrzymał się i spojrzał zza krzaków. Zauważył małą grupkę, idącą w stronę CA. Rozpoznał tylko Anu. A Ci znów coś kombinują. Dolecenie do obozu zajęło mu kilka minut. Wszyscy zajęci byli jedzeniem.
- Znalazłem tylko dwie wody, musimy się podzielić.
- Zawsze coś.
- W mieście znów się coś dzieje. Może wrócimy?
-I tak nie ma tu nic do roboty.
Zgasili ognisko, zabrali jedzenie i ruszyli w stronę PB
***
Wszyscy byli stłoczeni przy kościele, gdzie przemawiał Marvel. Dzieciaki były lekko poruszone i speszone.
- Mówiłem, że coś się dzieje.
- Taaa, jasnowidz.
Widział Marvela, idącego w stronę CA.
- Musze coś załatwić, narazie
Nie czekając na odpowiedź, zaczął przepychać się przez tłum.
[CA]
Było ciemno (nikt nie określił jaka to pora dnia). W szkole, a raczej w tym, co po niej zostało, odbywało się coś na rodzaj "zebrania". Poprawił okulary, Usiadł pod drzewem i nasłuchiwał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Puma
Naczelny Grafficiarz


Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 808
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Paradise City
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:31, 31 Lip 2011    Temat postu:

[dom Charliego]

Ner leżała bezładnie na podłodze. El gdzieś poszła, co było bezsensoowne. Ale zostawiła małą. A potem Swann też to poczuła. Silną potrzebę pójścia w to miejsce. Do Coates. Zmusiła się do wstania z ziemi. Na szczęście Elizabeth nie potrafiła prawidłowo użyć jej mocy, tak, aby podziałała na dłużej. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. w ostatniej chwili zawróciła, wzięła Destiny na ręce i dopiero wybiegła z domu. Odzyskała już siły.

[CA]
Tłumy. Dzikie tłumy dzieciaków. Mnóstwo tych, których znała, jak i tych obcych. Nerissa ukrywała się w krzakach, nieco z tyłu. Z tej perspektywy widziała dokładnie każdą osobę. Nawet siebie samą... El stała w cieniu, za drzewem. Kombinowała. W końcu zrobiła krok do przodu. I kolejny. Uśmiechając się niewinnie, podeszła do Charliego i złapała za rękę. Idiotka. Swann na pewno nie wzięłaby go za rękę. Najpierw dałaby mu w twarz. 
Następnie jej wzrok padł na Rose i Marvela, stojących obok siebie, również nieco dalej zbiorowiska. I dobrze. 
Przeniosła się bezszelestnie, używając mocy, w krzaczki znajdujące się dokładnie za ich plecami. W odpowiedniej chwili  równie bezgłośnie wciągnęła zaskoczonych Omberda i Rose w cień kładąc palec na ustach nakazując ciszę (drugą ręką trzymając Destiny, oczywiście). 
- Bądźcie cicho, proszę. To ja, Nerissa.
Raczej nie brzmiała przekonująco. Westchnęła.
- Rosie, proszę, nie ma czasu. Elizabeth jest w moim ciele. Zabierz małą jak najdalej, zaopiekuj się nią. Ukryjcie się gdzieś. Ja na razie nie mogę z nią być. Ufam ci, Rose i liczę na ciebie - tym razem jej spojrzenie było jak najbardziej szczere. Pełne nadziei. Prorokini powoli wyciągnęła ręce po małą i kiwnęła głową.
- Ale poczekaj... Musimy mieć jakieś hasło. Żebyś wiedziała, że to na pewno ja. - Ner zaczęła się roglądać. Jej wzrok padł na siedzącą Anu. Z jej kieszeni wystawała paczka żelków. O nieee... To nie były żelki Anuny. Ani Setha. To były jej żelki, żelki Nerissy Swann, wykradzione z jej domu.
- Ner? Hasło - wyrwała ją z zamyślenia Rose.
- Co? A... Tak. Hasło to "żelki". Dziękuję ci, naprawdę, ale lepiej już idź. 
Tamta posłuchała i ruszyła ścieżką. Ściemniło się, więc dziewczyna była tam całkowicie niezauważalna.
- Aha, i Marvel... - ściszyła głos tak, żeby prorokini nie usłyszała.
- Tak?
- Ty... To znaczy ona... Elizabeth... będzie miała dziecko. Strzelam, że jesteś ojcem.  
Chłopak zbladł, a Swann zacisnęła zęby. Naprawdę było jej go żal. Położyła mu rękę na ramieniu.
- Przepraszam cię Marvi, ale pomyślałam, że... że powinieneś wiedzieć. A właściwie... to ona też
To mówiąc, Ner wyskoczyła z krzaków. Na jej widok rozległy się różne westchnienia, zduszone okrzyki i szmery. Dzieciaki odsuwały się z przestrachem, robiąc jej przejście. Co odważniejsi próbowali interweniować, acz bezskutecznie, gdyż obrywali falą dźwiękową. W końcu Nerissa w ciele El stanęła przed El w ciele Nerissy. Tamta zaśmiała się.
- Chciałam cię tylko poinformować, że twoje idiotyczne starania zrobienia z mojej córki potwora są bezskuteczne, tak więc przestań ją ciągle porywać. Lew urodzony w niewoli, którego rodzice żyli na wolności nigdy nie będzie łagodny. Dlatego, że płynie w nim określona krew. Tak samo w Destiny płynie krew jej rodziców i możesz mieć pewność, że nie odziedziczyła po nich chęci do mordowania innych ludzi! Możliwe, że będzie miała pewne... - zerknęła na Charliego - odchylenia psychiczne, ale nigdy nie będzie zła. 
Elizabeth znów zaśmiała się kpiąco. 
- Aha, i jeszcze jedno... Jesteś w ciąży.
El w ciele Nerissy przestała się uśmiechać. Udało jej się ją zaskoczyć. 
Ich dusze nagle wróciły na swoje miejsca, a Mhoczna instynktownie dotknęła brzucha. Swann wiedziała, że nawet duch nie ma takiej mocy, aby oderwać żyjącą duszę od swojego ciała na tak długi czas.
El była wśiekła i zaskoczona. Niespodziewała się takich ciekawych informacji. Wszystkie dzieciaki ujrzały jej zdziwienie i strach. Teraz zdołała tylko zacisnąć pięści. Z powrotem przybrała zÓy wyraz twarzy i poszła. Na odchodnym strzeliła w jakiegoś chłopca falą dźwiękową, rzuciła przez ramię groźbę w stronę Nerissy, ale ta już jej nie słuchała. Odwróciła się na pięcie w stronę Charliego i trzasnęła go w twarz, po czym uśmiechnęła się z przekąsem. Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą jak szczeniaka na smyczy. W stronę lasu. Ciemnego lasu. A gdy już znaleźli się wystarczająco daleko, Nerissa złapała go za ramiona, przycisnęła do losowo wybranego drzewa i zaczęła całować. Były to krótkie, urywane, namiętne pocałunki.

eee, jak zwykle na iPhonie, za jakość postu obwiniać telefon. : p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Nie 14:58, 31 Lip 2011    Temat postu:

[CA]

Tom, z lekkim znudzeniem oglądał te modonasukcesowate sceny. Podszedł do hummera, wyjął dubeltówkę i strzelił, przy zatrzymanym czasie w stronę El, oboma kulami. Trafił w obie łydki.
Znowu nogi.
Rzucił strzelbę gdzieś w krzaki, odszedł na kilkanaście metrów od jeepa i puścił start.
Natychmiast rozległ się krzyk Elizabeth. Mhoczna odwróciła się. Podczołgała się pod krzaki, zauważając tam błysk lufy.
- Kto? - wrzasnęła, ciskając we wszystkich falami dźwiękowymi, jednak coraz słabszymi. W końcu, trawa ledwo się poruszyła, gdy skierowała na nią dłonie.
El wyjęła z kieszeni bulwę, jedną z ostatnich w ETAP-ie, zjadła całą i przeteleportowała się.
Gwar rozmów stał się bardzo głośny. Ferry podszedł do Sonii.
- Teraz nie gadaj o żadnej litości, i o niczym podobnym. Oferuję pomoc, prawdziwą, jedzenie, ludzi. Ostatni raz. Bo tak czy siak, przy potworku, musicie zaczynać wszystko jeszcze raz. Jak na razie, jesteś jeszcze burmistrzynią, i jeśli nic się nie zmieni, to twoja decyzja, dziewczyno. Odłóż dumę na bok. I dzięki za ratunek.
I przyłączył się do jakiejś zaciekle rozprawiającej grupki.
- Kto to?
- Wreszcie ktoś coś robi!
- Niech się pokaże!
- Właśnie!
- Ale ładnie dostała w łydki!
- W ciąży jest, to trochę nieludzkie...
- A wyobrażasz sobie, co to będzie za dziecko? Dyktator i ta baba?
Ostatnie słowa wypowiedział czarnoskóry chłopak.
Jim?
No, widocznie przeżył.
Tom pacnął McCraiga w ramię. Odsunęli się kilka metrów od debaty.
- Ferry?
- McCraig?
Ten kiwnął głową.
- Idziesz do Bazy?
- Mogę.
- To mamy już dwóch Jimów.
- Jaki jest sens w ogóle tego zebrania? I kto postrzelił tą dziwkę w nogi?
Ferry wzruszył ramionami.
- Pierwsze pytanie: idź, narusz prywatność Charliego i Nerissy, i pytaj. A drugie? Nie mam pojęcia.
Powrót do góry
bewareofme
Gość





PostWysłany: Nie 16:18, 31 Lip 2011    Temat postu:

[CA]

W ruinach prywatnej szkoły zebrało się wiele dzieciaków. Adam prawie nikogo nie znał dla tego tylko obserwował. Dostrzegł podział między dzieciakami. Dobrzy i źli. Nie interesowało go to. Interesowało go która strona jest zwycięską.
- Adam... Naprawdę chcesz w tym uczestniczyć? - zapytała Xantiago.
- Masz na myśli to? Nawet nie wiem co się dzieje. Też jestem tu w miarę nowy i nie jestem na czasie z ich wszystkimi problemami. Ale myślę, że warto się z nimi zapoznać...no wiesz. Lepiej wiedzieć z czym masz do czynienia.
Dziewczyna przytaknęła i zamyśliła się jakby szukając dobrej odpowiedzi. Adam wzruszył ramionami po czym poszedł pod najbliższe drzewo usiadł opierając się o nie i zamknął oczy.
Nagle usłyszał skowyt jakiejś dziewczyny. Została postrzelona.
Blond chłopak nieznany Adamowi, podszedł do Sonii i zaczął z nią rozmawiać dołączając się przy tym do rozprawiającej grupy na temat tej postrzelonej dziewczyny.
Black ich nie słyszał. Wstał i podszedł do grupki zajmując miejsce koło Sonii, a właściwie za nią. Był cicho nie wdawał się w dyskusję.
Powrót do góry
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:51, 31 Lip 2011    Temat postu:

[gdzieś w lesie w okolicach CA]

Elizabeth siedziała pod jakimś drzewem (Populus alba), raz po raz sycząc z bólu. Czekała aż jej rany pokryją się złotem, przestaną boleć. Jednocześnie nasłuchiwała. Czekała na kroki. Wiedziała, że idzie w tym kierunku. Wyczuwała jego, Rose oraz Destiny. Gdzieś tam, tam do ich zwoi przylegała mała, srebrna niteczka, łącząca ich umysły z jej własnym. No i z Gaiaphage.
Podźwignęła się na nogi. Mogła zachować pozycję pionową, ale nadal trzymała się kory drzewa.
Cała trójka wyszła na polankę. Nie byli zdziwieni na jej widok. Zapewne Rose już dawno ostrzegła Marvela. Mimo to nie uciekła... Źle.
-Omberd. Soleil. Frey. Witam.
-Frey? - zdziwiła się Rose. El odpowiedziała uśmiechem.
-Mówię o Destiny. Ja jej nadałam imię. Jest moja.
-Nie jest twoja! Nie pozwolę!
-Naprawdę? No, gdzie jej rodzice?! Ona jest dla nich balastem. Śmieciem! Na to chcesz pozwolić?!
-Czy to prawda? - wtrącił się Marvel. Miał cichy, beznamiętny ton głosu. Nieobecny wzrok.
-Co? - powiedziały El i Rose jednocześnie.
-Dziecko - Marvel patrzał na Elizabeth - Jesteś w ciąży?
Rosemary zdębiała. Natomiast El uśmiechnęła się łagodnie. Nie złośliwie, wrednie, ani krzywo. Tak... normalnie. Chwiejnie podeszła do Marvela i rzuciła mu się na szyję.
-Tak. To prawda - uśmiechała się szeroko - Czy to nie wspaniałe?
Nie odpowiadał. Trzymając go za ramiona (głównie po to, żeby nie upaść) spojrzała w jego czarne, czarne oczy.
-To dobrze, prawda? - nadal miała przyklejony na twarzy szeroki uśmiech.
Pokręcił głową, nadal jakiś dziwnie nieobecny.
-Minęło kilka godzin... - szeptał.
-Moje nowe ciało... Pracuje szybciej. Ciąża trwa krócej - nieświadomie ściszyła głos.
-Ile?
-Trzy dni.*
W tym momencie chwycił za jej nadgarstki. Zdjął jej dłonie ze swoich ramion, nadal gapiąc się w przestrzeń.
-Nie cieszysz się...? - uśmiech powoli znikał z jej twarzy.
W odpowiedzi odepchnął ją i zaczął biec. Rose, która do tej pory tylko przyglądała się przedstawieniu, ruszyła za nim. Destiny na jej ramieniu, radośnie pomachała cioci El, mrucząc niewyraźnie coś, co w jej języku znaczyło "pa-pa".
-Czekaj! - wrzasnęła po chwili odrętwienia, ni to ze złością, ni z rozpaczą.
Ale zdołała pokonać tylko trzy kroki. Jej łydki przeszył paraliżujący ból. Wywaliła się na ziemię. Czuła smak trawy w ustach, które wykrzywiała w bólu. Nie tyleż fizycznym co psychicznym. Z urywanym oddechem zdołała wyszeptać imię Marvela. A potem zwinęła się w kulkę i wybuchła płaczem. Przyciskała dłonie do podbrzusza. Ciąża była nie tylko elementem jej planu. Nie tylko częścią układanki. Tą częścią, która zatrzymałaby przy niej Marvela. Ona po prostu tego chciała. Rozpaczliwie pragnęła bezinteresownego uczucia. Uczucia były dla niej czymś obcym. Chciała w końcu je poczuć. Widzieć jak to jest... kochać. Nie tylko pożądać. Potrzebować.
Kochać.
Pociągnęła nosem. Z gardła wydobywały się niekontrolowane jęki. Słysząc je czuła ulgę. Niewielką, ale bardzo, bardzo potrzebną. Przegryzła wargi.
Kroki!
Czemu ich wcześniej nie słyszałam? Wstawaj!
Nawet nie drgnęła. Nie mogła. Nie miała sił. Było jej obojętne co się stanie. Nawiedziła ją kolejna fala płaczu.
Jedyne co zdołało przejść przez pryzmat jej łez to oczy przybysza, bezwstydnie się w nią wpatrujące. Fioletowe.

_______
*Pisząc "trzy dni" mam na myśli 2-3 rozdziały. Czyli tak 13-14 rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:28, 31 Lip 2011    Temat postu:

[CA]
Nerrisa zaciągnęła gdzieś Charliego. Nie opierał się. Wszystko co teraz robił było puste. Nie czuł nic. Poza wielkim żalem. Za utratę ojca. Za upadek Gwiazdy. Za śmierć Drake'a.
W pewnym momencie delikatnie odsunął od siebie Swann. Ta spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie mogę. Muszę coś zakończyć.
Poklepał ją po ramieniu i skierował się w stronę tłumu. Dalej się kłócili. Wyciągnął pistolet i wystrzelił w stronę nieba cały magazynek.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę.
Uśmiechnął się do nich. Nie był to wredny uśmiech. Ot, zwykły uśmiech.
- Dalej będziecie się kłócić? Dalej chcecie zbić jak najwięcej argumentów? Chcecie ze sobą walczyć? Po co?
Znowu zaczęli krzyczeć. Zmienił magazynek i strzelił pod nogi kilku osobom.
- Nie jestem aniołem. No może poza nazwiskiem. Jedyne co umiem dobrze robić to walczyć. Wiele razy zmieniałem obozy. Raz pracowałem sam. Raz w grupie.
Mam na swoim sumieniu to i owo. Organizowałem pijatyki i orgie. Przyczyniłem się do zburzenia domów. Pociągnąłem za sobą na śmierć wiele dzieciaków. Przeze mnie spłonęło Stefano Ray. Za mną przybyły do miasta potwory morskie. Doprowadziłem do powstania zza grobu Nathana, twórcę ETAPu. Więc dlaczego macie mi zaufać?

Zapadła cisza. Nikt się nie ruszył. Czekali na odpowiedź.
- Wszystko co robiłem wynikało z potrzeby działania. Nie okłamujmy się. Możecie być geniuszami czy imbecylami, ale dalej jesteśmy zwykłymi szczylami.
Np. El chcę wszystkich zabić. Wynika to z jej niestabilności psychicznej. Jest jeszcze kilka takich osób. W taki sposób upośledzonych.
Są jeszcze tacy którzy chcą władzy. Pragną kontrolować innych. Manipulować nimi i mieć wszystko poukładane.
Istnieją też ludzie szlachetni. Jednak zwykle giną w krzyku tych poprzednich i są przez nic wykorzystywani.
Są tacy którzy chcą prowadzić normalne życie.
Są tez tacy jak ja. Ludzie którzy robią wszystko pod wpływem chwili. W połowie realizacji planu zmieniają go. Są nadpobudliwi, gwałtowni, cyniczni, chamscy ale szczerzy. Najprędzej z tych trzech grup powiedzą wam prawdę i pozwolą na indywidualizm. Bo maja was głęboko gdzieś.
Dlatego waz wezwałem. Aby wkurzyć kilka osób. Powiedzieć co myślę i... zmusić do refleksji? Mniejsza z tym. Zróbcie z tym co powiedziałem co chcecie. Żegnam.

Wtedy koło Angela pojawili się Grymas i Wąs i zanim ktokolwiek zdążył zareagować Charlie chwycił się pumiątka i razem ze zwierzakami zniknęli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Seth
Kameleon
Kameleon


Dołączył: 06 Cze 2011
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stargard Szczeciński
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:48, 31 Lip 2011    Temat postu:

[CA]

Spróbował wydostać się z tej szopki. Ze względu na irracjonalność tej sytuacji. I Flo niebezpiecznie zbliżającej się do Setha. Co oczywiście prowadziłoby do krępującej dyskusji.
Kiedy znalazł się w miare pustym miejscu zastanowił się dokąd powinien iść. I nic nie wymyślił. Poszedł na oślep do lasu. Po kilku metrach w biegu minął go Charlie. Seth oddał cześć wszystkim możliwym bogom za to, że nie zwrócił jego uwagi.
A potem natrafił na Elizabeth. Nieżywą. Przynajmniej tak myślał. Wolno podszedł do jej ciała i trącił nogą.
-Żyjesz?- odpowiedział mu przeciągły jęk.- I nie jesteś już bardzo zła? Chcesz zadośćuczynić? Stać się dobrą?- tym razem warknęła.
Seth cicho roześmiał się.
-Chyba powinienem tobie pomóc. O, znowu!- spróbował ją postawić na nogi. Upadła pociągając go na ziemie.-Nie pomagasz...- wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
Złapał ją za dłonie i zaciągnął pod najbliższe drzewo. Ułożył ją w mniej więcej pozycji siedzącej. Obserwował zasklepiające się rany.
-A więc uzdrowiciela nie potrzebujesz... A z... no wiesz. Dzieckiem? Tym tutaj.- wskazał na jej brzuch.
Elizabeth bezgłośnie pokiwała głową i spróbowała stanąć.
-Teraz mnie zabijesz? Czy dla odmiany zaoferujesz niesamowity seans tortur?
Usiadł obok niej czekając na odpowiedź.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Seth dnia Nie 21:58, 31 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin