Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VI
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:06, 03 Kwi 2011    Temat postu:

Okej, wyszło trochę naciągane. Trochę. Ale fakt, że napisałam tego posta, to po części zasługa Nef : P

Jechali w stronę miasteczka. Anu przysypiała trochę na tylnym siedzeniu, ale w tym samym czasie w jej głowie kreował się pewien plan. Ryzykowny, bo ryzykowny, ale była szansa na zniszczenie Gaiaphage. Jeśli to w ogóle dało się zniszczyć. A jeśli nie, zawsze można było spróbować...
Kogoś jej brakowało. Charlie. Widziała go, jak wybiegał z elektrowni, potem już nie.

Gdy dojechali do Perdido, An złapała w przelocie parę ładunków wybuchowych, które znalazła dzień po nastaniu ETAP-u i nie wiedziała, co z nimi zrobić. Teraz były jak znalazł.
Odszukała też Susanne. Jej moc mogła być przydatna. Dowiedziała się, że Sonii udało się bezpiecznie uciec.
Dziewczyna pokrótce przedstawiła Suss swój plan, po czym przeteleportowała je pod stocznię.

Tam już ktoś na nie czekał. Marvel i Elizabeth na koniu, Charlie i... WTF?! Wojtek?! Wyglądał, jakby wrócił z piekła, jakby był martwy, ale martwy nie był.
-Teraz! - krzyknęła An i Susanne zaatakowała przeciwników krótkim, ale silnym rozbłyskiem światła. I jeszcze jednym.
Chodź do mnie... - usłyszała.
Już pędzę, Potworze G. Żebyś się przypadkiem nie zdziwił...
W odpowiedzi Anuna poczuła ostry ból, jakby coś wbijało jej się w podświadomość.
Nie tym razem, G. Już mnie nie wykorzystasz.
-Wracaj pod ziemię, Wojtek. - to mówiąc, wykorzystując chwilę nieuwagi reszty, chwyciła chłopaka za ramię i wepchnęła do sztolni. Miała z tym niemały problem, przy okazji zauważyła też, że skóra tamtego delikatnie świeci na zielono.
I wszystko jasne...
Kiwnęła głową przyzwalająco w kierunku przyjaciółki, tamta podpaliła lont i rzuciła materiał wybuchowy w stronę wejścia do sztolni.
Teraz wszystko miało rozegrać się w ciągu ułamku sekundy. No, może parę ułamków.
Suss odbiegła najdalej, jak się dało, podczas gdy An przyskoczyła kolejno do El, Marva i Charliego.
Elizabeth. Santa Elissa.
Marvel. Crabclaw.
Charlie. San Francisco de Sales.
Każdy na osobnej wyspie, może tym razem nie uciekną tak szybko.
A jeśli idzie o szybkość, An dość szybko traciła siły. Trudno się dziwić, przy takich odległościach...
Na ostatniej wyspie zdążyła tylko uderzyć Charliego w twarz otwartą dłonią, powiedzieć:
-Miałeś rację, jak mówiłeś, że nie można ci ufać.
I wylądować na ziemi z wyczerpania.
Kompletnie zapominając o Giselle, Arthurze i Clary.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Pon 17:42, 04 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefeid
Kurczak


Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:41, 03 Kwi 2011    Temat postu:

Susanne użyła swojej mocy - końcu oślepione osoby strzelają mniej celnie. Najszybciej jak tylko mogła odbiegła w stronę lasu.

***

Anuna po kolei przeteleportowała wszystkich, a Suss została sama przy sztolni.
Kurde, znowu muszę zapie*rzać przez tą cholerną pustynię.
Szła szybko, ale była zmęczona użyciem mocy, poza tym strasznie chciało jej się pić. Nagle w oddali zobaczyła dwie dziewczyny na koniu. Zdecydowanie ją rozpoznały.
- F*ck, ale mam dzisiaj szczęście - mruknęła do siebie, sięgając po spluwę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:19, 03 Kwi 2011    Temat postu:

[wyspa Santa Elissa.]

Nie ma nic piękniejszego, niż zachód słońca nad oceanem.
Nie ma - bez dyskusji.
Elizabeth poczuła, że uśmiech sam wpełza jej na twarz. Rozglądnęła się - w lewo, w prawo, do tyłu, znowu w lewo i znowu w prawo.
Dobra. Nikogo nie ma, nikt nie patrzy. Możesz się uśmiechnąć.
El uśmiechnęła się szeroko.
A potem wstała, wyciągnęła się do góry i wydała z siebie dziki okrzyk. Radosny okrzyk. I zaczęła biegać po plaży, czując jak ziarnka pisaku przesypują się między jej palcami, rozkoszując się tym uczuciem. W końcu padła zmęczona na ziemię, tuż obok prowizorycznego ogniska, które wcześniej zdążyła rozpalić.
Dobra, teoretycznie powinnam być wściekła. Jestem na bezludnej wyspie, plan się nie powiódł, trochę potrwa zanim się stąd wyrwę, a Ciemność pewnie ukaże mnie (jak zwykle mnie) za to, że... Hmm... Właściwie nie wiem za co. Właściwie nie wiadomo co się w ogóle stało z Gaiaphage. Właściwie niewiele mnie to obchodzi. Właściwie ważne jest jedno - umilkło.
Głos w mojej głowie umilkł.
Sonia miała rację? Oksymoron?
A może zginął? Dziewczyny znalazł jakiś sposób..? Wątpliwe...
Ale czy to ważne?!

El wstała i podeszła do brzegu. Fale były nikłe, prąd był ledwie wyczuwalny, gdy tak stała z wodą po kostki. Postąpiła kilka kroków do przodu. To samo. Zanurzyła ręce w wodzie i wyciągnęła z dna trochę piasku, przerzucała go z dłoni do dłoni, obmyślając następny krok.
Była głodna.
Odwróciła się.
Wyspa była dość gęsto porośnięta niskim drzewkami i małymi roślinkami, ale czy było tam coś jadalnego? El nie przepadała za botaniką, ale może potrafiłaby wskazać kilka gatunków jadalnych roślin. Może...
Wyszła z wody. Końce nogawek były mokre, więc po prostu je zdjęła - scyzoryk wzięła w rękę. Czując się niczym Robinson Crusoe, zniknęła między drzewami.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megumi
Niezniszczalny


Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: L-wo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:02, 04 Kwi 2011    Temat postu:

Maggie zwinniw przeskoczyła ogrodzenie. Była w tym miejscu jeszcze dziś rano i nie spodziewała się tak szybkiego powrotu.
Cóż, nie miałam wyjścia
Nad wejściem do hangaru widniał ogromny napis informujący, że tutaj znajduje się baza sił powietrznych gwardii narodowej w Evanston. Blondwłosa nie przejmowała się nim. Bez żadnych oporów weszła do środka hangaru i skierowała się na tyły budynku. Podeszła do drzwi, na których widniał napis: Nieupoważnionym wstęp wzbroniony.
- Ojej, boję się. - mruknęła Maggie otwierając drzwi. Przez środek pomieszczenia przebiegała bariera, jednkak nie odcinała ona za dużo. Najważniejsze rzeczy, które Maggie zamierzała wziąść były w jej zasięgu. Podeszła do półek z bombami.
- Ciekawe jak sobie poradzą z tym... - powiedziała biorąc jedną bombę w rękę.
Albo jeszcze...
Blondwłosa zaśmiała się złowieszczo.
- Jestem genialna! - krzyknęła roznosząc echo po całym hangarze...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Megumi dnia Pon 15:07, 04 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:02, 04 Kwi 2011    Temat postu:

Giselle miała lepszy humor niż zwykle. W tym wypadku lepszy wcale nie musi oznaczać dobry.
- Spisałaś się Bane, gratulacje. Może chociaż jeden plan doprowadzimy do końca… Oczywiście jeśli ta celująca w nas dziewczyna go nie zepsuje…
Giselle rozkazała koniowi zatrzymać się.
- F*ck, ale mam dzisiaj szczęście.
- Suzanne. Szukasz kłopotów?
- Giselle… Jakbyś nie zauważyła trzymam was na muszce, więc za dużo nie możecie zrobić.
- W takim razie nie przeceniaj naszych możliwości.
- I wzajemnie.
Suzanne zamknęła oczy. Co ona kombinuje..?
- Clary! Oczy! – zdążyła wykrzyknąć, ale oślepiająca poświata była szybsza.
Koń zaczął wierzgać, zrzucił obie dziewczyny na ziemię, po czym kontynuował swoje harce.
Po niewyobrażalnie jasnym blasku nastała głęboka ciemność, przechodząca powoli w półmrok.
Oślepłam, czy to ciągle gry świetlne?!
Sięgnęła do kieszeni po pistolet i zaczęła strzelać na oślep. Suzanne celowała w jej stronę, ale strzały w ciemnościach nie były precyzyjne. Gis przeturlała się z wydmy i próbowała wstać, ale niestabilne podłoże i czarne pręgi latające przed oczami uniemożliwiły jej to.
Dalej słyszała strzały. Na czworaka zaczęła biec wokół wydmy, do momentu aż znalazła się za plecami Suzanne, która zajęta była strzelaniną z Clary.
Raz… Dwa… Trzy!
Skoczyła jej na plecy i uderzyła spluwą w głowę. Wylądowały na piasku, zaczęły się szarpać i staczać z wydmy.
Niebo, piasek, Suzanne, niebo, piasek… - Giselle powoli traciła orientację, a w dodatku pistolet wypadł jej z ręki. Złapała rękę przeciwniczki i zrobiła dźwignię łokciową [trenowała sztuki walki, jest w karcie postaci. To mocna dźwignia]. Rozległ się chrzęst kości. Długo nie rozkoszowała się krzykiem rywalki, bo w zamian za to ta strzeliła ją w ramię. Przeszywający ból sparaliżował Giselle.
Wykończone leżały na piasku. Suzanne usiadła i nieuszkodzoną ręką dalej celowała w stronę Gis, a Clary, która zbiegła z wydmy i teraz stała nad nimi, w Suzanne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Pon 15:59, 04 Kwi 2011    Temat postu:

Tchórze! - pomyślał Tom, widząc uciekających po kolei sprzymierzeńców. Widocznie zapomniał, że jego sumienie jego też tak kiedyś nazywało. Gdy Mhoczni przeważali, Tom wyszedł z okopu, podniósł ręce do góry i rzekł:
- Hej, a może się dogadamy? Co wy na to?
Po czym zatrzymał czas. Uderzył wszystkich, nie bawiąc się w samurajskie miecze, prosto w twarz, powycinał podłużne pasy na czołach i też odszedł.
Sumienie mruknęło:
Tak, to już jest odwrót taktyczny. Gratuluję.
Dzięki. A czy takie zacinanie ludzi...
Ludzi? Człowieku! Jakich ludzi?
No ale...
Zastanów się.
No chyba że... AHA!
Łapiesz normalnie jak diesel w zimie.
Ej! To ja tu jestem chronokinetykiem!
Czym?
Widzisz, zna się języki!
Łacina to język wymarły.
Przed Ferrym wyrósł w miarę zielony, spokojny zakątek. Puścił start i postanowił się przespać.


Ostatnio zmieniony przez Rexus Maximus dnia Pon 15:59, 04 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Nefeid
Kurczak


Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:33, 04 Kwi 2011    Temat postu:

Giselle była dobra. Susanne doceniała to, bo sama trenowała judo. Próbując stłumić potworny ból w prawej ręce, spluwą trzymaną w lewej ręce celowała w Gis. Zasadniczo miała dwa problemy. Pierwszy - lewą ręką gorzej strzelała. Drugi - z drugiej strony celowała w nią Clary.
- Dobra. O co wam chodzi? Chcecie mnie zabić?
- Dobry pomysł - stwierdziła Giselle.
- Marvel, Elka i Charlie właśnie podziwiają uroki wysp Crabclaw, Santa Elissa i San Francisco de Sales. Co zamierzacie bez nich zrobić?
- Co?!
- Anuna ich tam teleportowała - Susan wzruszyła ramionami - zakładam, że chcecie po nich pójść. Raczej nie mogę wam przeszkodzić, wy mi zresztą też nie. Więc może po prostu schowajmy broń i pójdźmy tam, gdzie chcemy pójść. - popatrzyła na Gis, która szybko oceniała sytuację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:05, 04 Kwi 2011    Temat postu:

[San Francisco de Sales]
Charlie siedział na wzgórzu podziwiając zachód słońca. Fałszywego słońca. Przepiękny widok odciągał jego uwagę od głodu. Jego głodu. I głodu Gaiaphage. Wciąż nie pamiętał momentu zatracenia. Chwili gdy trafił do groty. Bał się tej wiedzy. Bał że uczynił coś złego.
W końcu głód dał o sobie znać. Wyjmując nóż splamiony krwią jego i Elise ruszył w głąb lądu mając cichą nadzieje że natrafi na coś jadalnego. To co ujrzał przerosło jego najśmielsze marzenia. Stado owiec. Wpatrywał się w zwierzynę szukając osobnika najbardziej oddalonego od stada. Jak ten czarny baran pasący się na uboczu.
Niczym cień podkradł się do biednego stworzenia. Szybkim ruchem wił mu nóż prosto w krtań. Błyskawicznie chwycił krwawiące zwierze ciągnął je w kierunku krzaków. Będąc już poza zasięgiem stada chwycił barana za głowę. Naprężając mięśnie pewnym ruchem skręcił mu kark.
Trzymanym w ręku nożem zaczął oddzielać skórę od soczystego mięsa. Po wykonaniu tej żmudnej i czasochłonnej czynności zaczął przeglądać wszystkie kieszenie. Znalazł w nich urwaną żyłkę od wędki, książeczkę zdrowia, kilka banknotów i pudełko zapałek. Zaczął rozglądać się za patykami i liśćmi.

Siedział sobie jak król nad ogniskiem. Owcze mięso robiło się na płaskich kamieniach ułożonych w ogniu. Skóra dokładnie oczyszczona z resztek mięsa leżała na boku. Na żyłkę było nabite lewe oko zwierzęcia. Wisiało nad ogniem. Wypatroszone wnętrzności były przykryte kopką gałęzi. Angel długim kijem zaczął wyciągać kawałki mięsa zastępując je nowymi. Może nie były tak dobre jak te w mieście ale wiedział że to na pewno jest mięso. Zajadając się chwycił skórę idąc w kierunku morza. Chciał ją wrzucić do wody aby została w pewnym stopniu oczyszczona.
I w tym momencie zdecydował się. "Odtworzy" wspomnienia związane z powrotem z PBNP. Skupił się na uszkodzonych obszarach mózgu. Wtedy uderzyła w niego fala wspomnień.
- O mój Boże - powiedział na głos. Musiał się jak najszybciej wydostać z wyspy. Od jego decyzji zależało życie mieszkańców ETAPu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:24, 05 Kwi 2011    Temat postu:

[wyspa Santa Elissa]

Wyspa okazała się kupą piachu, porośniętą rzadką roślinnością, głównie krzewami, małymi roślinkami i niskimi drzewkami. Wszystko było w połowie wyschnięte na wiór. Elizabeth zdołała co prawda znaleźć kłącza jakiejś jadalnej roślinki, ale nawet po dokładnym umyciu i lekkim przyprażeniu nad ogniem, smakowało ziemią i tekturą. Zdołała zjeść jeden większy kawałek, ale spasowała w obawie o kondycję swoich kubków smakowych. Położyła się przy ognisku - chociaż suchego drewna było pod dostatkiem.
Zamknęła oczy. Wsłuchiwała się w cudowny, acz cichutki szum fal. Wzięła głęboki oddech rozkoszując się cudną wonią - mieszaniną morza, obecnej w powietrzu soli, piasku, oraz spalenizny.
Spalenizna?!
El zerwała się jak oparzona. Końcówki jej włosów zażyły się, rozsiewając w powietrzu nieprzyjemną woń. Rzuciła się na ziemię i zasypała je warstwą piasku.
Uf... Udało się. Przeklęte kłaki. Mogłam je ściąć, nie byłoby problemu.
El stanęła nad wodą, na jednym z większych kamieni. Przyglądnęła się swojemu odbiciu. Próbowała sobie wyobrazić siebie samą, w krótkich włosach, ostrzyżoną na chłopczycę...
Nie tak źle...
Otworzyła oczy i prawie spadła z kamienia. Przejechała dłonią po głowie, usianą równiutko ściętymi, zaledwie dwu-centymetrowymi włoskami.
A gdyby tak...
El zamknęła oczy. Wyobraziła sobie burzę blond loków, sterczących na wszystkie strony. Nie musiała nawet otwierać oczu - swoją drogą, z lokami nie było jej do twarzy.
Zaśmiała się.
Jej uszy stały się spiczaste jak u elfa.
Ręce krótkie jak u niemowlaka, tak że nawet nie wystawały z rękawów koszulki.
Nogi długie, długie, niczym u jakiejś tap madl.
El śmiała się obłąkańczo. Śmiała się ze swojego wyglądu. Ale przede wszystkim, śmiała się z mocy którą posiadła. W niezrozumiały sposób, tu, na tej zasuszonej jak śliwka, wyspie. Śmiała się wiedząc, co może zrobić z pomocą tej mocy. Śmiała się wiedząc, że jej następnym krokiem będzie...
I w tym momencie El zgięła się w pół i zwymiotowała. W miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się jej odbicie, pływała zawartość jej żołądka, w tym na wpół strawione kawałki kłącza, które wcześniej zjadła. Spojrzała obok by upewnić się w tym, co już wiedziała. Jej wygląd wrócił do normy. Ta sama twarz, to same ciało, ta sama Elizabeth Ann Marie co zawsze.
Kłącza.
Czy to możliwe? Czy to było tylko złudzenie?
Nie, to było naprawdę.

Odbicie uśmiechnęło się do niej złowieszczo. Grymas przyprawiający o dreszcze. El pomknęła w głąb wyspy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:05, 05 Kwi 2011    Temat postu:

- Cholera jasna! Wiesz, co to znaczy de-li-kat-nie?!
Giselle siedziała na pralce w przypadkowym domu, który wypadł jej w wyliczance. Dosłownie. Nad nią stała Clary wyposażona w pęsetę, stos gazików i wodę utlenioną.
- Spokojnie. I przestań się wiercić, bo nigdy ci nie wyjmę tego pocisku.
- Ałć! Ale nie musisz tak szarpać!
- Zmieńmy temat, szybciej pójdzie. Na przykład czemu darowałaś życie tamtej dziewczynie? Zmarnowana świetna okazja...
- Jeszcze przyjdzie czas na zemstę. Na razie musimy znaleźć Arthura i… Ałłłł!
- Widzisz, już po wszystkim. Jeszcze tylko opatrunek.
Giselle patrzyła, jak Clary obwiązuje jej ramię bandażem i jak ten bandaż szybko nasącza się krwią.
Nagle z kuchni dobiegł je odgłos tłuczonych talerzy.
- Gis… Mówiłam, że trzymanie konia w domu to nie jest dobry pomysł.
- Jakby został na dworze, domyśliliby się, że tu jesteśmy, a to całkowicie zbędne. Gloomy! Nie rozrabiaj!
Zeskoczyła z pralki i lekko kuśtykając poszła do swojego ulubieńca.
- Nazwałaś konia ‘M(h)roczny’?
- Tak. Coś w tym dziwnego?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Wto 18:07, 05 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fire-mup
Biczoręki


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:23, 05 Kwi 2011    Temat postu:

[PB]
Szła powoli przez pustynię, rozcierając obolałą łydkę. Nie wiedziała, w co się uderzyła uciekając z elektrowni, ale bolało solidnie. W końcu zmordowana usiadła na jakimś kamieniu. Związała w kitkę opadające jej na oczy, jasne kosmyki i rozejrzała się. Widziała... piasek. Nie miała pojęcia gdzie jest, ale czy to ważne? Ta cała zabawa w kotka i myszkę zaczęła się robić męcząca. Ciekawe, czy można wziąć urlop od Rady...
Wtem, niedaleko niej, przysiadł spory kruk. Znaczyły go nieliczne efekty promieniowania. Widząc ją zakrakał i napuszył wrogo.
-Nie krzycz na mnie, żartowałam z tym urlopem. – burknęła. – A teraz wybacz kolego.

Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, więc nikt nie zwrócił uwagi na krążącego po niebie, czarnego ptaka, których w okolicy było przecież mnóstwo.

Czekała długo. Za długo. Zdążała ze czterdzieści razy sprawdzić zawartość swojego plecaka i jak na złość, za każdym razem pozostawała niezmienna. Apteczka pierwszej pomocy, broń, kilka gumek do włosów i... O! Orbit! W tym momencie nadleciał jej czarny przyjaciel. Po okrążeniu i dokładnym zwiadzie całego ETAPu, był ledwie żywy, więc dała mu chwilę na odpoczynek. Nigdzie jej się nie spieszyło. Po za tym, wiedziała już, co chciała wiedzieć.
Po dłuższej chwili ruszyła za swoim pierzastym przewodnikiem, który wciąż był pod wpływem jej mocy. Nie zaszła zbyt daleko.
-Cześć Susanne. – powiedziała pogodnie.
-Elise? Skąd ty się tu wzięłaś?
-A tak sobie spaceruję po pustyni.
Kucnęła i przyjrzała się złamaniu.
-Nie jest tak źle. Coś mnie ominęło?
Gdy opatrywała ranę, Suzanne opowiedziała jej o wszystkim.
-Bezludne wyspy? Nie wiem czy żałować, czy zazdrościć. – uśmiechnęła się i wysłała siedzącego na jej ramieniu kruka, na kolejny zwiad. -No, skończone. Więc co teraz?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fire-mup dnia Wto 18:24, 05 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:12, 05 Kwi 2011    Temat postu:

[PB]

Sonia nie wierzyła własnym oczom. Cała sala gimnastyczna i połowa budynku szkoły leżała w ruinie. Spod gruzów wystawały szczątki ciał. Sonia puściła rękę brata i poszła przyjrzeć się dokładnie. Krew. Oderwane kończyny. I nikt tego nie porządkował. Ktoś złapał ją za ramię. Rick.
-Myślałem, że już nie wrócisz.
-Było ciężko, ale... Co tu się stało?
-Chodź.
Rick zaprowadził Sonię i Syriusza do ratusza. Tam opowiedział jej wszystko. O przybyciu Marvela, wybuchu spowodowanym przez jej brata, o 18 ofiarach. O problemach z ludźmi. O tym, że znaleźli więcej odmieńców i odizolowali ich od innych.
-Zaczęło być nieprzyjemnie. Dzieciaki bez mocy się buntują. Rady nie ma. Giną kolejne dzieciaki...
-Ktoś z Rady już wrócił?
-Tylko Ty.
Sonia zaklęła pod nosem. Kolejny raz to ona miała się wszystkim zająć.
Rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.

Sirius, Sonia, Rick, Will, Emilly i 6 nowych odmieńców siedziało przy stole w sali konferencyjnej. Około godziny zajęło im planowanie nowych układów.
Skończyli.
Sirius uleczył naderwane ramię Sonii i wrócił do kryjówki razem z Remusem. Kiedy wszyscy wyszli Black usiadła koło brata.
-Wyjaśnij mi, proszę.
Po chwili niezręcznej ciszy chłopiec rozpłakał się i zaczął o wszystkim opowiadać. O tym gdzie był z El, co się działo w kopalni, o zabitych dzieciakach. Sonii też puściły nerwy, zaczęła płakać...

Will wraz z Black rozdali jedzenie dzieciakom porwanym przez El, następnie zaprowadzili ich do wydzielonych domów. Po półgodzinnej rozmowie dołączyli do Ricka i 3 innych dzieciaków w grzebaniu zmarłych. Niełatwa robota. Chłopak o imieniu Kevin, który posiadał moc "siłacza", podnosił wielkie odłamy dawnych ścian. Reszta wyciągała zwłoki i wciskała je do plastikowych worków. Nie bawili się w dopasowywanie odłamków do konkretnych osób, aż na takie poświęcenie nie byli gotowi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefeid
Kurczak


Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:23, 05 Kwi 2011    Temat postu:

- Więc co teraz? - Elise zadała to pytanie zupełnie beztrosko, jakby pytała się o menu na jutrzejszy podwieczorek.
- Wracamy do miasta. Pewnie jesteśmy tam potrzebne. - warknęła Susan. Była w kiepskim humorze - złamana ręka strasznie ją bolała, była wykończona i chciało jej się pić.
Elise była trochę zdumiona gwałtownością jej reakcji, ale nic nie powiedziała.
- Sorry - mruknęła Susanne - Chodźmy.

***
Kiedy weszły do miasta, od razu rzuciły im się w oczy zrujnowane budynki i kilka osób grzebiących ciała, wśród nich Sonię. Elise od razu do niej podbiegła, Suss natomiast odnalazła Siriusa, który uleczył jej złamaną rękę. Potem napiła się trochę wody i dołączyła do reszty. Hayes nie należała do wrażliwych, ale grzebiąc ciała robiło jej się niedobrze. Po pół godzinie, wrzucając do worka oderwaną rękę, nie wytrzymała i zwymiotowała. Potem nie była już w stanie tam wrócić. Zajrzała do dzieciaków - wszystko było w porządku. Sprawdziła, czy nie wrócił nikt z Rady, po czym wróciła do domu. Korzystając ze schowka ojca zaopatrzyła się w broń. Chwilowo chyba nie jestem nikomu potrzebna.
Rzuciła się na łóżko i zasnęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:20, 06 Kwi 2011    Temat postu:

[wyspa San Francisco de Sales]

Gdy Anu się ocknęła, był środek nocy. Przynajmniej na to wyglądało. W nieprzeniknionym mroku dostrzegała tylko blask dogasającego ogniska gdzieś w oddali. Nawet gwiazdy nie świeciły, a księżyc schował się za chmurami.
Jedyne, co czuła, to to, że zmarzła. Usiadła powoli i otuliła się szczelnie cienkim sweterkiem. Sięgnęła ręką przed siebie, szukając czegoś, czym mogłaby się podeprzeć. Nic. Ostatnie kilka godzin spędziła na zimnej ziemi, na łące czy pastwisku. Nieważne.
Wstała i postąpiła parę kroków naprzód, aż jedną nogą natrafiła na pustą przestrzeń. Urwisko. Cofnęła się szybko, odeszła z powrotem w tył, potykając się o wystające kamienie. Ale nie straciła orientacji. Namierzyła wzrokiem pustkę, rozpędziła się i skoczyła na główkę, prosto w kierunku ostrych jak brzytwa skał czekających tylko, żeby zrobić z niej krwawą miazgę.

Lecę, bo chcę...
Nie, nie myślcie tylko, że rozbiła się o nie - to by było zbyt piękne. W ostatniej chwili przeteleportowała się z powrotem na górę. Usiadła na krawędzi urwiska, patrząc w pustkę. Napawała się dźwiękiem fal odbijających się głucho o skały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dynka
Odczytywacz
Odczytywacz


Dołączył: 11 Sty 2011
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: BP
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:43, 06 Kwi 2011    Temat postu:

[Przypadkowy dom, który wypadł w wyliczance Gis Jezyk ]

Clary była wściekła. Miała już dosyć tej całej sytuacji. Pragnęła tylko jednego - poczuć się szczęśliwa. Chciała zapomnieć o tym całym cholernym ETAPie. Nagle wpadła na pewien pomysł...
- Zbieraj się. Spadamy. - rzuciła krótko w kierunku rozłożonej na kanapie Gis. Ta posłała jej jedno ze swoich morderczych spojrzeń.
- Gdzie Cię znowu niesie? Czy ty nie możesz ani chwili usiedzieć w jednym miejscu? Postrzelili mnie! Chyba mam prawo odpocząć?!
Clarissa zignorowała skargi towarzyszki.
- Ja też mam już dosyć. - powiedziała po chwili - Myślisz, że podoba mi się te ciągłe bieganie, te zadania, strzelaniny... Chociaż nie. Strzelaniny są fajne. Jak w grze komputerowej.
Gis spojrzała na Clary jak na wariatkę.
- Znam miejsce, w którym możemy się zrelaksować. - ciągnęła dalej Bane - To jak idziemy? - spytała, a po chwili obie siedziały na koniu i pędziły przed siebie.

*********
[Chatka na pustyni]

Dziewczyny stanęły przed drzwiami drewnianej chatki na pustyni niedaleko zawalonej sztolni. Clary wyjęła z włosów wsuwkę, wsunęła ją w dziurkę od klucza i kilkoma ruchami otworzyła drzwi.
- Witaj w moim królestwie. - oznajmiła i gestem zaprosiła Gis do środka.
- Łóżko. - ucieszyła się Woodsen i z rozkoszą ułożyła się miękkiej, czystej pościeli. Clary zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki w kuchni.
- Masz ochotę się zabawić? - spytała i usiadła obok Gis. W rękach trzymała dwie butelki wódki, paczkę papierosów i woreczek z dziwna substancją.
- Co to jest?
- To? Grzybki-halucynki- zaśmiała się po czym odkręciła butelkę i wypiła sporą część jej zawartości. To się nazywa życie - pomyślała, otwierając torebkę z narkotykiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dynka dnia Śro 15:46, 06 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:43, 06 Kwi 2011    Temat postu:

[wyspa Santa Elissa]

Elizabeth zawiązała na końcach nogawek mocne supły, po czym napełniła spodnie dokładnie umytymi w morskiej wodzie, kłączami. Sprawdziła czy na pewno niczego nie zostawiła (cóż, jedyną rzeczą jaką posiadała był scyzoryk, więc nie zajęło to dużo czasu), a następnie odcięła niewielki kawałek jednej z łodyg. Przeżuła go dokładnie.
Powstrzymując mdłości, wyobraziła sobie ogień. Ciepły, strzykający wesoło w kominku. Wyciągnęła rękę - wyleciał z niej pojedynczy strumień płomieni, dość słaby, ale wystarczający do podpalenia suchych jak pieprz drzew, porastających wyspę.
A gdyby tak...
Teraz wyobraziła sobie wodę - zimną, cudownie orzeźwiającą. Skupiła się i poruszały dłonią, ale nadal wydobywały się z niej tylko ogień.
Cóż... Nie można mieć wszystkiego.
Kawałek kłącza był niewielki, więc również moc nie działała zbyt długo. Otarła usta wierzchem dłoni. Smak było ohydny, a to jeszcze nie koniec. Wzięła kolejną porcje, która pierwotnie miała wielkość pięści - trzykrotnie większą, niż największe kłącze jakie zjadła do tej pory. Uprzednio posiekała je drobno - miała nadzieję, że w ten sposób lepiej je strawi i działanie rośliny potrwa dłużej. Obejrzała się - już wszystkie drzewa na wyspie się paliły. Wzięła oddech i wrzuciła zawartość dłoni do ust.
Było paskudne. Trudno opisać ten smak, przywołujący mdłości, oraz zawroty głowy, takie że miała ochotę zemdleć, wypluć to i wyszorować język piaskiem. Skupiła się na myśleniu. Latanie. Latanie. Lot. Lekkość. Niebo. Powietrze.
Poczuła się lekka jak piórko. Stopy zaczęły odrywać się od podłoża. Czym prędzej złapała spodnie, uważając by nie rozsypać ich zawartości i wzniosła się ku niebu.
Z nadzieją, że uda jej się dolecieć, aż do brzegu.


Nie udało się.
PLUM!
Czym prędzej zamachnęła nogami, przytulając do siebie spodnie. Niestety, kilka bulw uciekło, wypływając na powierzchnię. El nie miała siły ich wyłapywać. A niech sobie pływają. Ważne dostać się na brzeg.
Trochę trwało, zanim udało jej się wyjść na plażę w Perdido Beach. Złapała kilka nerwowych wdechów. Ale nie mogła czekać.
Następnym punktem był losowy dom w którym przełożyła bulwy do worka, a spodnie przerobiła nożyczkami na szorty - były zbyt brudne, żeby je doprać, a nie miała czasu szukać nowych.
Następnie odbyła mały slalom po domach i ogródkach, zostawiając po kilka kłączy w każdym z tych miejsc. Jeśli ktoś je odkryje, nic wielkiego się nie stanie. A zapamiętanie tych kilkunastu lokalizacji nie jest przecież problemem.
Zostawiła sobie tylko tuzin magicznych roślinek. I ruszyła do domu Sonii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rose
Wykrywacz Kłamstw


Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wyspa Crabclaw
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:00, 06 Kwi 2011    Temat postu:

Rose powoli otworzyła drzwi i sprawdziła, czy nikogo nie ma w poblizu. Przed chwila zaliczyła przecież wizytę nieznajomego gościa. Dziewczyna zostawiła coś na tarasie. Rosmary uklękła i przyjrzała się dokładniej. To były jakies rośliny- a dokładniej- bulwy jakis rośliny. Miały kolor szargo brązu, z jasnozielonymi plamkami.
- Może są jadalne?- niewiele myśląc, wsunęła jedną do ust. Uch. Rose nie miała zwyczaju wypluwać nic z ust, ale ogarneły ja niesamowite mdłości
- Jak w samolocie.- pomyslała.- Jakbym była wysoko, bardzo wysoko...Zaraz .Co się dzieje?! Unosiła się . Wysoko i wysoko, coraz wyżej. Leciała nad Perdido Beach. W pewnym momencie zobaczyła dziewczynę, która zostawiła jej bulwy. Wchodziła do jakiegoś domu. Rose przycupnęła na rynnie jak nietoperz i patrzyła do góry nogami przez okno. Było jej nawet w miarę wygodnie. Ale w pewnym momencie...
Łup! Spadła z rynny, zrobiła fikołka, wpadła przez otwarte okno i wylądowała na środku salonu, dokładnie pomiędzy dwoma, kłócacymi się dzieczynami. Rose znała jedna z nich- miała na imię Sonia. Drugą była posiadaczka dziwnych obcietych szortów.
- Cześć!- powiedziała ruda, tak optymistycznie, jak tylko sie dało w takiej sytuacji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Czw 15:09, 07 Kwi 2011    Temat postu:

Gdy Tom się obudził, sumienie od razu go zaatakowało:
Człowieku?
Cisza.
Człowieku!
Co... a ja? No, co tam?
Tom... tak się nazywasz, tak? A więc, Tom, muszę ci coś powiedzieć o twoich... cóż, naszych wrogach.
A co ty możesz wiedzieć, czego ja nie wiem? Jesteś moim sumieniem. Co prawda, to dziwne, że sumienie zwraca się do mnie pełnymi, składnymi zdaniami, ale Morrison, gościu od biologii, pewnie to wyjaśni.
Nie wyjaśni.
Jestem medycznym paradoksem?!
Stop! Przejdźmy do sedna sprawy. Mhoczni Jeźdźcy nie powstali sami. Nimi ktoś kieruje.
Słyszałem o jakimś Gaiaphage.
No widzisz. Ja i on krążyliśmy wokół...
Jak to... ty?
Bo widzisz, nie jestem twoim sumieniem. Sumienie to ciężar serca i cichy, niezrozumiały, wżerający się w opony mózgowe szept, nakazujący ci to i to. Ja nie jestem twoim sumieniem. Me imię brzmi Endorayal.
Co? Chyba mam haluny.
Nie masz halunów. A więc zacznę od początku, i nie przerywaj mi! Ekhem...
Chłopak zamknął oczy, marząc o wyjaśnieniu i lodach śmietankowych.
Od prapoczątków, ja i Gaiaphage krążyliśmy na orbicie Centrum Wszechświata. Jednak od tysięcy lat mój alter ego i wieczny nemezis, zaczął się od niego odchylać. Jak później odkrył, nie miało to jakiegokolwiek wpływu na Centrum. A jako że od prapoczątków był zły, zaczął przenosić się z planety na planetę, niszcząc tamtejsze cywilizacje, dając moc pisklakom i zagrabiając ich umysły dla siebie. Żywił się nimi. Tu się mu nie udało. Wyrwałem się, podobnie jak Gaiaphage, z pola grawitacyjnego Centrum, i ruszyłem. Kolejne planety były spustoszone, a słabnące i głodne pisklaki włóczyły się po nim, pozbawione mocy. Dogoniłem go tutaj. Ochroniłem część obdarzonych mocą przed wpływem... jak mówicie, Ciemności, i wytworzyłem ETAP, by zwalczyć me nemezis jeszcze w zarodku. Jednak on przejął już teraźniejszych Jeźdźców, i chociaż oni myślą, że robią co chcą, podświadomie robią co on chce. Ale mają zaletę: są zorganizowani. Słuchasz mnie?
O tak, oczywiście.
Gdy ETAP był pod kontrolą Rady, mieliście szanse. Teraz jako niezorganizowana grupka odważnych, walcząca z normalnymi, wygrywająca mniej ważne, pojedyncze utarczki, zostaniecie zgnieceni, jak trawa pod kopytem konia. Rozumiesz mnie? Wstawaj.
Tom powoli podniósł się. Nie chciał, ale musiał.
Ej, nie rób tego więcej. To nie było miłe, a zresztą myślałem, że pan Endorayal nie robi jak pan Gaiaphage.
Chciałem spróbować.
Tom zatrzymał czas i poszedł.
- Hej ho, hej ho, do Perdido by się szło!
Powrót do góry
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:27, 07 Kwi 2011    Temat postu:

- Witaj w moim królestwie – oznajmiła Clary otwierając przed Giselle drzwi do jakiejś drewnianej chatki, która najwyraźniej była przysmakiem korników.
Przynajmniej nikt nas nie znajdzie w środku lasu.
Gis wparowała do środka. Pierwsze w oczy rzuciło jej się łóżko. Drewniane i przykryte bordowym, dziurawym kocem. Niby żadne cudo, ale na samą myśl o błogim śnie w miejscu, gdzie czeka je święty spokój, uginały jej się nogi.
- Łóżko – rzuciła krótko, ale treściwie i wskoczyła na lekko twardawy materac. Zamknęła oczy i rozkoszowała się tą chwilą.
- Masz ochotę się zabawić?
Gis otworzyła jedno oko, ale na sam widok zmęczenie ją opuściło. Stała nad nią Clary, która w rękach trzymała butelki z wódką, paczkę papierosów i woreczek ze sproszkowaną substancją.
- Co to jest? – zapytała wskazując na przezroczystą saszetkę.
- To? Grzybki-halucynki.
Clary śmiało otworzyła woreczek, skosztowała i podała Giselle.
Co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Odrobina nie zaszkodzi, oderwę się na chwilę od wszystkiego.
Zabawa rozpoczęła się.

[po jakimś czasie]
- Słyszałaś?
- Co?
- To Gloomy… Idę sprawdzić, co się dzieje.
Tylko to powiedziała i drzwi do chatki zostały wyważone. Do środka wpadł kojot.
Giselle odruchowo starała się wniknąć do umysłu zwierzęcia. Kiedy zaczął ulegać powiedział:
- Nie rób tego, bo pożałujesz.
- Clary… Te twoje grzybki są silniejsze niż myślałam. Taka mała dawka, a takie działanie…
- Taak. Gadające zwierzę? Pff.
- Grrr. Cisza! To moje terytorium, a dom jest okrążony przez inne kojoty. Obawiam się, że nie macie drogi ucieczki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Czw 15:28, 07 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:49, 07 Kwi 2011    Temat postu:

[San Francisco de Sales]
Nie wierzył własnym oczom. Stał przed starą chatką na wzgórzu. Już po chwili wewnątrz niej znalazł się cały jego dobytek. Już miał się skierować w stronę spiżarni gdy sobie o czymś przypomniał. Szybko wybiegł w chatki kierując się w stronę klifu. Anuna zauważyła jak biegnie on w jej kierunku. Tradycyjnie nie wyhamował i zderzyli się ze sobą. Podnosząc sie z ziemi zaczął:
- Zapomniałem że wciąż jesteś na wyspie. - dziewczyna spojrzała na niego wściekle. - Choć. Musze ci coś pokazać.
Na widok chatki zrobiła taką sama minę jak on wcześniej. Weszli do środka. Ma stole rozłożył upieczoną jagnięcinę. Wyjął butelkę wódki i wskazał jej miękką sofę. On sam usiadł naprzeciwko na taborecie.
- Jeśli chcesz walczyć z Gaiaphage musisz wiedzieć jedno. On działa w niesamowity sposób. Podsuwa ci do głowy najróżniejsze myśli. - pociągnął zdrowy łyk z butelki i skierował ja w stronę dziewczyny. Ta pokręciła głową. - Może ci się wydawać że to twoje własne myśli. Że to co robisz jest słuszne. Że to tylko ten jeden raz. A on będzie do ciebie mówił. Co masz zrobić. Co się dzieje. Może także wymazać ci pamięć.
Westchnął i wytarł oko.
- Nawet teraz słyszę jego głos. Jakiś Tom zaczął dla niego stanowić zagrożenie. Musisz go znaleźć. I zostawić mnie. - każde słowo przychodziło mu przez gardło z coraz większym tłumem. Kurczowo trzymał się taboretu. Ta niewidzialna siła kazała mu złapać ją. Zrobić cokolwiek aby go przeniosła.
- Dlaczego niby mam ci zaufać? - zapytała obserwując z przerażeniem jego wewnętrzną walkę. Nachylił się ku niej i ją pocałował. Namiętnie, przelewając w to wszystkie swoje uczucia. Nie chciał jej znowu zawieść.
-
Dlatego. - odpowiedział cicho patrząc jak tamta otrząsa się z szoku. Zniknęła. Teraz już dla nikogo nie stanowił zagrożenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin