Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VIII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Pon 6:00, 23 Maj 2011    Temat postu:

A więc... Drake'a nie ma. Charliego nie ma. Nerissy nie ma. Jest Tom.
Tak, jesteś.
Myślisz, że nadal będę ich przywódcą? Outsiderów?
Jeśli zechcą.
Ta... taka moja prywatna armia.
Ej!
Spoko.
Przed Tomem i Outsiderami, zebranymi na pogorzelisku placu, pojawił się Pojemnik.
- I tak mnie nie zniszczycie. Niszczcie moje wcielenia. Nic wam to nie da, maluczcy.
Ferry prychnął:
- Pff.
Świetne prychnięcie.
- Olbrzym się odezwał.
Pojemnik zazgrzytał zębami. Potem uniósł dłoń, wszyscy odlecieli do tyłu. Zostali tylko on i Tom.
- Ej, gościu, to jeszcze nie jest ostatni rozdział!
Gaiaphage rozejrzał się mocno zdezorientowany.
- A no tak. Ale i tak cię zabiję.
- A, no to skoro tak, no to spoko.
Ferry zamierzył się ciupagą na zbliżający się Pojemnik.
Z góry, na Ciemność, zleciał orzeł, pozostawiając parę szram i ran.
- Dobre! Prawie jak Tofifi!
Outsiderzy zdążyli już wstać. Oddali kilka salw do Pojemnika, rozpruwając jego ciało.
Strzępek Ciemności, jednak zdolny do regeneracji, zniknął.
Zegarek zakrzyknął w niebo:
- I co! Przyszpilisz mnie w kiblu?!
Po czym kazał rozejść się im do domów.
- Jakoś was zbiorę.
Po czym skierował się do Coates.
****
- Nerisso, Charlie... ouu, mogę?
Charlie, siedzący w aucie kiwnął głową.
Tom odetchnął:
- Więc... myślę, że mógłbym odmłodzić Nerissę o rok. Kiedyś już zwiądłem jakiegoś kwiatka moją mocą. No, nie o rok bym cię odmłodził, ale o miesiąc na pewno.
Powrót do góry
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:22, 23 Maj 2011    Temat postu:

[CA]
Pojawił się jak zwykle z najmniej oczekiwanym momencie. Co on, nie wie co to prywatność.
- Odmłodzić? -zaśmiał się złośliwie. Może ten jego Jaśniejący daje mu super moc ale nie wie tak dużo jak Ciemność. - Nic by to nie dało. Nie odmłodzisz umysłu. Bębny zostały spojone z z Systemem Piętnastu. Dowiedziałem się tego jakiś czas temu.
Ucichł na chwile. Nie chciał mówić o wszystkim czego dowiedział się od Ciemności. Nawet nie miał ochoty jej zniszczyć. W końcu ten świat dawał mu upragnioną wolność. Co z tego że grasowało tu tyle zagrożeń? Bez tego nie byłoby zabawy.
- Jesteś na mnie wściekły? - zapytał tamten.
- Tak. Jestem wściekły. I nie mieszaj mnie już do walki z G. Ani Drake'a. Przeżywa teraz trudny okres.
Mówiąc to odpalił samochód i ruszył w stronę gór Santa Katrina. Co chwila oglądał się za siebie czy na tylnym siedzeniu nie czai się Ferry. Nie było tam go.
- O co chodzi? Nie chciałeś zniszczyć Gaiaphage? - zapytała pogubiona we wszystkim Nerrisa.
- Błąd. Chciałem zerwać wszystkie ograniczenia nałożone przez nią. To już się stało. Reszta mnie nie obchodzi. - i to mówiąc opuścił samochód zostawiając w nim Nerrisę. Przestała go odchodzić reszta ETAPu. W końcu mógł odpocząć tam gdzie go nikt nie znajdzie.
Uwaga! Od dziś dzień Charlie będzie się ukrywał w górach. Tam przeczeka przeskok czasowy. Proszę o zachowanie jego prywatności!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:08, 23 Maj 2011    Temat postu:

[Bunkier]

Anu aż podskoczyła, kiedy usłyszała strzał.
I drugi. I trzeci. Ale drzwi się nie dały.
-Wypuśćcie mnie!
Dziewczyna stanęła bliżej drzwi. Dotknęła jedną ręką rozgrzanego metalu.
Błąd.
-Taak? - niemal widziała jego minę przez te grube, pancerne drzwi. -Ja cię słucham.
Westchnięcie.
-Tak naprawdę nic do was nie ma. Chcę tylko...
Zawahanie.
-...Zemścić się na Marvelu.
-Ha! I o to chodziło. Tylko obiecaj, że nas nie zabijesz ani nie zjesz.
Zrezygnowanie.
-Dobra.
-Lepiej miejcie coś w pogotowiu. Nóż. Zapalniczkę. - rzuciła konspiracyjnym szeptem, po czym przeteleportowała (długie słowo) się za drzwi, chwyciła Arthura za rękę, uprzednio wytrącając z niej spluwę, i wróciła z powrotem na korytarz.
-Nie wiemy nawet, gdzie on jest - powiedziała Susan. Nie trzymała już Rose, dziewczyna siedziała skulona pod ścianą.
-Rose. Mówiłaś coś o nich? O El i Marvelu? Powiedz, gdzie ich znajdziemy. Zostawimy cię w spokoju.

-Daleko jeszcze?
-Wychodziłoby, że gdzieś... Tam.
-Nie wiem, czy to eleganckie. Tak po prostu tam... Wiecie. Wparować.
-Ee... Nie musimy. Arthur niech idzie, ma powód. My tu sobie poczekamy.
Trawa byłaby wysoka, bujna, bardzo zielona, gdyby nie to, że wyschła.
-Chwila relaksu, drogie panie. Opalamy się. - rozłożyła się na ziemi, spoglądając w niebo, kątem oka obserwując cały czas dom Marva.
Sielanka. Gdybym tylko w pierwszych dniach ETAP-u nie zgubiła okularów przeciwsłonecznych, byłoby miodzio...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megumi
Niezniszczalny


Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: L-wo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 6:47, 24 Maj 2011    Temat postu:

[kryjówka Dana]

- Zadowolony? - zapytała Maggie, patrząc na uradowanego Dana.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. - odpowiedział tamten, głaszcząc szkatułkę, jakby była najcenniejszym skarbem na świecie. - Nathan nie umarł na darmo... Dzięki niemu bedę nieśmiertelny...
Maggie bodniosła jedną brew do góry.
Wariat.
- Może mi ktoś z łaski swojej o co chodzi z tym srebrnym pudełkiem? - odezwała się nagle Giselle. - I po co mnie tu w ogóle przytargałaś. - tu zwróciła się w stronę Maggie.
Bo nie chciałam być sama... pomyślała Maggie, jednak nie powiedziała tego na głos.
- Podobno umiesz wchodzić w umysły zwierząt. - odezwał się Dan, najwidoczniej przemilczając kwestię związaną ze szkatułką. - Mam dla Ciebie dosyć ważne zadanie... - tu podszedł do Giselle. - Będziesz ze mną dzielić tę moc, która jest w szkatułce. Sam jej nie udźwignę. Pełna moc mnie zabije.
- Już się bałam, że ja coś będę musiała robić. - odparła z niudawaną ulgą Maggie.
Dan popatrzył na nią z pogardą.
- Ty bedziesz nam służyć. W końcu masz moc. Niekiedy może się przydać... Poza tym, ktoś musi zrobić kawy, ugotować żarcie...
Maggie zacisnęła dłonie w pięści ze złości.
- O nie! Od tej chwili nie bedę niczyim pomiotem! Ani Elizabeth ani waszym. - po tych słowach blondwłosa dobyła swojego nieodłącznego noża i, bodbiegając z prędkością światła, dźknęła Dana w żebra. Ten wrzasnął z bólu i upóścił szkatułkę. Maggie nieprzerwanie atakowała go nożem. Kiedy było już wiadome, że nie żyje, bondwłosa wstała i popatrzyła na swoje ubranie, które teraz było całe we krwi.
- Trzeba będzie je zmienić... - mruknęła, po czym rozejrzała się wokoło. Giselle gdzieś zniknęła, ale srebrne pudełko zostało na podlodze. Maggie podniosła je. Nie miało nawet zadraśnięcia. Zacisnęła ręce na szkatułce.
- Jeżeli te legendy, jakie krążyły to prawda, to lepiej, żeby nikt nigdy cię nie otwierał. - po tych słowach Maggie ruszyła biegiem w stronę wyjścia.

I proszę mnie tak już zostawić do przeskoku


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marvel
Różowy
Różowy


Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:03, 24 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

Marvel i Elizabeth kochali się długo. Każda sekunda sprawiała im ogromną przyjemność. Przez cały czas jednak żadne z nich nie zobaczyło niebezpiecznej, zielonej mgły sunącej w cieniach pokoju.

Kiedy było już po wszystkim, na moment szczęśliwi, leżeli w łóżku jego brata. W końcu Marvel ubrał swoje bokserki i wstał z łóżka. Uśmiechnięty, miał zamiar zrobić im coś na pozór śniadania, więc ruszył do drzwi. W progu odwrócił się do El, lecz ta miała przestraszoną minę.
- Co jest? - zapytał, a gdy odwrócił się w stronę wyjścia, duża, koścista pięść uderzyła go w twarz tym samym powalając na ziemię.
Oszołomiony nie zdążył nawet rozpoznać kto go uderzył. Elizabeth zakrywając ciało prześcieradłem, poderwała się i jedną ręką wycelowała w napastnika. Rozległ się ogromny huk wybuchającej bomby, jednak fala dźwięku przeleciała nad jego głową i tym razem to tajemniczy przybysz upadł na ziemię.
Marvel wstał powoli, z jego warg płynęła krew. Podszedł do leżącego ciała i wtedy go poznał.
- Arthur? - zdziwił się i dopiero teraz dotarło do niego, dlaczego czuł, że o czymś zapomniał.
Chłopak również wstał. Marvel nie miał zamiaru z nim walczyć, lecz gdy ten zobaczył na łóżku El, wściekł się jeszcze bardziej. Zamachnął się, lecz Omberd zareagował z refleksem zająca i błyskawicznie odskoczył do tyłu. Elizabeth nie atakowała, bo wiedziała, że mogłaby trafić Marvela. Arthur zaatakował drugi raz i tym razem trafił. El krzyknęła. Marvel nie upadł, miał za dużo siły. Zachwiał się, wygiął do tyłu i uderzył Arthura w brzuch. Teraz wyobraźcie sobie, z jaką siłą potrafi zadać cios indyjski słoń, ważący 5 ton. Z taką właśnie siłą uderzył Marvel, fundując Arthurowi długi lot do korytarza.
Wtedy w tych samych drzwiach pojawił się Tom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Śro 16:05, 25 Maj 2011    Temat postu:

- No dobra, jak chcesz... - powiedział Ferry po czym znów poszedł do PB.
G. został dla mnie.
Ta...
Teraz, kiedy jestem sam, masz tylko tyle do powiedzenia? TA?!?!
...
***
Gdy doszedł do miasta, jakiś pokrwawiony chłopak powiedział do niego, że coś zabiło resztę Outsiderów.
Teraz jestem naprawdę sam!
Masz mnie.
Ciebie? Jesteś nic niewartym głosikiem, zrzucającym z góry żelastwo i jakieś ptaszory.
Zauważ że...
Wiesz, że mam już gdzieś? Może zrobię jak Charlie, pojadę w... no, nieważne w co, i nie zobaczy mnie już nikt. ETAP już tak naprawdę mnie nie potrzebuje. Niech wszyscy zdrowo się nap***alają, a mnie to wisi i powiewa!
Jak chcesz.
No.
No.
Tom poszedł do chatki swojego praprzodka.
- Nareszcie jestem znowu w domu.
Potem wyjął Paprykarz Szczeciński i zaczął go jeść.
A jeśli będą...
Już nie będą mnie chcieli. Zresztą, Anuna tu kiedyś była, więc wie gdzie mnie znaleźć.

***

Więc, tak jak inni, po przeskoku czasowym nadal siedzę w chatce.
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:04, 25 Maj 2011    Temat postu:

Ostrzegam, że nie wszystkim może przypaść do gustu ten post. ^ ^

[PB]

Anuna zerwała się gwałtownie. W jej oku pojawił się niebezpieczny błysk, który zwykle zwiastował jakieś nieszczęście.
-Wiem!
Susan i Flo również się podniosły, tyle że mniej gwałtownie i spojrzały na nią, nie rozumiejąc.
-Muszę wyrównać rachunki z co poniektórymi. Miejcie Arcia na oku, jakby co.
-Co znowu wymyśliłaś? - spytała Suss, ale Anu już nie słyszała. Zniknęła.

Istnieją rzeczy, których nie można tak po prostu lekceważyć, jeśli już o nich wiemy. Właśnie, jeśli wiemy.
Rose powiedziała trochę więcej, niż powinna. A dlaczego An jej uwierzyła? Jest jedna odpowiedź na to pytanie - intuicja...
I to przejmujące ukłucie żalu.
Collins wyrwała kartkę ze starego zeszytu od historii i nakreśliła na niej parę zdań. Pierwotnie miało być parę - wyszło trochę więcej.
Następnie wyjęła z kuchennej szuflady paczkę zapałek, w piwnicy znalazła toporek, kawałek sznurka, a w którymś z opuszczonych domów - farbę w sprayu. Tak wyposażona przeteleportowała się prosto w góry Santa Katrina.

Gdyby zwracała uwagę na pogodę, powiedziałaby, że jest niemiłosiernie gorąco, wręcz, że żar leje się z nieba. Ale nie zwracała uwagi na pogodę. Była zajęta.
Najpierw - szukaniem odpowiedniego miejsca. Najlepiej jakiegoś skalnego występu, albo czegoś, gdzie nie rosły drzewa, a ogień nie miałby się jak rozprzestrzeniać.
Potem - zbieraniem chrustu, w tym dużych i całkiem małych patyczków, gałęzi, igieł, słowem - wszystkiego, co ładnie się pali. I dymi, bo głównie o dym chodziło.
W końcu - tworzeniem niezbyt skomplikowanej konstrukcji w odległości kilkudziesięciu metrów od kupy nazbieranego wcześniej chrustu. Konstrukcja ta składała się z kilku grubszych gałęzi powiązanych sznurkiem, do których Anuna sprytnie przymocowała toporek i wsunęła karteczkę.
Treść listu przedstawiała się następująco:
CHARLIE!
Jeśli czytasz ten list to znaczy, że szanujesz mój czas. (10 minut na napisanie listu i blisko pół godziny - tak myślę - na układanie ogniska)
I... Tu kończy się lista rzeczy, które u mnie szanujesz.
Jeśli jeszcze nie mówiłam ci, że nic przede mną nie ukryjesz, to mówię ci to teraz. NIE, nie podglądałam was, jeśli cię to tak bardzo interesuje.
Pozwól, że powiem ci coś jeszcze. Zrobisz z tą wiedzą, co będziesz chciał.
Ja naprawdę wierzyłam w to, że będę mogła cię pokochać. Rozumiesz? Po-ko-chać. Tak sercem. Dasz wiarę?
Ale po co się tym przejmować, skoro można robić ciekawsze rzeczy. Chociażby wyrywać niczemu winną Francuzkę o wyglądzie modelki.
Nie piszę tego, żeby wpędzić cię w jakieś cholerne poczucie winy. Albo nie tylko dlatego.
Piszę, żeby ci powiedzieć, żebyś nie wracał do miasta, jeśli dalej zamierzasz mieć jakiekolwiek wątpliwości. Tak, to jest groźba. Bo wiesz, jeśli przypadkiem być mi się tu napatoczył, ten toporek prawdopodobnie wylądowałby w twojej głowie. Siedź w tej dziczy.
Buziaki.
A.


Teraz pozostało jej tylko oznaczyć to miejsce krwistoczerwoną farbą w sprayu, tak na wszelki wypadek, wrzucić zapaloną zapałkę w kupę chrustu, odejść i patrzeć, czy ładnie się dymi. Wysoko.
Musiałby być totalnym idiotą, żeby nie zobaczyć tego dymu i nie przyjść zobaczyć, co się tak jarało.
Popatrzyła jeszcze chwilę, dumna ze swojego dzieła, po czym wróciła do Perdido.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Śro 17:39, 25 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rose
Wykrywacz Kłamstw


Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wyspa Crabclaw
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:39, 25 Maj 2011    Temat postu:

[ bunkier]

Szczerze mówiąc, Rose była bardzo, ale to bardzo rozbawiona. Kurczę, Anuna pokazała klasę. Takie coś.... Nie no, to było absolutnie genialne. Rose skupiła się na chwilę. El i ten chłopak...Marvel? Oj, oni radzili sobie o wiele, wiele gorzej. W każdym razie, dziewczyna była pewna, że Cień Ciemności zje ich na miejscu, albo zrobi coś jeszcze gorszego. Cienie były bezlitosne. A teraz miało pojawiać sie ich coraz więcej. Na przykład ten, któy skradał się teraz za Sussane i Floss. Floss. Ta dziewczyna widziała więcej, niz ktokolwiek inny. Obłąkani zawsze widzą więcej.
Coś zaszeleściło. Jak suche liscie.
Dziewczyna obróciła się w miejscu. Ale nikogo za nią nie było.
- Wpadam w paranoję.- powiedziała do siebie
Zimny wiatr owiał jej kostki. Ale przecież była pod ziemię.
- Haaallo? Kto to?
Zimno. Dlaczego było tak zimno? A równocześnie, mgła...Skąd tu się wzięła mgła? Mgła parzyła.
- Pokarz się!
Zielona mgła zawirowała. Zaczęła się zagęszczać, zmieniać, przekształcać.
Rose zakryła dłonią usta, ale krzyczała. Wciąż i wciąż krzyczała. Jej głos odbijał się od kamiennych ścian.
Wyciągała do niej rękę niska dziewczyna ,z czarnymi włosami . Granatowymi oczami. Stojąca w plomieniach. Z uśmiechem na ustach
- Rosie, choć ze mną.- szeptała
Przed nią stał jej siostra.
- Choć ze mną.
Rose zrobiła krok i chwyciła Prue za rękę.

I proszę o pozostawienie mnie w tym stanie do przeskoku czasowego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:20, 25 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

Usta El zacisnęły się mocno tworząc wąską kreskę. Odrzuciła prześcieradło na bok i - tak jak ją pan Bóg stworzył - przeszła przez pokój, (tu niespodzianka) całkowicie ignorując Marvela i zatrzymując się dopiero na schodach. Bo tam właśnie wylądował nieprzytomny Arthur. Używając mocy, położyła dwa palce na jego piersi. Doskonale słyszała nieco zbyt ciche, ale wyraźne bicie serca. Szarpnęła jego koszulę by obejrzeć ogromny fioletowy siniec na brzuchu. Krwotok wewnętrzny. Łypnęła srogo na Marvela, który zdążył stanąć obok niej.
-To twoja wina, wiesz o tym prawda? Prawda.
Prychnął.
-Wpadł tu bez ostrzeżenia, zaatakował mnie, więc chyba...
Bezceremonialnie zakryła mu usta dłonią.
-Twoja wina. Widocznie przez ciebie jęczałam tak głośno, że nasz R2 stwierdził, że dzieje mi się krzywda - opuściła rękę. Uśmiechnął się, zgodnie z jej założeniem. Mile połechtała jego dumę. Na wszelki wypadek pocałowała go jeszcze delikatnie, a dopiero potem odwróciła na pięcie mówiąc.
-Poskładaj go do kupy. I znajdź jakąś broń - Arthur najbardziej przyda się jako snajper - przeciągnęła się.
Marvel chciał coś powiedzieć, ale użyła mocy, by słowa wychodzące w jego ust stały się tak ciche, że niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Obejrzała się przez ramię.
-Macie się dogadać, jak na dużych chłopców przystało. I bez rozlewu krwi. Mam co do niego pewne plany - uśmiechnęła się drwiąco - Mógłbyś skombinować skądś prąd - napiłabym się kawy. Po drodze możesz okraść aptekę. Ja tu sobie poczekam - odrzuciła włosy do tyłu poszerzając swój uśmiech. A potem wróciła do pokoju.
Otworzyła szafę i wyjęła pierwszą lepszą koszulkę. Była czarna z Bartem Simpsonem i sięgała jej prawie do kolan. Założyła ją na nagie ciało, po czym rozwaliła się na łóżku. Leżała tak na brzuchu w poprzek materaca. I wciąż uśmiechała się szeroko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Czw 15:18, 26 Maj 2011    Temat postu:

{Uzgodnione, więc bez pretensjów.}
Do drzwi chatki ktoś zapukał. I wszedł.
Anuna.
- O... hej.
- Cześć.
Kiwnął głową, wskazując na kanapę.
- A więc, Tom...
- Nie. Nigdzie już nigdy nie idę.
- Ale...
- A może chcesz trochę paprykarza? Kończą mi się już, ale są jeszcze marchewki.
An kiwnęła głową.
- Co się dzieje w Perdido?
- Nie ma cię dopiero od jakichś dwóch godzin.
- W ETAP-ie to nadzwyczajnie dużo. Więc?
- Uwolniliśmy Arthura z więzienia.
- Eee?
- Dawnego kolesia G.
- Świetnie. Wasza dalekowzroczność wprost mnie powala.
Collins powoli kiwnęła głową. Ferry wskazał jej drzwi.
- Bardzo fajnie że przyszłaś, ale teraz potrzebuję samotności. Jeśli będę chciał towarzystwa, złapię sobie wiewiórkę. Cześć.
Anuna wstała i wyszła.
Więc...
Zamknij się.
Powrót do góry
Puma
Naczelny Grafficiarz


Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 808
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Paradise City
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:23, 26 Maj 2011    Temat postu:

Ha! A ja zakłócę spokój! xD

Nerissa przez chwilę patrzyła jak Charlie odchodzi. Po prostu. Wcześniej się nie odzywała, nawet do Toma. Co oni tam gadali? Aaa...No jasne. Jak ją biedną uchronić przed WYPADEM. Ha! Dobre. Po pierwsze, nie przypuszczała, by naprawdę obchodził ich jej los. Po drugie: propozycja zostania w ETAPie była raczej jak groźba.
Patrzyła na Angela. Po chwili zerwała się z miejsca i pobiegła za nim, po czym go spoliczkowała.
- Możesz mi wyjaśnić, po co w ogóle mi tłumaczyłaś, jak mam się uchronić przed zniknięciem? No, po co? Po to, żeby mnie teraz zostawić na pustyni? Ach... zapomniałam. Masz przecież jeszcze jedną dziewczynę. - prychnęła, po czym udała, że się zastanawia - A nie... bo ty NIE WIESZ. Hmm. W takim razie, dlaczego proponujesz mi zostanie w tym przeklętym miejscu? Miałbyś jeden problemz głowy! Nie musiałbyś wybierać! - tym razem zrobiła przesadnie radosną minę. W końcu przestała udawać. - I, jeżeli cię to jeszcze interesuje, zamierzam zniknąć. - to mówiąc odwróciła się na pięcie.
Nie będzie jakiś kretyn jej wykorzystywać. Bo to właśnie zrobił. Wykorzystał ją, zostawił, a wszystko to nie ukrywając, że kocha się w innej dziewczynie. Nerissę od razu wkurzyła jego dziecinna odpowiedź nie wiem. Ale wtedy... Jakoś nie było nastroju o tym gadać.

krótki, niezbyt ładny post, ale chodziło o treść, nie jakość Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Puma dnia Czw 15:29, 26 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:10, 26 Maj 2011    Temat postu:

[SK]
Dostał po twarzy. Spoliczkowała go, doprawiła rogi i poszła sobie.
- Nieważne...
Westchnął. Nawet nie pamiętał co go do tego skusiło. Może ta czerwień?
Gdzieś tutaj była mała chatka. Idąc w jej kierunku musiał wspiąć się na jedną z tych gór. Gdy dotarł na miejsce był cały zlany potem. Pić!
W chatce znalazł kuszę.
- Dobra. Mam czym na ptaki polować. - spojrzał jeszcze na hantle stojące w rogu. Poćwiczy później.
Wtem poczuł dym. Coś się paliło. Ale co? Nie czekając pobiegł w stronę smogu. Trafił nad jakieś ognisko. Znalazł list.
Od Anuny. Wiedział co tam znajdzie. Nie chciał go czytać. Schował go do kieszeni. Może kiedy indziej.
Wrócił do chatki. Miał nadzieje przeżyć tu cały miesiąc. Do czasy gdy o nim zapomną. Bo w końcu ludzka pamięć nie jest idealna. A wtedy może uda mu się pomóc siostrze Drake'a? To nie jej wina że Dan jest psycholem. Ze ją zaszlachtował. Drake, wszelkimi sposobami próbował utrzymać przy życiu.
A Greg? Ten robal zapewne będzie czekał. Nie widział go w tłumie Outsiderów. Ani ludzi Dana. Pewnie będzie się gdzieś czaił. I czekał na lepszy moment.
Wiedział co pierwsze zrobi po powrocie do Perdido. Musi z nią porozmawiać. Przecież przyjechała tylko na wakacje. Nie jego wina że rozpoczął się ETAP. Prawda?
Zajrzał do spiżarni. Czekał tam na niego ostatni z agregatów. Jego kryjówka czekała 7 dni. Jedzenie, broń, sprzęt treningowy. Ubrania maskujące, sprzęt gaśniczy i przeciwgazowy. Wszystko.
- Muszę coś zrobić inaczej zwariuje. Poćwiczyć, postrzelać, przebrać się. Cokolwiek!!! - chodził po domku. Choć raczej można by to nazwać jakimś nowoczesnym tańcem. Nagle eureka. - Poćwiczę strzelanie z kuszy! Jaki ja głupi... Przecież nie jestem w tym mistrzem! To do roboty Angel!
Mówiąc to wyszedł z kuszą na świeże powietrze. Wypatrzył jakiegoś ptaka. Naciągnął strzałę na cięciwie i zabezpieczył. Śledził ptaka wzrokiem. Ten wylądował na dachu.
Pierwszy strzał był chybiony. Przeklął siarczyście i poszedł po strzałę. ie mogła się przecież zmarnować. W tym czasie ptak wylądował na gałęzi.
Drugi strzał był lepszy. Minął ptaszysko o góra 10 cm. Ten podfrunął z powrotem na dach.
Trzeci, czwarty, piąty i szósty były równie chybione. W końcu jednak zrozumiał o co w tym chodzi.
I siódmy strzał dał mu smaczne ptaszysko na kolacje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Pią 8:42, 27 Maj 2011    Temat postu:

- No, Ricky, co powiesz? Dobrze obrodziły orzechy tego roku?
Wiewiórka coś zapiszczała, biegając we wszystkie strony po podłodze.
- Ta, racja. Laskowe czy włoskie?
Znowu pisk. Tom rzucił stworzonku jakąś kruszynkę. Po chwili wiewiór łapczywie ją pożarł.
- A więc laskowe. Włoskie podobno są dobre na pamięć.
Człowieku, co ty ze sobą robisz? Gadasz z WIEWIÓRKĄ!
Lepsze gadanie z wiewiórką niż z tobą.
- A więc, zagramy w szachy? Mam tu gdzieś szachownicę... gdzie ona była... a jest.
PIĘĆ MINUT PÓŹNIEJ
- Jacie, niezły szach i mat. Masz rękę do szachów. Ale to było super, to zagranie wieżą i laufrem jednocześnie. I zbicie królowej królem. Masz talent Ricky.
Wiewiórka pokiwała łebkiem, zamiatając swoimi pędzelkami na uszach.
- Więc co teraz? Chińczyk? Poker? Wojna? Dureń? Kibel? Kuku? Tysiąc?
Wiewiór zapiszczał dwa razy.
- A więc poker? No to wio.
PIĘĆ MINUT PÓŹNIEJ
- Jakim prawem to już czwarta kareta z rzędu? Dobra, wygrałeś. Ech...
Ricky zeskoczył ze stołu na sofę i ułożył się do snu na jednej z poduszek.
- Racja. Też sobie pośpię.
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:23, 27 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

Woli towarzystwo wiewiórki od mojego? Dobra, zapamiętam to sobie...
-A tak właściwie to... Gdzie my idziemy? - spytała Flo, patrząc na Anu tym swoim nieogarniającym wzrokiem.
-Hmm. Dobre pytanie. Ale... Lepiej bez celu iść naprzód, niż bez celu stać w miejscu. A już z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać.
-Skąd wiesz, że idziemy 'naprzód'? A jeśli właśnie w drugą stronę jest naprzód, a my się cofamy? - spytała, tym razem, Susanne.
Anu stanęła.
-To... Mamy problem.
Rozwalony dom. Spalony budynek. Obrabowany sklep. A właściwie bardziej zdemolowany, niż obrabowany. Miasto po paru tygodniach ETAP-u wyglądało wprost przecudnie.
Plac. Jak to się stało, że ratusz i kościół dalej się jakoś trzymały, tylko liźnięte ogniem z jednej strony?
-Wejdźmy tam! - krzyknęła Flossy, już wchodząc na lekko podłamane schodki ratusza.
-Myślisz, że tam jest ten przód, do którego idziemy bez celu? - chwila ciszy. An myślała. -A może... Znalazłaś cel?
-Nie, tylko zawsze chciałam wejść do ratusza.
Collins zerknęła na Susan. Tamta wzruszyła ramionami.
-Chodźmy. Może trafimy na jakieś przypadkowe zebranie Rady...
Jedna ściana, która upadła jakimś dziwnym trafem, zasypała gruzem praktycznie całe wejście. Przecisnęły się gdzieś bokiem i stanęły w obszernym, niegdyś eleganckim, holu.
W doniczce stała palma. Palma w doniczce?!
No, mniejsza o to. Coś palmowatego. I bardzo, ale to bardzo uschniętego.
Flossy podeszła do rośliny. Najpierw obserwowała ją bacznie, potem dotknęła jednego listka, który natychmiast ułamał się i pokruszył. Na twarzy dziewczyny malowało jakby wzruszenie. Działo się coś dziwnego.
-Może zostawmy ją samą... - szepnęła Anu i obie z Suss wycofały się bardziej w tył.

Jak widać na załączonym obrazku, w moim przypadku pisanie posta po 22 to nie najlepszy pomysł, ale żeby się tym od razu gryźć...?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Pią 21:29, 27 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefeid
Kurczak


Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 1500
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:44, 28 Maj 2011    Temat postu:

Anuna i Susanne wyszły z ratusza i usiadły na trawie.
- Porozmawiajmy - zaproponowała Susan - jak myślisz, dlaczego ETAP jest etapowaty?
- Dlaczego ETAP jest etapowaty? Myślę, że Etapowatość ETAP-u wynika z faktu, że jest ETAP-em. Gdybyśmy nazwali go inaczej, na przykład... FAZA, byłby fazowaty, nie etapowaty. Logiczne, prawda?
- No w sumie... Kto wymyślił nazwę ETAP-u?
- Jakiś chłopak... nie pamiętam imienia.
- Czyli to jego wina, że ETAP jest etapowaty?
- Na to wygląda.
- W takim razie... hej, co to? - Suss wskazała na wielką, poruszającą się, czarną plamę na niebie - coś leci!
- Nie zdziwiłabym się, gdyby to były latające krowy - mruknęła Anu.
- Krowy... nie, za małe... - Susanne zasłoniła ręką słońce - raczej kury, albo owce...
- Widzisz latające owce? - zapytała ostrożnie Anuna.
- Nic nie widzę. Jak to coś podleci bliżej...
- Chyba wolałabym tego uniknąć. To wygląda na jakiś rój, albo...
Wpatrywały się przez chwilę w niebo. Czarna plama zbliżyła się i znacznie powiększyła.
- Pszczoły!
- Pszczoły? Wielkości pięści?
- Czyli co? Szarańcza? Jak w filmach science-fiction? Zjadająca ludzi żywcem?
- Żebyś się nie zdziwiła - stwierdziła Anu.
Chwilę później rój zajął pół nieba po czym runął na miasto. Anuna i Susanne z otwartymi szeroko oczami obserwowały owady plądrujące domy i atakujące ich mieszkańców. Wszędzie słychać było krzyki.
- Jak Plagi Egipskie. Zaraz nastanie ciemność, a rzeka spłynie krwią - powiedziała Anu.
- Nie ma czasu, chodź - Suss złapała ją za rękę - teleportuj nas do mojego domu, tam się nie dostaną. Ściany są szklane i wszystkoodporne. I nie znają kodu.
Anuna popatrzyła się na nią z pewną dozą wątpliwości, ale przeteleportowała je obie do domu Susanne, który rzeczywiście był pusty. Wszystkie okna były czarne, oblegane przez niezliczone owady.
- Porysują szyby- powiedziała Susan - macocha się wkurzy.

A tak kończy się pisanie grubo po 23 xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefeid dnia Sob 22:47, 28 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Gość





PostWysłany: Nie 7:07, 29 Maj 2011    Temat postu:

- No, Ricky, budzimy się! Cyk, cyk, cyk, cyk, budzik, budzik, budzik!
Wiewiór nie reagował.
- Może mam jeszcze zamiauczeć?
Ricky otworzył jedno oko, wyraźnie zaciekawiony.
- Ech... Miaaauuu.
Wiewiór wstał. Po czym natychmiast pociągnął Toma do wejścia do piwniczki, zamykanej na tytanowy właz.
Jaki bunkier.
PIĘĆ MINUT PÓŹNIEJ
Ricky zaczął otwierać właz. Ferry mu pomógł i wyszli na zewnątrz.
Z domku zostały tylko ściany i sofa.
- No, wygląda na to, że teraz możemy tylko spać. I nie zagramy w szachy. A miałem już przygotowaną taktykę. Trudno...
I znów położyli się spać.
Powrót do góry
Marvel
Różowy
Różowy


Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 284
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:24, 29 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

Marvel wyszedł z domu. Nie chciał zostawiać tamtej dwójki sam na sam, ale musiał załatwić leki dla leżącego na kanapie Arthura. Wiedział, że Elizabeth coś knuje, chce wykorzystać nie tylko ich dwóch, ale... wcale mu to nie przeszkadzało. Teraz, kiedy dostał czego chciał, po raz pierwszy dogłębnie zaspokoił te potrzeby, mógł wrócić na stanowisko wiernego posłańca El.
Był już prawie przy placu, kiedy usłyszał nad głową głośne bzyczenie (całkiem jak Kubuś Puchatek). Spojrzał w górę i dostrzegł żółto-czarną plamę, składającą się z przeraźliwie ogromnych pszczół, a raczej, jak od razu ocenił, szerszeni. Pszczoły nie są agresywne. Szerszenie tak.
Rzucił się pędem na plac, lecz gdy dotarł do niego, wielkie owady rozproszyły się na wszystkie strony i zaczęły siać zniszczenie. Jeden z mutantów dostrzegł Marvela i ruszył w jego stronę. Chłopak postanowił uciec. Nie ma szans sam z nimi walczyć. Użądlenie przez zwykłego szerszenia jest niebezpieczne, a co dopiero przez kilkanaście razy większego. Pobiegł do ratusza, jednak korytarz był zawalony. Wskoczył na gruz i tak, jak robią to gryzonie, przecisnął się przez małą dziurę, sprawiając, że jego mięśnie zrobiły się giętkie i elastyczne. W ostatnim momencie, bo owad już chciał użądlić go w stopę, jednak ochronił go but.
Z łoskotem spadł na kamienną podłogę ratuszowego korytarza. Wielki szerszeń zaprzestał przeciskania się przez szparę i odleciał.
- Co to jest?! I dlaczego, do jasnej cholery, nikt z kochanej rady nie stara się tego zatrzymać?! Gdzie Sonia?! Anuna?! Brian, Emilly, Diana?! - krzyczał do siebie.
- Nie wiem - spokojnie odpowiedział mu głos, sprawiając, że Marvel poskoczył na równe nogi.
Duże, fiołkowe oczy wpatrywały się w niego.
- Kim jesteś?
- Przyjaciółką kochanej rady - odpowiedziała kąśliwie.
- W... w takim razie wezwij ich tutaj!
- Jak?
- Nie wiem - tym razem on tak odpowiedział. - Musimy zabić to coś. Pokonać razem. Łącząc siły i moce. W innym wypadku... Populacja ETAP-u zmaleje do zera.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Buu!
Gość





PostWysłany: Nie 18:00, 29 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

-Populacja ETAP-u zmaleje do zera- powiedział chłopak prawie na nią nie patrząc.
-Aha- odpowiedziała spokojnie usiłując uchwycić jego spojrzenie.- Patrz tutaj.
Dotknęła uschniętego liścia rośliny. Ułamała kawałek i roztarła w palcach. Ze smutkiem pokiwała głową głaszcząc pień roślinki. Jej drobne, blade rączki poruszały się od ziemi w górę, aż do miejsca, w którym wyrastał pierwszy liść. Roślinka ożywiała się coraz bardziej.
-Wolałbym pomyśleć o tym jak się stąd wydostać.
-A ja…- urwała. Popatrzyła na swoje ramię. Siedział na nim szerszeń wielkości pięciozłotówki. –Skąd to się tu wzięło?
Bała się poruszyć, żeby nie drażnić owada, ale nie przyniosło to większych efektów. Miała wrażenie, że wpatruje się w nią swoimi paskudnymi ślepiami. O ile to co wydawało się nimi być, faktycznie nimi było.
-Musiało wlecieć przez okno- stwierdził chłopak. Flo delikatnie się obejrzała. Szerszeń zaczął się kręcić.
-Drzwi…- jęknęła. W międzyczasie do pokoju wpadło około ośmiu ‘Bogu ducha winnych’ żyjątek, które najwyraźniej postanowiły splądrować ratusz.- Zamknij drzwi.
-Jak?
-Normalnie- syknęła ze złością. Pokazała palcem ‘wolnej’ ręki na płachtę materiału na podłodze.- Weź to, załóż na łeb, cicho podejdź do drzwi i je zamknij.
Chłopak zaczął powoli przesuwać się w stronę drzwi. Flossy przypomniała sobie o uschniętej roślince, której tak chciała pomóc, wykonała szybki obrót i poczuła mocne ukłucie w ramię.
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:04, 29 Maj 2011    Temat postu:

[PB]

-Chyba wolałabym latające krowy. - Anu zastanowiła się.
-Jesteś pewna? - Susan spojrzała na nią z ukosa. Nie, ta wizja jednak była jeszcze mniej kusząca niż obecna sytuacja.
-W sumie... Te robaczki są całkiem milusie. Zobacz, mają skrzydełka i takie te... Wpuśćmy je do środka. Zrobimy im tor przeszkód.
-A potem wyszkolimy na naszą własną, osobistą mini-armię.
-Albo mega-armię. W końcu sporo ich jest... - tego, co za oknem, już wcale nie było widać. Tylko tysiące (miliony?) skrzydełek, łebków i odwłoków, o ile szarańcze mają jakieś odwłoki.
-Pod warunkiem, że będziemy je dobrze traktować - mruknęła Susanne - Bunt w ich przypadku nie byłby dla nas korzystny.
Obie wzdrygnęły się.
-Myślę, że one mogłyby nas zabić. - An zrobiła dramatyczną pauzę - Na śmierć.
-A co z Flo?
Anu zaklęła.
-Wracamy. Potem zajmiemy się torem przeszkód.
Suss już właściwie nie miała nic do gadania, bo ułamek sekundy później stały w holu ratusza.

Stały. Nic je nie zjadło. Przynajmniej nie tak od razu.
Collins otworzyła jedno oko. I drugie.
Drzwi były zamknięte, Marvel stał zdezorientowany na środku - przynajmniej wydawało się, że to był Marvel, bo miał coś dziwacznego na łbie. A Flossy leżała nieprzytomna pod doniczką z palmą.
-Zróbcie z tym coś! - krzyknął chłopak.
-Uspokój się. - powiedziała Susan ze stoickim wręcz opanowaniem - Tylko je wkurzasz.
-Ma rację - zawtórowała Anu - Bo, nie wiem czy wiesz, że to będzie nasza armia. I będziemy je szkolić na torze przeszkód.
Hayes pokiwała głową. Na ich twarzach nie było widać cienia uśmiechu. Marvel był jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Chcecie powiedzieć, że...
-Co zrobiłeś z Flo?! - An podeszła do nieprzytomnej.
-Ja nic. To wasza armia. - odparł, wzruszając ramionami.
-Szlag. - Suss skupiła wsrok na kolejnym ciemnym, przemieszczającym się czymś, co właśnie wleciało do pomieszczenia.
-Lepiej się stąd wynośmy. Zabierzmy ją do domu Susan, który jest wszystkoodporny. - skupiła się -I raczej na pewno nie znają kodu. - dodała całkiem poważnie. -Jeśli nie ma nic przeciwko - zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem.
-Jasne.

Od teleportacji kręciło jej się w głowie. Ale bezpieczeństwo przede wszystkim...
-Co z Marvelem? Ściągać go tu, czy zostawić na pożarcie?
-Teraz go oszczędzimy, może kiedy indziej przyda się jako przynęta.
-Uu, dobra uwaga.

-To jak? Bo ja proponuję wyjść z megafonem na ulice i powiedzieć wszystkim dzieciakom, żeby siedziały w domach.
-Tego mogą się same domyślić.
-I nie mamy megafonu. - dodał Marv.
-Z Flo trzeba iść do Siriusa albo coś.
-Wiem! - Susan aż wstała. - Bunkier. Tam może być bezpiecznie. Pancerne drzwi i te sprawy.
-Ale gorzej z transportem. Wiecie, nie dam rady całego miasta przeteleportować. - na samą myśl o tym zrobiło jej się niedobrze. -Myślcie. - po czym, jak na porządnego obywatela przystało, sama zaczęła udawać, że intensywnie myśli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:40, 29 Maj 2011    Temat postu:

[SK]
Widział sunącą po niebie chmarę wielkich szerszeni. O szerszeniach wiedział tylko dwie rzeczy: są śmiertelnie niebezpieczne i reagują na gwałtowne ruchy.
Tak więc postanowił przejść spokojnie obok jednego z insektów. Robak chwilę powiódł za nim wzrokiem i poleciał sobie. Żadnych gwałtownych ruchów.
***
Pół godziny później, wędrując samotnie ze swoją kuszą Excalibur Equinox 225lbs natrafił na łosia. Powoli się skradając załadował broń i wycelował ją w zwierze.
Strzała przemknęła tuż obok głowy łosia. Ten bezmyślnie zerwał się do ucieczki. Klnąc siarczyście pobiegł za zwierzyną. Przy okazji wyjął drugą strzałę i załadował. W biegu nacisnął spust. Strzał na ślepo.
Trafił ofiarę w lewą nogę. Trzecia strzałą. Ładowanie i strzał. Zadek. Czwarta. Cel-pal. Druga noga. Piąta. Łydka. Szósta. Trafiła w samo centrum(tego nie napisze Jezyk ).
Łoś upadł. Doskoczył do niego niczym wilk. Sprawnym ruchem wyjął maczetę i poderżnął mu gardło.
Usłyszał żałosne wycie. Kojot? Nie czekając podniósł kuszę. Sprintem podążał w stronę wycia.
I tam czekały na niego trzy kuguary.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 4 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin