Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział V
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cpt. Hetero
Gość





PostWysłany: Pią 23:01, 11 Lut 2011    Temat postu:

[PB]
Dziewczyna przeturlała się po łóżku, a po chwili z niego spadła. Arthurowi bardzo się spodobała cała sytuacja, przez co uśmiechnął się szeroko.
- Śpię, nie widać? – odrzekła z podłogi, patrząc na chłopaka ze złością. Misfortune zacisnął ręce na pistolecie, z zamiarem oddaniem strzału. Pozwalała sobie na za dużo. Nie dość, że wkradła się do jego domu, to jeszcze ma do niego pretensje. Jednak Arthur zobaczywszy, że dziewczyna wstając straciła równowagę i usiadła gwałtownie na łóżku, ponownie uśmiechnął się, chociaż wcale nie lubił tego robić. Po chwili powrócił do stanu sprzed kilkunastu sekund i znów spojrzał na nią ze złością.
- Słuchaj. - mówiła. - Musisz mi wybaczyć. Nie wiedziałam, że ktoś tu mieszka. Ale ukrywam się, ścigali mnie, więc wpadłam do pierwszego lepszego domu. I nie mogę teraz stąd wyjść, bo mnie zabiją.
-A co mnie to obchodzi? – spytał Misfortune. Taka była prawda, nie przejmował się problemami innych. Nie zamierzał jej pomagać, w końcu dlaczego miałby to robić?
Dziewczyna spojrzała na niego bez entuzjazmu i ciągnęła dalej.
- Nazywają siebie Radą. Chcą przejąć władzę i wszystko kontrolować. Chcą ustalać zasady. Oni mają rozkazywać, pozostali odwalać brudną robotę. To przez nich nie ma prądu. A jeśli im się przeciwstawisz to cię zabiją. Proszę... pozwól mi zostać... Dam Ci wszystko to, co zechcesz.
Kończąc zdanie, dziewczyna spojrzała na niego błagalnym wzrokiem, jednak nie zrobiło to na nim wrażenia. Zastanowiło go natomiast to, co powiedziała przed chwilą. Jakaś rada ma kontrolować całe miasto? Dlaczego Arthur miałby im się podporządkować? Nie ma mowy. I to oni odcięli prąd?! Tak być nie może. Poza tym, dziewczyna powiedziała, że „da mu wszystko, czego zechce”. Arthur musiał przyznać, że miał w tej chwili brudne myśli, jednak w porę się opanował. Czego właściwie chce? Ma żywność, picie, dom … Niczego mu nie potrzeba. A jednak! Od tygodnia brakowało mu najznakomitszego napoju, a był nim Mountain Dew. Skończył się zaraz przed nastaniem ETAPu, a ze sklepów został wykradziony doszczętnie. Arthurowi nie chciało się go specjalnie szukać, a teraz miał idealną okazję do odzyskania swojego skarbu.
- Mountain Dew. – powiedział z zadowoleniem.
- Co? – spytała wyraźnie zdezorientowana dziewczyna.
- To taki napój. Mountain Dew. 2 puszki dziennie. - mówił Misfortune, powoli opuszczając lufę. Kolejny łagodny uśmiech zagościł na jego twarzy. - Nie dam, tej całej Radzie, dyktować sobie warunków.
-Dzięki. Oczywiście, będą dwie puszki. A to dopiero początek... – odpowiedziała tamta bez zastanowienia, co ucieszyło jeszcze bardziej Arthura. Musieli jednak mieć jakiś plan działania. Coś, na czym będą się opierać.
-Masz jakiś plan? – spytał pośpiesznie.
Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, gdyż przeszkodziło jej w tym donośne pukanie do drzwi.
- Rany, kogo niesie?! – zezłościł się Arthur i gwałtownie ruszył w kierunku drzwi, z zamiarem wygonienia przybyłego gościa.
Powrót do góry
Fire-mup
Biczoręki


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:23, 12 Lut 2011    Temat postu:

[PB]
Elise, skoczywszy wcześniej po kilka niezbędnych zabawek takich jak Słuchawki dźwiękoszczelne, broń i kajdanki (nie pytajcie skąd je miała, bo musiałabym coś wymyślić) udała się za swoim kudłatym przyjacielem. Po drodze, zobaczyła Sonię. Zatrzymała się na chwilę.
-Wiem gdzie jest El, ale może przydać mi się wsparcie. Pojadę pierwsza trochę i się rozeznam, czy udało by ci się coś do tej pory załatwić?
-W porządku, ale jak was znajdę?
-Jest w którymś z tamtych domów. – powiedziała wskazując właściwy kierunek. – Myślę, że uda nam się zrobić wystarczająco dużo hałasu, żebyście wiedzieli dokładnie w którym. – uśmiechnęła się i pojechała dalej. Gdy dojechała na miejsce, cicho zakradła się na tyły domu. W tej samej chwili, ulicą przechodził pewien dzieciak.
-Hej, ty! Chodź tu! – szepnęła. Podszedł do niej nieco zdezorientowany. Miał ok. 11-tu lat.
-Chcesz przysłużyć się miastu?
-A dlaczego niby miałbym to zrobić?
-Będziesz bohaterem, stary!
-Mam to gdzieś, spadam stąd.
-Stój. – powiedziała stanowczo Elise i obdarzyła go jednym ze swoich firmowych, morderczych spojrzeń – Ty chyba nie rozumiesz, na czym stoisz. Jestem mutantem, mogę cię zmusić, żebyś mi pomógł, ale jestem też na tyle dobra, że po raz ostatni Cię o to poproszę, zgoda?
Chłopak przełknął ślinę i skinął nerwowo głową na znak zgody.
-Jak dam ci sygnał, zapukasz do drzwi. Nie wcześniej, nie później. Jasne?
-Jaki sygnał?
-Mój kojot do ciebie przyjdzie.
Dzieciak aż krzyknął na widok zjeżonego zwierzaka.
-Więc jesteśmy umówieni. – powiedziała i podkradła się do uchylonego okna. Włożyła rękę przez niewielki otwór i sięgnęła klamki. Framuga głośno zaskrzypiała, więc Elise na chwilę skamieniała i nasłuchiwała. Wtem, w pomieszczeniu rozległy się strzały. Dziewczyna wykorzystała hałas i jednym płynnym ruchem otworzyła okno i wślizgnęła się do środka.
Jak najciszej umiała, wkradła się do pomieszczenia obok tego, w którym odbyła się strzelanina. Przystanęła na chwilę. Po co właściwie to robiła? Miała wszystko. Dom, wyżywienie, własne stadko kojotów. Chyba po prostu taka jesteś – podpowiadał jakiś głos w jej głowie. Wzruszyła ramionami i zaczęła nasłuchiwać.
-Do cholery, co robisz w moim domu, hmm..?
Arthur?!
-Śpię, nie widać?
-Słuchaj. Musisz mi wybaczyć. Nie wiedziałam, że ktoś tu mieszka. Ale ukrywam się, ścigali mnie, więc wpadłam do pierwszego lepszego domu. I nie mogę teraz stąd wyjść, bo mnie zabiją.
-A co mnie to obchodzi?
-Nazywają siebie Radą. Chcą przejąć władzę i wszystko kontrolować. Chcą ustalać zasady. Oni mają rozkazywać, pozostali odwalać brudną robotę. To przez nich nie ma prądu. A jeśli im się przeciwstawisz to cię zabiją. Proszę... pozwól mi zostać... Dam Ci wszystko to, co zechcesz
Elise prychnęła. Ale przyzwyczaiła się do tego typu oszczerstw, więc pozostała spokojna. Głupiego nikt nie zmieni.
-Mountain Dew.
-Co?
To taki napój. Mountain Dew - 2 puszki dziennie. Nie dam, tej całej Radzie, dyktować sobie warunków.
To są chyba jakieś jaja...
-Dzięki. Oczywiście, będą dwie puszki. A to dopiero początek..
-Masz jakiś plan?
Elise gniewnie szturchnęła sukę przy nodze. Chwilę potem, rozległo się pukanie do drzwi. A jednak mam jakiś autorytet – pomyślała.
-Rany, kogo niesie?! – spytał Arthur i podszedł do drzwi. Gdy uwaga obojga była skupiona na nowoprzybyłym, Elise nałożyła słuchawki i wbiegła do pomieszczenia. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, posłała cztery kule w stronę El. I słusznie, jak się okazało, gdyż tylko 2 z nich trafiły w cel. Prosto w obie ręce, odbierając jej moc. Dziewczyna zaczęła przeklinać i próbowała zatamować krew. Elise skrzywiła się, gdyż zapewne to ona będzie musiała później jej te kule wyjmować. W tym samym czasie wymierzyła prosto w Arthura. Drugą ręka zdjęła słuchawki.
-Nie chcę cię zranić. Masz ostatnią szansę. Jesteś z nią, z nami, lub po prostu dajesz mi ją zabrać i zapominasz o wszystkim. Więc jak?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fire-mup dnia Sob 16:46, 12 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diana
Jr. Admin


Dołączył: 22 Lut 2010
Posty: 899
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siemianowice Śląskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:02, 12 Lut 2011    Temat postu:

[Okolice PB]

Zatrzymali się pod jedną z gór. Mimo wszystko, większość maluchów była bardzo grzeczna. Niemowlaki spały, ułożone na kocach. Diana ze smutkiem patrzyła na dzieci, które bawiły się i śmiały, nie zdając sobie sprawy z tego, że utknęły w małym świecie, w którym tak ciężko przeżyć. Sprawiały wrażenie, jakby już nie pamiętały swoich rodziców.
Kilka minut wcześniej było słychać kilka strzałów. Diana i Brian wymienili zaniepokojone spojrzenia, jednak nic nie powiedzieli. Pozostało im tylko mieć nadzieję, że wszystko się ułoży, przynajmniej chwilowo.
-Jestem zmęczona, chciałabym już iść spać... - jakaś dziewczynka, na oko trzyletnia, przyszła z tą skargą do Diany.
-Możesz przez chwilę pospać. Jeszcze nigdzie nie idziemy. - Diana zdobyła się na uśmiech i wzięła dziewczynkę na ręce. Mała dosłownie od razu zaczęła cichutko chrapać. Jeden z "pomocników", Tim, rozłożył dla niej kocyk. Położyli ją, by chociaż trochę odpoczęła przed podróżą.
-Co zamierzamy zrobić dalej? Tu nie jest jeszcze wystarczająco bezpiecznie, ale dzieci nie mają siły.
-To zależy od sytuacji w mieście. Dasz radę popatrzeć na maluchy przez 5, maksymalnie 10, minut? Zobaczyłabym, co się tam dzieje i czy sobie radzą.
-No dobrze, ale wróć szybko, bo w każdej chwili dzieci mogą przestać nas słuchać...
-Postaram się. - obiecała i pobiegła.
Miasto przelatywało jej przed oczami. Ludzie panikowali, nie wiedzieli co ze sobą zrobić. W jednym z domów Diana usłyszała strzały. Zatrzymała się i popatrzyła przez okno. Elise, Elizabeth i jakiś chłopak. Elise ją zauważyła i uniosła lekko kciuk do góry. El miała przestrzelone ręce. Dziewczyna wolała już nie patrzeć. Pobiegła dalej.
Ktoś szedł ulicą. Anuna. Nie wyglądała najlepiej.
-Co się stało?! Co z bombą? - Diana zapytała od razu i usiadła na najbliższej ławce, opadając z sił.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cpt. Hetero
Gość





PostWysłany: Sob 19:41, 12 Lut 2011    Temat postu:

[PB]
Misfortune podszedł do drzwi, a następnie je otworzył. Ujrzał stojącego przed wejściem chłopaka, który zamiast coś powiedzieć, odwrócił się i uciekł. Nagle, Arthur zobaczył kątem oka ruch obok siebie. Odwrócił się, lecz było już za późno. Elise, która kiedyś mu pomogła, postrzeliła właśnie nową wspólniczkę w ręce. Ranna zaczęła się szamotać i przeklinać. Zanim Misfortune zareagował, dziewczyna z pistoletem celowała już w niego. Drugą ręką zdjęła słuchawki.
-Nie chcę cię zranić. Masz ostatnią szansę. Jesteś z nią, z nami, lub po prostu dajesz mi ją zabrać i zapominasz o wszystkim. Więc jak? – powiedziała skupiona.
Arthur był zszokowany. Dopiero co ustalił warunki współpracy, a teraz miał o tym wszystkim zapomnieć? I nie dostać swojego napoju? Nie, tak być nie może. Poza tym, nie zostawi nowej wspólniczki na pastwę losu. Nie wiedział dlaczego, ale budziła w nim sporą sympatię. Nie mógł jej wydać. Nie chciał też żadnego rodzaju kompromisu. Arthur miał w ręku broń, ale nie mógł jej podnieść do góry. Elise strzeliłaby szybciej, jest gotowa, skupiona. Jak więc miał użyć swojej jedynej deski ratunku? I wtem, wbrew jego nazwisku, poszczęściło mu się strasznie. Za oknem pojawiła się Diana. Patrzyła się na nich ze zdumieniem, aż w końcu jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Elise. Celująca w Arthura dziewczyna uniosła lekko kciuk do góry i uśmiechnęła się do Diany, której po chwili już nie było. Cała sytuacja trwała może 2 sekundy, jednak to wystarczyło Misfortune’owi. Podnosząc kciuk do góry i wyglądając przez okno, Elise na pewno straciła czujność. A więc, teraz albo nigdy. Arthur wybrał pierwszą opcję. Podniósł szybko rękę z pistoletem i oddał kilka strzałów. Nie celował, nie miał na to czasu. Ku jego radości, przynajmniej jeden pocisk trafił Elise w nogę, a ona sama upadła na ziemię. Lecąc na podłogę także oddała 2 strzały, jednak bardzo niecelne. Arthur włożył szybko broń za pasek od spodni i popędził w stronę wspólniczki, która próbowała zatamować płynącą krew. Arthur powinien zabrać ją do Uzdrowiciela, jednak teraz liczyła się tylko ucieczka.
- Co ty robisz?! – wykrzyknęła ranna, gdy tamten chciał ją wziąć na ręce.
- Błagam, zaufaj mi. Wiem, co robię. – odpowiedział chłopak. Dziewczyna namyślała się kilka sekund i ku uldze Misfortune’a, pozwoliła się mu zabrać. Podniósł ją w górę, ułożył sobie na rękach i zrobił kilka kroków stronę drzwi. Elise leżała na podłodze, trzymając się za obolałą nogę. Jej pistolet leżał kilka metrów od niej. Musiała go wypuścić, gdy uderzyła o ziemię. Jednak Arthur nie rozmyślał nad tym specjalnie, ruszył od razu do wyjścia. Zachwiał się lekko, jednak gdy dobrze „ułożył sobie wspólniczkę”, a jej ciężar był równomiernie rozłożony na obu rękach, wyszedł z nią szybkim marszem, przez otwarte drzwi. Arthur nie był zawodowym sprinterem, to prawda. Jednak wcale mu nie było to potrzebne. Wystarczy trochę siły. Resztę uzupełni jego moc.
- Jesteś pewien, że chcesz mnie nieść? Dam sobie przecież sama radę! – krzyknęła z przekonaniem wspólniczka.
- Tak, jestem pewien. Po pierwsze, ty jesteś osłabiona. Masz przestrzelone ręce. Po drugie, musisz coś zapamiętać. Ja się nigdy nie zmęczę. – mówił uśmiechnięty Arthur. – A zatem nie marnujmy cennego czasu. Ruszamy.
Tak kończąc swoją wypowiedź, Misfortune przemaszerował jeszcze kilka metrów, rozpędzając się coraz bardziej. Po kilkunastu krokach, biegł już z dziewczyną na rękach, na wprost przed siebie. Byle dalej stąd.


Ostatnio zmieniony przez Cpt. Hetero dnia Sob 19:43, 12 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:25, 13 Lut 2011    Temat postu:

[PB]

Anu powłóczyła nogami, szurając butami o beton. Szła ze spuszczoną głową, gdy nagle obok pojawiła się Diana.
-Co się stało? Co z bombą?- spytała i usiadła na najbliższej ławce.
An usiadła obok i rozłożyła ręce w geście bezradności.
-Nie wiem. Wszyscy nam uciekli.
-Wszyscy? Widziałam Elise z Elizabeth i jakimś chłopakiem. O tam- wskazała na dom Arthura.
An podniosła wzrok.
-Tak? Co robili?
-El miała postrzelone ręce. Chyba nie musimy się nią martwić.
-Chociaż tyle. Ale za to nie wiem, gdzie uciekli Marvel i Giselle. Ona... Ona nie straciła mocy. Już myślałam, że mam ją w garści. A jak tam dzieci?
Zanim wypowiedziała ostatnie słowa, obie raptownie odwróciły się w stronę domu Arthura. Kolejne strzały.
-Lepiej zobaczmy, co się tam dzieje. Miejmy nadzieję, że to Elise strzelała.
Przeteleportowała się do jednego z pokoi. Elise leżała w kałuży krwi.
Po chwili obok pojawiła się Diana.
-Uciekli...- wyjęczała Elise.
No pięknie, nie spodziewałabym się takiego czegoś po Arthurze.
Anu zaklęła i przeteleportowała się z powrotem na zewnątrz. Arthur biegł z Elizabeth na rękach, prosto przed siebie, jakby nawet nie starał się zgubić ewentualnego pościgu.
-Stój!
Oddała strzał w tamtym kierunku, ale nie trafiła. Pojawiła się przed chłopakiem i wycelowała.
-Proszę, nie każ mi tego robić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ELiana
Gość





PostWysłany: Nie 13:55, 13 Lut 2011    Temat postu:

[PB i PBNP]
Emma się obudziła. Była sama. Ale cała i zdrowa. Postanowiła pójść gdzieś. Gdziekolwiek. Aby dalej od tego miejsca. Będzie jej się źle kojarzyć. Była samotna. Taka była prawda. Nie miała nikogo. Postanowiła iść do elektrowni. Kiedyś tam pracował jej dziadek, dopóki nie walnął w niego meteoryt i nie umarł. Tam pod ziemią spoczywały jego kości. Szla, szła i szła, ledwo widząc przez łzy. Nie znała go. Zginał w dniu jej narodzin. Gdy w końcu tam doszła, zobaczyła wychodzącego z cienia i chyba z całej elektrowni Charliego Jacoba Angela.
Powrót do góry
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:18, 13 Lut 2011    Temat postu:

- Mam plan – Powiedział Marvel - Zrobisz małą rozróbę w Perdido Beach. Owady. Są ich miliony. Muchy, komary, pszczoły, osy, szerszenie, bąki, chrabąszcze, żuki... Przywołasz je, stworzysz rój, plagę. Nie będą mieli szans. Porwiemy Uzdrowiciela...
Po tych słowach Marvel zamilkł i niecierpliwie czekał na odpowiedź. Widać było, że jest dumny ze swojego planu.
- Owady? Ciekawe i myślę, że może się udać. Mogę zrobić tak jak z ptakami, pokierowałam może czterema, a reszta stada podążyła za nimi. Zresztą robale nie powinny stwarzać większych oporów, nie mają tak dobrze rozwiniętych umysłów, więc łatwiej będzie mi się do nich ‘wbić’.
- Wiedziałem, że to dobry pomysł! Teraz musimy chwilę odpocząć, bo w takim stanie nie damy sobie rady we dwójkę.
Giselle skinęła głową. Rzeczywiście była wykończona. Poszli schodami na górę, ponieważ znajdowały się tam sypialnie. Marvel skierował się do pierwszych drzwi po lewej stronie, a Giselle do pokoju naprzeciwko.
Cicho i powoli nacisnęła klamkę. Czujność stała się nawykiem w takim miejscu jak ETAP. Pokój był przestronny, a dominującymi kolorami był fiolet, biel i czerń.
Całkiem w moim stylu – pomyślała.
Na początek podeszła do szafy w poszukiwaniu czystych ubrań. Wyjęła z niej jasne rurki, granatową bluzę i czerwoną koszulkę z jakimś napisem, następnie przymierzyła je. Pasowały jak ulał. Stanęła przed lustrem, spojrzała na siebie i zatonęła w myślach. Wszystko po kolei zaczęło jej się układać w głowie. Myśli brzmiały niewiarygodnie, szumiały i przyprawiały o dreszcze, ale musiały być prawdziwe. To był jej dom, jej pokój i jej ubrania, a osoby ze zdjęcia to jej rodzina. Rozmyślania przerwał jej dopiero widok obrazka wiszącego na szafie. Nie zauważyła go wcześniej. Podeszła bliżej i przyjrzała się. To był rysunek namalowany dziecięcą ręką. Przedstawiał plażę, morze, słońce. Na dole widniał napis „Dla Giselle. Tessie”
Tessie? Czy to moja siostra? W takim razie gdzie się podziewa?
To było za dużo jak na jeden dzień. Giselle nie miała już siły na to wszystko, więc padła na łóżko i przysnęła bardzo lekkim i niespokojnym snem, nie wypuszczając nawet pistoletu z dłoni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Nie 18:21, 13 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:42, 13 Lut 2011    Temat postu:

Rzecz do zapamiętania - uświadomić nowemu wspólnikami, że nie jestem jakąś-tam delikatną paniusią i potrafię chodzić o własnych nogach... Chociaż z drugiej strony, noszenie na rękach nie jest takie złe... Kiedy już obejmę władzę, będę się musiała do tego przyzwyczaić...
Elizabeth zaintrygowały też słowa chłopaka: "Ja się nigdy nie zmęczę." Czyżby kolejny mutant?
I wszystko poszłoby pięknie, gdyby na ich drodze nie stanęła Anuna. Hmm...Powtórka z rozrywki.
Jednak wspólnik nie zwolnił tempa. W pewnym momencie, po prostu spiął mięśnie i rzucił El na chodnik, w taki sposób, że przeturlała się po nim niczym zawodowy akrobata i zatrzymała twarzą ku niebu, tuż pod nogami, kompletnie zaskoczonej Anuny.
Zresztą, nie tylko ona była w szoku. El zdążyła mrugnąć zdezorientowana, zanim lufa pistoletu dziewczyny skierowała się w jej stronę.
I to był błąd.
-Ej! - krzyknął chłopak.
Zanim Anuna zdążyła podnieść wzrok rozległ się huk wystrzału. Oberwała kulką. Na widok krwi, Elizabeth mrugnęła ponownie. Chciała się podnieść, ale ledwo uniosła głowę, już znajdowała się na rękach tamtego. I znowu biegli.
Odwróciła głowę. Zauważyła Dianę, pochylającą się nad Anuną. Raczej nie będzie nas gonić. Ma co innego na głowie...
-Czy to było konieczne? - spytała pustym głosem.
-Chciała nas zabić. - odparł tamten sucho.
-Chodziło mi raczej o rzucanie na glebę.
Uśmiechnął się.
-Dokąd teraz?
El nie miała wątpliwości.
-Do kościoła.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Pon 17:47, 14 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cpt. Hetero
Gość





PostWysłany: Pon 1:09, 14 Lut 2011    Temat postu:

[PB]
Arthur biegł ze wspólniczką na rękach, kiedy ktoś z tyłu oddał strzał i krzyknął coś, czego chłopak nie dosłyszał. Misfortune musiał skupić się na biegu, więc nawet się nie obejrzał. Po chwili jednak wcale nie musiał tego robić, aby ujrzeć strzelającą postać. Otóż, pojawiła się naprzeciw niego. Po prostu przed nimi wyrosła.
- Proszę, nie każ mi tego robić. – powiedziała Anuna.
No nie. Kolejny bezsensowny pojedynek. Kiedy się nauczą, że Arthur zawsze znajdzie jakieś wyjście? Jako iż Misfortune raz bronił już wspólniczki i samego siebie, może zrobić to ponownie. I tak nie ma już odwrotu. Czuł podniesiony poziom adrenaliny. Teraz nie myślał, po prostu działał instynktownie. Za wszelką cenę, by wygrać. Arthur naprężył mięśnie i „rzucił” wspólniczką. Nie był to jednak bezsensowny rzut, tylko zamierzony i mający wielkie znaczenie dla najbliższych 20 sekund. Nie chciał także zranić już krwawiącej wspólniczki, dlatego zrobił to najdelikatniej jak potrafił. Ona przeturlawszy się po chodniku, zatrzymała się pod nogami przeciwniczki. I w tej chwili cała sytuacja diametralnie się zmieniła. Anuna popełniła błąd. Tak samo ważny, jak stracenie czujności przez Elise, parę minut wcześniej. Anuna skierowała broń w stronę wspólniczki Arthura. W tym czasie chłopak uśmiechnął się.
- Ej! – krzyknął, a następnie szybko podniósł broń i bez zbędnego celowania oddał strzał. Anuna została trafiona w lewe ramię. Upadła od razu na ziemię, podobnie jak wcześniej Elise. Arthur i jego wspólniczka mieli dzisiaj szczęście i to nie byle jakie. Misfortune podbiegł od razu do lekko zdezorientowanej wspólniczki i ponownie wziął ją na ręce. I znowu popędził przed siebie.
-Czy to było konieczne? - spytała wspólniczka.
-Chciała nas zabić. - odparł Arthur bez zastanowienia.
-Chodziło mi raczej o rzucanie na glebę. – sprostowała tamta.
Arthur się uśmiechnął. Po raz kolejny, dzisiejszego dnia. A właściwie, ostatniego kwadransa. Teraz był pewien, że ta dziewczyna na niego specyficznie działa. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zbytnie rozluźnienie i powrócił do typowej dla siebie powagi.
-Dokąd teraz? – spytał.
-Do kościoła. – odpowiedziała od razu wspólniczka.
Misfortune nie wiedział, dlaczego właściwie tam. Sądził, że powinni uciec gdzieś dalej, ale skoro ona mówi, że najlepiej udać się do kościoła, to właśnie tak zrobi. Zmienił trochę kierunek biegu, a po pokonaniu około 20 metrów, uśmiechnął się jeszcze raz. O nie, to już wpada mi w nawyk…
- Właściwie, to jak mam do ciebie mówić? Nie chciałbym ciągle nazywać cię wspólniczką... – powiedział Arthur, nie kryjąc dłużej niecierpliwości, aż zdradzi mu swoje imię.


Ostatnio zmieniony przez Cpt. Hetero dnia Pon 1:13, 14 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Elizabeth Colt
Przenikacz
Przenikacz


Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 209
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:42, 14 Lut 2011    Temat postu:

Araine nerwowo stukała w blat biurka, stojącego w gabinecie jej przyjaciółki. Była bardzo zmartwiona. Eleonora miała wrócić dawno temu, tak się umówiły. A tu proszę, nikogo nie ma. W dodatku wizje tak ją męczyły, że dostała niemożliwego bólu głowy, na który nie działały żadne leki. Próbowała już wszystkiego i nic to nie dawało. Bała się, tak bardzo się bała. Musiała pilnować gabinetu "L", ale potrzebowała czyjegoś towarzystwa. Nie wiedziała gdzie go szukać i co dzieje się w nowym świecie, do którego należała. Nieco zdenerwowana wyszła na zewnątrz. Był śliczny dzień, godny podziwu. Niestety na ulicach panowała pustka. Nikt się nie pojawił. Araine usiadła na ławce, po czym zaczęła rozmyślania.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fire-mup
Biczoręki


Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 2051
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:24, 14 Lut 2011    Temat postu:

[PB]
Za oknem dostrzegła Dianę. Do tej pory nie wie, dlaczego odwróciła się w jej stronę. Straciła koncentrację. Wtedy, jej łydkę przeszedł koszmarny ból. Upadła na ziemię. Automatycznie wyciągnęła broń przed siebie i oddała dwa strzały, lecz rozdzierający ból i wściekłość która ją opętała, zaburzyła ich celność. Pistolet wypadł jej z ręki, więc jedyne co mogła wtedy zrobić, to patrzeć bezradnie, jak El i Arthur uciekają.
-Zdrajca. – syknęła za nimi, trzymając się za nogę. Nagle w pomieszczeniu pojawiły się An i Diana.
-Uciekli – powiedziała, a gdy tamte zniknęły, podczołgała się do stojącej najbliżej szafy, wyjęła kawałek materiału, który prawdopodobnie był kiedyś koszulką i zrobiła sobie opatrunek uciskowy. Odetchnęła z ulgą - rana nie była tak poważna, jak się obawiała. To ledwie draśnięcie. Nie pewnie podniosła się na nogi. Gwizdnęła na Lily i wysłała jej myślowe polecenie. Lil była ostatnim kojotem, którego posłałaby na taką misję, lecz żadnego innego nie miała pod ręką. Poczochrała sierść na głowie swojej najbliższej Etapowej towarzyszki i puściła ją wolno. Sama, kuśtykając dotarła na miejsce ostatniekj strzelaniny. Anuna oberwała.
-Wiecie gdzie jest Sirius?
-Zdaje się, że tylko Sonia to wie. – odpowiedziała Diana.
-Posłuchaj, myślisz, że ewakuowane dzieci poradzą sobie chwilę bez ciebie? Pewnie są tam inni starsi opiekunowie.
Przez chwilę miała niepewną minę, lecz przytaknęła.
-Chciałabym zwołać zebranie rady i to jak najszybciej. – w jej stalowych oczach kryła się determinacja. - Mam im coś do ogłoszenia. Trzeba się pozbyć El i jej kolejnych pomagierów raz na zawsze. I co najważniejsze chyba wiem jak. Rada jest rozproszona po całym ETAPie, ale może uda mi się ją zwołać. – urwała patrząc na An– Ale oczywiście najpierw rzeczy niezbędne. Trzeba ją opatrzyć. Mieszkam niedaleko, może udało by się ją przenieść do mnie.
-A co z bombą?
-Wątpię, aby jakakolwiek bomba istniała. Pomyślmy racjonalnie – skąd oni mogli by ją wytrzasnąć?

Trochę kulejąc, razem z Dianą pomogły Anunie dojść do jej twierdzo-domu. Dziewczyny miała dość niewyraźne miny na widok dużego stada kojotów wałęsających się po posesji, na co Elise jedynie się uśmiechnęła. Posadziły ranną na sofie i opatrzyły ranę. Z czasów gdy dziewczyna zastępowała chwilowo Siriusa, miała sporo sprzętu medycznego w domu. Po wyjęciu kuli, opatrzeniu ramienia i sporej dawce środków przeciwbólowych (z których z resztą sama skorzystała), zjadły kolację, próbując ustalić plan na najbliższe 24 godziny.
-Diano, może skoczyłabyś do dzieciaków które wyprowadziłaś, sprawdziła czy wszystko gra i wyznaczyła inne dowództwo? Oczywiście możesz tam zostać, nie nalegam, żebyś uczestniczyła w obradach, lecz w tym wypadku każda pomoc się przyda. Po za tym, została jeszcze sprawa Marvela i Giselle. Chociaż teraz, kiedy nie mają żadnego interesu w atakowaniu miasta, może dadzą sobie spokój? Anu, zdaje się, że szukałaś ich zanim ten kretyn cię postrzelił. Jeśli czujesz się na siłach, możesz kontynuować, jeśli nie – czuj się jak u siebie. Ja spróbuję zebrać resztę.
Mówiąc to, poszła na górę i wyszła na balkon. Odetchnęła chwilę świeżym powietrzem i skupiła myśli. Z wielkim trudem udało jej się ‘wyłapać’ pozostałą trójkę, na dosłownie sekundę nakazać im przyjść za 3 godziny do ratusza, poczym natychmiast zerwać więź. Nie był to rozkaz, gdyż nie kontrolując ich umysłów nie mogła nimi sterować, a ponieważ ofiary jej mocy dokładnie pamiętały co się działo, gdy nimi kierowała, wiadomość została przekazana. Miała tylko nadzieję, że zrozumieją. Wyczerpana osunęła się na fotel i zamknęła oczy. Miała wrażenie, że ból rozsadza jej czaszkę. Teraz nie pozostało nic innego, jak czekać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fire-mup dnia Pon 22:33, 14 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:27, 15 Lut 2011    Temat postu:

[PB]

Zanim Anu zdążyła dokładnie wycelować, Arthur rzucił El na chodnik, w ten sposób, że dziewczyna przeturlała się i wylądowała pod nogami An. Tamta, zdezorientowana, skierowała lufę w kierunku Elizabeth i niemal od razu zrozumiała swój błąd.
Arthur nie omieszkał skorzystać z tej chwili nieuwagi.
-Ej!- krzyknął i oddał strzał. An zawyła z bólu i upadła na ziemię, chwytając się za lewe ramię.
Czy ja mam deja vu? Znowu dostałam kulkę w ramię, próbując zatrzymać kogoś, kto ratuje Elizabeth. Następnym razem się na to nie piszę.
Usiadła powoli, próbując zatamować krew.
Obok pojawiła się Diana, a po chwili, kuśtykając, przyszła Elise. Na nodze miała prowizoryczny opatrunek.
-Wiecie gdzie jest Sirius?- spytała.
-Zdaje się, że tylko Sonia to wie.
-Posłuchaj, myślisz, że ewakuowane dzieci poradzą sobie chwilę bez ciebie? Pewnie są tam inni starsi opiekunowie.
Po chwili milczenia Diana przytaknęła.
-Chciałabym zwołać zebranie rady i to jak najszybciej. Mam im coś do ogłoszenia. Trzeba się pozbyć El i jej kolejnych pomagierów raz na zawsze. I co najważniejsze chyba wiem jak. Rada jest rozproszona po całym ETAPie, ale może uda mi się ją zwołać. - urwała, patrząc na An. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie, ale nie dało się ukryć, że ból nie pozwalał myśleć o niczym innym.
-Ale oczywiście najpierw rzeczy niezbędne. - kontynuowała. -Trzeba ją opatrzyć. Mieszkam niedaleko, może udało by się ją przenieść do mnie.
-A co z bombą?
-Wątpię, aby jakakolwiek bomba istniała. Pomyślmy racjonalnie – skąd oni mogli by ją wytrzasnąć?

Z pomocą dziewczyn An wstała i przeszła tych parę kroków do domu Elise. Początkowo zdziwiła się, widząc spore stadko kojotów wałęsających się to tu, to tam, ale w końcu- czy w ETAPie miała prawo dziwić się czemukolwiek?

Po środkach przeciwbólowych poczuła się o wiele lepiej. Wszystkie niepoukładane myśli zaczęły wracać na swoje miejsca.
-Diano, może skoczyłabyś do dzieciaków które wyprowadziłaś, sprawdziła czy wszystko gra i wyznaczyła inne dowództwo? Oczywiście możesz tam zostać, nie nalegam, żebyś uczestniczyła w obradach, lecz w tym wypadku każda pomoc się przyda. Poza tym, została jeszcze sprawa Marvela i Giselle. Chociaż teraz, kiedy nie mają żadnego interesu w atakowaniu miasta, może dadzą sobie spokój? Anu, zdaje się, że szukałaś ich zanim ten kretyn cię postrzelił. Jeśli czujesz się na siłach, możesz kontynuować, jeśli nie – czuj się jak u siebie. Ja spróbuję zebrać resztę.
Anuna kiwnęła głową. Od czego zacząć?

Zaczęła od tego, że wróciła do swojego domu.
-Mel?
-Hm?
Popatrzyła jej w oczy.
-Lubisz dzieci, prawda?
-O co chodzi?
-Słuchaj. W mieście nie jest bezpiecznie, jak już pewnie zdążyłaś się domyślić. Ile razy w ciągu ostatniej godziny słyszałaś strzały?
-Kilka... Co ci się stało?- spytała, wskazując zakrwawioną koszulkę siostry.
-Nieważne. Skup się. Mogłabyś pomóc w opiece nad dziećmi?
-Co?
-Są poza miastem.- zastanowiła się chwilę, czy to, co planuje, na pewno jej się uda. Nigdy wcześniej nie próbowała, ale skoro mogła przeteleportować ze sobą pistolet, czemu to samo miałoby nie wyjść z siostrą?
-Jeśli myślisz, że tak będzie lepiej...
An chwyciła ją za obie ręce i zamknęła oczy w skupieniu.
Północ. Góry Trotter's.

Zanim znalazły miejsce 'obozowiska', minęło około dwudziestu minut. Młodsze dzieci spały, ułożone na kocach, a te, które nie spały, były wyjątkowo grzeczne.
-Cześć, Brian. Zostawiam siostrę do pomocy. Może przydać się do przewijania pieluch...
Melissa skrzywiła się, ale już nie miała wyboru.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:05, 15 Lut 2011    Temat postu:

Giselle obudziła się. Musiała dłuższą chwilę poleżeć, żeby przypomnieć sobie, co się ostatnio wydarzyło. Anuna. Ptaki. Bomba. Elizabeth. Bomba. Marvel. Owady. Siostra.
Te słowa nachalnie wirowały jej w głowie.
Nagle do pokoju wtargnął Marvel z okrzykiem:
- Pobudka, trzeba ustalić szczegóły naszego planu – nawet uśmiechnął się. W sumie to była rzadkość w ETAP’ie – Słyszysz mnie? Nie możemy tracić dużo czasu.
Giselle patrzyła na niego jak otępiała. No tak. Plan – przypomniała sobie.
- Daj mi chwilę.
- Tylko streszczaj się – po czym wyszedł z pokoju.
Gis wstała z łóżka, zacisnęła palce na pistolecie i przyjrzała się w lustrze. W tym, co zobaczyła nie było nic dziwnego i dlatego tak ją to przerażało. Dziesięciolatka spacerująca ulicą trzymając w jednej ręce lalkę, a w drugiej karabin – sytuacja na porządku dziennym.
Przeczesała starannie włosy palcami - nie warto było marnować czasu na poszukiwania szczotki – i pomalowała się.
Tak niewiele tak bardzo może poprawić humor, kto by pomyślał?
Wyszła z pokoju i skierowała się schodami na dół. Marvel już siedział przy stole i jadł coś.
Usiadła naprzeciwko niego, więc podsunął jej drugi talerz. Znajdował się na nim kawałek czekolady, ciasto naleśnikowe, kilka słonych paluszków i ketchup. Mimo wszystko na sam widok pociekła jej ślinka.
Po śniadaniu (chyba, bo kogo obchodzi godzina?) Giselle zaczęła rozmowę.
- To jak, masz jakieś pomysły?
- Wymyśliłem już ogólny zarys planu, teraz przyda się trochę twojej inwencji twórczej. Przede wszystkim nie wiemy, gdzie jest Sirius.
- Akurat to nie problem.
Giselle wstała od stołu, podeszła do okna i uchyliła je. Po drzewie, które znajdowało się naprzeciwko, skakała wiewiórka.
Dowiedz się, gdzie jest Sirius, wróć tu i zaprowadź nas do niego.
Następnie zamknęła okno i powiedziała:
- Jeśli się nie uda to mam plan B. Ta wiewiórka to tylko zabezpieczenie. Nie masz nic przeciwko temu, że przy okazji rozejrzymy się za moją siostrą?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gusia dnia Wto 18:59, 15 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megumi
Niezniszczalny


Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: L-wo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:26, 16 Lut 2011    Temat postu:

[Plaża]

Maggie podbiegła do morza i zmoczyła stopy. Dziewczyna nie była zmęczona. W końcu do zawodu złodziejki jest również potrzebna dobra kondycja, którą akrat posiadała. Maggie spojrzała w niebo. Słonce świeciło niemiłosiernie i najwidoczniej nie miało zamiaru przestać. Dziewczyna zruzyła oczy i uważniej przyjrzała się słońcu. Wyglądało ono jakby nie było na niebie tylko na tafli wody.
Dziwne
A może jesteśmy pod jakąś przykrywką? Jak owoce. Przykrywa się je kiedy nie chcemy, by meszki je poobgryzały... Gdyby tak zdjąć ta pokrywę...
Ale czy ja tego chcę? Tu przynajmniej nic mi się nie stanie... No oprócz dzieciaków z pianą na ustach...

Nagle usłyszała jakiś dźwięk niedaleko siebie. Gwałtownie obróciła się w kierunku źródła owego dźwięku z nożem w ręku. Maggie ujrzawszy co wydało ten dźwięk opuściła rekę z nożem.
- Powinnaś przestać bronić się nożem - powiedziała Elenora podchodząc do niej. - Masz moc.
- Tutaj moc to nie wszystko - powiedziała Maggie obracając się w stronę morza.
- Doszły mnie słuchy, że w elektrowni pojawiły się kojoty. - Lene zrobiła pauzę. - a A potem ten niewypał z bombą...
- Och, zamknij się. - odpowiedziała Maggie wściekle. - Zostałam poniżona. To mi wystarczy.
- No tak, Giselle. Ona ma chyba talent do bohaterstwa. - odparła tamta z sarkazmem. - Ale to nic. Nasz plan nadal jest aktualny. Musimy tylko znaleźć Araine.
- Pewnie jest w Coates.
- No to idziemy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Megumi dnia Śro 10:27, 16 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:50, 16 Lut 2011    Temat postu:

Elizabeth siedziała na ołtarzu. Nie było prądu i kościół majaczył się w ciemnościach, więc zapaliła jedną ze świec. Kiedy oberwała, zawinęła ręce w dolną część bluzki. Dopiero teraz, gdy krwawienie chociaż troszkę ustąpiło, mogła się im bliżej przyjrzeć.
Pocisk trafił idealnie w środek prawej dłoni, prawie że przebijając ją na wylot. Musiała wyjąć kulę. Rzecz nieprzyjemna, ale El przyzwyczaiła się już do bólu. Wierzcie mi - to pikuś w porównaniu z raną w piersi.
Została jeszcze lewa ręka. Tu niewiele brakowało, ale tym razem szczęście stało po stronie Elise. Nabój dosłownie oderwał połowę jej palca wskazującego. Pewnie nadal gdzieś tam leżał, rozkładając się wesoło.
Spróbowała użyć mocy.
Zero efektów.
Ponowiła próbę, wysilając umysł do granic możliwości.
Dźwięk, który się pojawił, nie miał więcej niż 40 decybeli, a i tak Elizabeth zrobiło się niedobrze i gdyby miała coś w żołądku, najpewniej by to zwróciła. Ale ostatnią rzeczą, którą zjadła był precelek Marvela i było to dobrze dziesięć godzin temu. Tylko dziesięć...?

Kiedy podniosła głowę, Arthur stał już obok niej. Arthur. Arthur Misfortune Jakże łatwiej było, gdy znało się jego imię.
Miał przy sobie bandaże. El bez słowa podniosła ręce i pozwoliła by się nimi zajął. Wykazał trochę empatii i nic nie mówił, chociaż widziała że mnóstwo pytań sunie mu się na usta.
Ale w końcu nie wytrzymał:
-Po co tu przyszliśmy? - nie mogła rozszyfrować tonu jego głosu. Pretensja? Niedowierzanie? Wściekłość? Czy zwykła ciekawość?
-Pomodlić się - nie mogła się powstrzymać od drwiny. W trudem wstała, odrzucając jego pomoc i ruszyła ku bocznym drzwiom do zakrystii. Poruszała się zaskakująco szybko, ale chwiejnie. Wpadła na framugę, przechodząc przez drzwi, ale pruła dalej naprzód.
Zatrzymała się koło niewielkiej szafy w której duchowni trzymali sutanny. Postukała w drewno.
-Przesuń - nie była zdolna powiedzieć niczego poza tym.
Kiedy Arthur spełnił polecenie, wyjęła scyzoryk, przez chwilę dłubała w podłodze, by w końcu podważyć jeden z kafelków, którymi to owa podłoga była wykładana.
-Nikt nie wpadłby na to, aby przeszukiwać świątynie. - wyjaśniła.
Podtrzymując się ściany, chwiejnie wstała, przesunęła się by zrobić przejście Arthurowi i machnęła zapraszająco ręką. Sama rozłożyła się na pobliskimi, zaskakująco miękkim dywaniku i na bieżąco komentowała wyjmowane przez chłopaka przedmioty.
-Heroina. Podstawowy środek płatniczy. To niewiele, ale zawsze coś. Napalm. Nie miałam innej butelki, więc wlałam do Carlsberg'a. Nie wiem co to za spluwa, ważne że jest zapas naboi. Trotyl. Tu był bezpieczniejszy, niż u mnie w domu. Odpowiednio spreparowany... - tu ziewnęła potężnie - mógłby zmieść ten kościół. - ziewnęła jeszcze raz.
Arthur jeszcze coś tam gadał... gadał i gadał... Elizabeth była zbyt zmęczona by go słuchać.
-Ta, ta. Jasne R2*, jasne... - mruknęła. I zasnęła.


*Czytaj Artu Kojarzycie ten piszczący kubeł na śmieci z Gwiezdnych Wojen? No właśnie. To nie jest żadna ukryta aluzja, nie, nie - po prostu chciałam nadać panu Misfortune jakieś przezwisko. Fajne, nie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Śro 19:13, 16 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:35, 17 Lut 2011    Temat postu:

[PBNP]
Charlie stał przy reaktorze. Niedawno przyjechał do elektrowni. Towarzyszyło mu kilku kolesi Perdido i Coates. Zabawne, jak czasami się układa życie. Wystarczy pobić dwie, trzy osoby. Plan zakładał ponowne uruchomienie prądu w mieście.

RANO - PB
- Czekaj. Nawet nie dałeś mi się przedstawić. Jestem An. - pojawiła się przed nim i zniknęła. Charlie nie czekając pobiegł w kierunku "dyskoteki". Zastał tam Sama i Jacka, dwóch barczystych czternastolatków służących za obronę.
- Siema chłopaki. Jest robota. - unieśli głowy w tym samym momencie. Nie czekając zrelacjonował im przeżycia wczorajszej nocy. -Dlatego uruchomimy prąd
- Uruchomimy prąd? A kto nam pomoże?
Charlie uśmiechnął się. Już po chwili objechali połowę miasta. Mieli już dwóch ludzi od elektroniki, jednego od łamania systemów. Jechali mini-busem prowadzonym przez Angela
- Jedziemy

10:15 - CA
- Czego od nas chcecie?
Było ich trzech. Każdy w tym groteskowym mundurku Coates Ac. Sam i Jack obezwładnili ich w moment. Następnie związanych załadowali ich do auta. Charlie wymierzył w jednego z nich swoim Magnum 44:
- Wasi ludzie wyłączyli prąd u nas w mieście. To nie wystarcza?
Ucichli natychmiastowo. Droga do PBNP przebiegała w pogrzebowej atmosferze.

Teraz - PBNP
- Jak tam Jamie? Rozwiązałeś już problem? - Jamie Ghost był trzynastoletnim geniuszem informatycznym. Poza tym był osobą pełna pozytywnej energii i kimś kto nigdy nie odmawiał pomocy.
- Już... jeszcze chwila...moment...- chłopak uderzał energicznie w klawiaturę. Wreszcie wcisnął jeden z większych przycisków i oparł się o fotel - Gotowe. Godzina 12:37. Perdido Beach odzyskuje prąd.
Jeden z "elektroników", Kai otworzył piwo. Skąd on je wytrzasnął?- pomyślał Charlie. Szybko wydał polecenie załadowania wszelkiej broni mechanicznej do samochodu. Została jeszcze sprawa tych z CA. Siedzieli związani obserwując ich poczynania.
- Idziemy na spacer - Sam i Jack poszli za Charlie'm ciągnąc uprowadzonych. Wyszli z budynku i skierowali się w stronę lasu. Angel chwycił jednego i rzucił z kierunku drzewa. Tamten odbił się od niego i wylądował na ziemi.
- Macie wybór. Albo was rozbierzemy, wrzucimy w pokrzywy i zostawimy pod CA, albo przestrzelimy wam stopy. Co wybieracie?
- Co? - zapytał jeden z nich lekko otumaniony.
- Ja tu zadaje pytania. Liczę do trzech. Raz-Dwa...
- To pierwsze! To pierwsze! - odpowiedzieli chórem. Zostawili ich na autostradzie całych w sińcach i bąblach, mających na sobie jedynie sznury.
- Ostrzeżcie resztę. Atak na Perdido zakończy się waszym upadkiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gusia
Uzdrowiciel
Uzdrowiciel


Dołączył: 23 Lis 2010
Posty: 861
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:13, 18 Lut 2011    Temat postu:

- Dobra, masz jeszcze jakieś propozycje? – zapytała Giselle Marvela.
- Wiesz, że nie mamy do końca opracowanego planu. Jeśli to wszystko w ogóle można nazwać planem.
- Nie możemy siedzieć tu w nieskończoność, oboje to wiemy. Akt desperacji nie jest teraz dla nas wskazany.
- Racja. Teraz, albo nigdy.
Marvel ruszył w kierunku drzwi. Giselle jeszcze szybko podbiegła do kominka z rodzinnymi fotografiami. Wyjęła z ramki zdjęcie swojej młodszej siostry i schowała do kieszeni. Rodzina, o której sobie niedawno przypomniała (prawie) po utracie pamięci to jedyny pasujący kawałek do tej całej nieogarniętej historii. To tak, jakby budowało się mur z klocków Lego. Jakby zawsze brakowało pewności i doświadczenia w układaniu małych, plastikowych bloczków potrzebnych do rozwiązania wszystkich problemów, w dodatku przy niedoborze tych właśnie klocków. Czy ktoś ma cholerną instrukcję do tego świata?!
Jeszcze raz spojrzała na wszystkie zdjęcia i ruszyła do drzwi.
Suche powietrze wraz z palącymi promieniami słońca i delikatnym wiatrem było przyjemne. Teraz w każdym drobnym szczególe można było znaleźć garstkę otuchy. Pewnym krokiem ruszyli w kierunku centrum miasteczka. Palce mieli zaciśnięte na pistoletach – na wszelki wypadek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:29, 18 Lut 2011    Temat postu:

[PB]

Anuna przeteleportowała Briana z powrotem do Perdido Beach, a na jego miejscu zostawiła przy dzieciach inną w miarę zaufaną osobę.
-Myślisz, że można je zostawić?
-Myślę, że za chwilę jest spotkanie rady. Powinniśmy tam być. Ja co jakiś czas mogę orientacyjnie teleportować się w góry, ale na razie dzieci są grzeczne...

Poszła w kierunku swojego domu z ogromną chęcią wzięcia gorącego prysznica. W głowie kotłowało jej się mnóstwo myśli, pytań, na które nie było odpowiedzi.
Gdzie jest Sirius?
Gdzie są Marvel i Giselle?
Co się stało z Arthurem?
Po co to wszystko?

Równie dobrze mogła teraz zamknąć się w pokoju i poczekać, aż to wszystko minie.

Zawinęła mokre włosy w ręcznik i znalazła czyste ubrania. Założyła nowy opatrunek. Przysiadła na chwilę na brzegu łóżka, gapiąc się przez okno.
Zobaczyła Giselle i Marvela. Szli środkiem ulicy, rozglądając się badawczo, z rękami zaciśniętymi na pistoletach.
Tu was mam...

Pojawiła się przed furtką, uśmiechając się do nich szeroko. Tamci patrzyli na nią przez chwilę zdezorientowani. Nie miała broni, bo wiedziała, że zdążyłaby się przeteleportować zanim oddaliby strzał.
-Szukacie czegoś?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bisqit
Pirokinetyk


Dołączył: 19 Lip 2010
Posty: 746
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Perido Beach
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:42, 19 Lut 2011    Temat postu:

[PB]

Teleportacja była cudowna. Czuł się tak jakby każda cząsteczka jego ciała na chwilę oddaliła się od innych i leciała z prędkością światła w stronę celu wybranego przez Anunę. Na całym ciele czuł wibracje. Kiedyś zastanawiał się czy moc teleportacji jest lepsza nisz telekineza. Teraz bez namysłu zamieniłby swoją moc na moc Anuny.
Gdy dziewczyna przeteleportowała go do PB, Brian zapytał:
-Myślisz, że można je zostawić?
-Myślę, że za chwilę jest spotkanie rady. Powinniśmy tam być. Ja co jakiś czas mogę orientacyjnie teleportować się w góry, ale na razie dzieci są grzeczne...
-Ok...-odparł, ale dziewczyna już znikła.
Ruszył na Zebranie Rady.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:17, 20 Lut 2011    Temat postu:

Elizabeth była cała obolała. W końcu spędziła noc na podłodze. Ale w końcu się wyspała i nawet nie nawiedził ją żaden koszmar. Tak, tak - ani jeden!
Arthur, nie wiadomo skąd, skołował śniadanie - rogale w foliowych opakowaniach, banany, no i kawa. Dużo kawy. El rozkoszowała się tymi "luksusami" i jedną z niewielu chwil względnego relaksu. Udało jej się nawet prowadzić ze wspólnikiem niezobowiązującą rozmowę.
Czyżbym się roześmiała? Powiedział coś śmiesznego i ja się śmiałam? Chyba wariuję na starość. Nie dość, że nałogowo gadam do samej siebie, to jeszcze się śmieję. Ha! A to dobre!
Zauważyła, że na jej talerzu zostało trochę dżemu. W pełni na luzie, wzięła go do ręki, zebrała dżem palcem i oblizała z lubością.
I właśnie wtedy zamigała świetlówka, znajdująca się pod sufitem. Elizabeth zamarła na chwilę, wpatrując się w nią jakby była bóstwem, który objawił jej się z dobrą nowiną [dla wyznawców Marveloizmu-jakby zobaczyła nagiego Marvela, świecącego swą boskością]. Serce biło jej jak szalone, a w głowie krążyła karuzela myśli.
Niemożliwe. Tylko ja potrafię włączyć prąd. Dlatego mam nad nimi przewagę. Przegrali. Zabrałam im prąd. Beze mnie nie mogę go odzyskać. Niemożliwe. Niemożliwe. Nie mogą mnie zabić. Nie mogą, bo tylko ja mogę przywrócić im elektryczność. Niemożliwe. Niemożliwe. NIEMOŻLIWE!
Na jej twarzy pojawił się grymas wściekłości. Z napadzie furii cisnęła trzymanym przez siebie talerzem prosto w lampę. Posypał się iskry. Lampa zgasła. El jeszcze przez chwilę sapała głośno z zaciśniętymi pięściami.
W końcu wzięła głęboki wdech i wydech. Obróciła się do zdumionego Arthura i uśmiechnęła promiennie.
-No, R2. Zbieramy się. Jest robota.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Nie 16:57, 20 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP / Archiwum 2. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin