Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział 1
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
R2-D2
Scoia'tael
Scoia'tael


Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:50, 08 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Zbliżali się powoli do szkolnego parkingu. Większość dzieciaków już dawno zdążyła wyjść na ulice miasta, jednak wciąż pozostała na horyzoncie spora grupka takich, którzy bawili się na boisku i okolicznym placu zabaw.
Matti znał Jillian już blisko rok, przenieśli się do Perdido w tym samym czasie. Dziewczyna była jedną z pierwszych osób, które nawiązały z nim kontakt. Mimo to, czuł się dość niezręcznie, będąc z nią teraz sam na sam. Szli w ciszy, ale przy Jill ten stan rzeczy nie mógł utrzymać się długo. Dziewczyna była niezwykle gadatliwa.
- Matti? - zagadnęła, wciąż promiennie uśmiechnięta.
- Tak? - odpowiedział niepewnie.
- Właściwie, to dlaczego jesteś mokry? - jej uśmiech stał się jeszcze weselszy.
- Nie wyschłem jeszcze? Ech... - westchnął. - Gdy byłem w szkole, ta jak jej tam... Arya? Tak, Arya, włączyła zraszacze, żeby utemperować dzieciaki. Niezbyt jej się to udało, szczerze mówiąc.
Spędzili resztę niezbyt długiej drogi gadając o wszystkim i niczym.

Na parkingu grupka trzynastolatków próbowała dostać się do wnętrza dostawczaka z jedzeniem przeznaczonym dla szkolnego sklepiku i automatów. Jeden z nich odwrócił się w ich kierunku i zagwizdał, najprawdopodobniej do Jillian, po czym wrócił do swoich kumpli.
Małe palanty...

Auto stało możliwie najdalej od szkolnego boiska. Belfrowi najwidoczniej bardzo zależało, by nie stała się mu choćby najmniejsza krzywda.
Matti uśmiechnął się szeroko, ewenement na skalę światową. Przyglądał się czerwonemu Mitsubishi z niemałą lubością. Lancer Evo IX, o ile dobrze wnioskował, wersja GT340. Zauważył kilka nie do końca seryjnych modyfikacji. Przyciemniane szyby, dyskretne spoilery i felgi Ralliart przeznaczone specjalnie do tego modelu. Domyślał się, że pod maską również czeka go kilka niespodzianek, ale wolał zostawić je na później.
Paul Jenkins domorosłym tunerem, no proszę.
Wsiedli do samochodu. Jill od razu zaczęła grzebać w skrytkach. Znalazła tam całkiem pokaźną ilość płyt CD. W międzyczasie Matti uruchomił już samochód. Warkot dwulitrowego R4 turbo zaciekawił dzieciaki znajdujące się w okolicy. Zamigały kontrolki i poruszyły się wskazówki na zegarach. Jedna z nich wskazywała na to, że w bak jest prawie pełen.
Jak miło
- Hej, popatrz! - zawołała z niemałym entuzjazmem. - Pan Jenkins słucha klasyki rocka.
Spojrzał w prawo i zobaczył w dłoniach dziewczyny płyty Pink Floyd, Led Zeppelin czy Deep Purple.
- Na co masz ochotę?
- AC/DC poproszę - uśmiechnął się raz jeszcze.
Wrzuciła płytę do odtwarzacza, a po kilku sekundach zaczęły rozbrzmiewać pierwsze dźwięki "Hells Bells".
- Zapnij pasy.
- Po co? - odpowiedziała mu pretensjonalnym głosem.
- Po prostu to zrób, proszę... - nie podobał mu się sprzeciw dziewczyny.
- Nie ma dorosłych, nikt się o to nie przyczepi - protestowała dalej.
- Zrozum, skarbie - był już wyraźnie niezadowolony. - Jeśli tego nie zrobisz, to masz dwie opcje. Pierwsza - krążysz po Perdido na piechotę. Druga - przy pierwszym lepszym zakręcie lądujesz na szybie. Więc jak?
Nie sprzeczała się więcej, zapięła pasy i rozsiadła się w fotelu. Matti puścił sprzęgło, a samochód mocno wyrwał do przodu. Ruszanie z systemem launch control było banalnie proste. Ledwie wyjechał na ulicę i już zaliczył efektowny obrót o 180 stopni, czym zwabił do siebie jeszcze większą ilość gapiów. Jill otworzyła okno i zwróciła się do zebranych naokoło dzieciaków.
- Pewnie czujecie się dziwnie z tym wszystkim, co nie?
Mały tłum zaczął rozglądać się naokoło i nieśmiało przytakiwać.
- To nic złego. Posłuchajcie, idźcie na rynek. Chcemy zebrać jak najwięcej ludzi i jakoś ogarnąć ten bałagan. Bądźcie tam możliwie najszybciej.
Gdy zgromadzeni przyjęli do wiadomości słowa dziewczyny, pojechali dalej. Czas upłynął im na zbieraniu pozostałej części Perdido Beach na placu głównym. Po drodze zajrzeli jeszcze do domu Fina. Nie zabawili tam długo. Ku zdziwieniu Jillian, Matti wyniósł łuk i kołczan z pokaźną ilością strzał, po czym schował je do bagażnika samochodu. Nie dopytywała jednak o to, skupiona na swoim zadaniu. Chłopak nie miał wątpliwości, że jego koleżanka mimo wszystko w przyszłości podejmie jeszcze ten temat.

Po półtorej godziny wrócili na rynek. Zebrał się tam już konkretny tłum.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:02, 08 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Była zła na siebie, że puściły jej nerwy. Idąc na rynek w towarzystwie brata i paru znajomych dzieciaków, które zrezygnowały z bezsensownego pląsania po całej szkole, rozmyślała o tym co się stało.
Gdzie są rodzice? Gdzie dorośli? To chyba jakiś żart...

Po kilkudziesięciu minutach byli na miejscu. Spory tłumek dzieciaków czekał pod ratuszem niczym wierni fani wyczekujący specjalnego występu swojego idola. Wszyscy patrzyli w jednym kierunku - na balkon budynku ratusza, nieodłączne miejsce przemówień burmistrza.
- Nie miałbym wielkich nadziei... - zaśmiał się najwyższy chłopak w ich grupie, Dean.
- Jakby ktoś miał się pojawić to już by to zrobił na widok takiej zbieraniny - powiedziała Arya kierując się w stronę salonu McDonald's. Tak jak przypuszczała po pomieszczeniu walały się porozrzucane tace, śmieci i resztki jedzenia. Na dźwięk skrzypiących drzwi czworo dzieciaków stojących przy ladzie obróciło się w ich stronę.
-Przyszliście po frytki?
-Nikogo nie ma za ladą!
-Jestem głodny!
Słysząc to Arya nieśmiało się uśmiechnęła...

Po około 20 minutach zabawy z przyrządami Thomas, Dean, Less, Sansa i Arya wyszli zza lady z kubełkami pełnymi frytek, nuggetsów i keczupu, częścią częstując czwórkę wcześniej napotkanych dzieciaków. Po wyjściu z budynku skierowali się ku ławkom na placu, by przegryzając jedzenie czekać na rozwój wypadków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kumiko
Moderator
<b>Moderator</b>


Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 1532
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:10, 08 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

W rynku szybciej weźmiesz kredyt niż zdobędziesz coś do jedzenia. Hana z Jamesem szli już dobre pół godziny. Przynajmniej tak jej się wydawało. W praktyce mogło być znacznie dłużej. Podczas, gdy James rozglądał się za jedzeniem ona starała się przemyśleć to co się przed chwilą stało.
Takie ataki bólu nie zdażały jej się nigdy no może podczas miesiączki, ale wtedy bolał ją brzuch, nie głowa. Zresztą dopiero co się skończyła, więc to niemożliwe.
Nikt nie zwrócił uwagi podczas jej ataku na chłopca, który stał niedaleko. Wszyscy patrzyli na nią. Jednak to na nim Hana się skoncentrowała. Czuła, że wdziera się do jego ciała, do jego głowy i zadaje mu cios, żeby pozbyć się bólu. Każdą komórką swojego ciała wiedziała, że skrzywdzi tego chłopca jeśli za chwile nie przestanie. To właśnie wtedy James wyrwał ją z amoku. Z jednej strony żałowała, że nie wypróbowała do końca tego czegoś co chyba można nazwać mocą. Chociaż już na samo wspomnienie karciła się za takie myślenie. Z drugiej jednak strony przecież nie wiadomo jaki to ma zasięg i jakie szkody może wyrządzić. Nagle ją olśniło. Pamiętała jak oglądała z ojcem "X-men" i chciała już sobie wybrać imię dla swojej nowej zdolności. Stanęła. A co jeśli tylko ja jestem mutantem? Będę musiała na razie zachować ten fakt dla siebie.
Z zamyślenia wyrwał ją James.
- Patrz, dym! - powiedział pokazując palcem na prawo.
- Czy to nie "U Borsuka" się pali?
- Tak, przecież to najlepszy sklep w okolicy. Szkoda, że od razu się tam nie udaliśmy. Biegnijmy tam.
Co sił w nogach ruszyli w kierunku dymu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Green
Biczopędzel
Biczopędzel


Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:35, 08 Sie 2013    Temat postu:

[PB]
Jillian rozejrzała się po placu. Zebrała się tam duża część dzieciaków z Perdido Beach. Dziewczyna z przerażeniem spostrzegła, że nie ma tam nikogo, kto wyglądałby na więcej niż piętnaście, może szesnaście lat.
- Muszę znaleźć przyjaciół - powiedziała Mattiemu. - Idziesz ze mną?
- Nie. - Ręce nadal trzymał na kierownicy.
Jillian zmarszczyła brwi.
- W takim razie... do zobaczenia później.
Wyszła z auta i zaledwie kilka sekund poźniej usłyszała za sobą pisk opon.
Zaczęła przedzierać się przez tłum, wypatrując Jamesa i Hany. Mijała przerażone i zapłakane maluchy i starsze dzieciaki cieszące się nowo uzyskaną wolnością. Zobaczyła też sporo znajomych twarzy. Z daleka pomachała jej rudowłosa dziewczyna, obok której Jillian siedziała na angielskim. Nigdzie jednak nie było nawet śladu bliźniaków. Narzekając w myślach na swój wzrost, wdrapała się na maskę stojącego w pobliżu samochodu, by mieć lepszy widok. Oczy zebranych zwróciły się w jej kierunku. Rozmowy w promieniu kilku metrów zaczęły powoli cichnąć.
O nie, przemknęło jej przez myśl. To nie tak! Powinnam coś zrobić? Poczuła, jak robi się jej gorąco, tak jak podczas odpowiedzi z fizyki.
- Eee... - wyrwało jej się. Myśl! Musisz coś zrobić! - Cześć. Jestem Jillian Hart. Być może część z was mnie zna.
Teraz już większość twarzy zwróciło się w jej stronę. Kilka osób nawet podeszło bliżej, by lepiej słyszeć. Dziewczyna zaczęła miąć rąbek spódnicy i wzięła głęboki wdech.
- Pewnie wszyscy już zauważyliście, że stało się coś dziwnego. Zniknęli wszyscy dorośli. Nie ma telewizji, internetu, nie mamy zasięgu w telefonach. W zasadzie jesteśmy odcięci od informacji... - Słowa same wychodziły z ust Jillian.
Ktoś z tłumu się do niej uśmiechnął. Gdzieś w oddali zobaczyła twarz Mattiego i kilku innych znajomych osob. Zrobiła krok i stanęła na dachu pojazdu. Całkowicie górowała nad tłumem, ona, niska i chuda Jillian, i wszyscy jej słuchali. Podobało jej się to.
- Nie możemy jednak tracić głowy i pozwolić, by w mieście zapanował chaos. Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Perdido Beach, musimy sobie pomagać i współpracować ze sobą, dopóki wszystko nie wróci do normy. Każdy się liczy. Trzeba zająć się jedzeniem, na wypadek, gdyby to potrwało dłużej. Trzeba zaopiekować się małymi dziećmi. Wszyscy czujemy się zagubieni. Teraz nikt nie powinien być samotny. - Dziewczyna uśmięchnęła się szeroko. - Być może będzie nam ciężko, ale poradzimy sobie. Jesteśmy Perdido Beach. Skoro potrafimy przeżyć cały rok szkolny, damy radę i teraz!
Jillian poczuła dziwną satysfakcję. Usłyszała kilka pozytywnych zdań gdzieś po jej prawej stronie. Już miała mówić dalej, gdy zza jej pleców dobiegł ją głos Jamesa.
- Pożar!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:12, 09 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Veranika, hm? Co za dziwne imię.
Mitch zaprezentował dziewczynom rozbrajający uśmiech i płynnym ruchem wskoczył do samochodu.
- Vera! Mogłabyś otworzyć bramę? Ładnie cię proszę - dodał, robiąc słodkie oczka. Napotkał jedynie dziwne spojrzenie. Tym bardziej zdziwiło go, że spełniła jego prośbę. Gdy brama była już otwarta, wyjechał za nią i zatrzymał się, wrzucając bieg na luz. - Serdeczne dzięki. A teraz ładujcie się na tył.
Po zamknięciu bramy dziewczyny usiadły na tylnym siedzeniu i Light wrzucił pierwszy bieg.
- Zapnijcie pasy - rzucił krótko i ruszyli gwałtownie. - Przepraszam.
Dziewczyny pośpiesznie zapięły pasy i wtedy Cynthia wyciągnęła spod nóg reklamówkę.
- Co to? - zapytała zaglądając do środka. Mitch obejrzał się przez ramie i parsknął.
- Wasz posiłek. Chyba nie myślałyście, że pojedziemy o suchym pysku, co?
- W sumie, tak myślałam - odparła Veranika. Chłopak westchnął i wolną dłonią wyjął z reklamówki na przednim siedzeniu suchy kawałek mięsa. Ugryzł go, dokładnie przeżuł i połknął spoglądając cały czas przed siebie.
Gdy wjechali na autostradę zatrzymał samochód i wysiadł, rozglądając się wokoło. Większość samochodów stała na poboczu, albo rozbiła się o inny. Dziewczyny wysiadły za nim podczas gdy on chodził wokoło z wyciągniętym palcem.
- To chyba by było na tyle, jeśli chodzi o wycieczkę na komisariat - powiedziała bezwiednie Gray.
- Pewnie - odparł Mitch, nie przestając chodzić w kółko. Zupełnie nie obchodziło go to, że dorośli zniknęli. Bardziej niepokoiło go coś innego.
- Jedziemy dalej - odparła Veranika. Druga dziewczyna jej przytaknęła, ale chłopak nie zareagował na to w żaden sposób. - Ej! Mitch!
- Jasne. Nie wydaje się to wam dziwne? - zapytał poważnym tonem.
- Że dorośli zniknęli? Wcale, wiesz - wycedziła ironicznie Cynthia. Chłopak pokręcił głową i utkwił w nich zimne spojrzenie.
- Nie to. Nie ma wiatru - powiedział zaniepokojonym głosem. Dziewczyny spojrzały po sobie i wzruszyły ramionami. Szatyn westchnął z zatroskaną miną i z rezygnacją machnął ręką.
- Jedźmy już. Zawsze chciałem zobaczyć słynną Aleję Promieniotwórczą - rzekł z wesołym uśmiechem.
- Aleję czego? - zapytały jednocześnie. Chłopak zaśmiał się pod nosem i wrócił do samochodu. Zaprosił je gestem i po chwili wznowili podróż w stronę Perdido.
- Ponad 10 lat temu meteoryt uderzył w tutejszą elektrownię. Szczegóły są mi nieznane, ale podobno ktoś umarł. Trafiony przez kosmiczny kamień
- Mocne, zabity przez meteoryt - odparła Cynthia, podczas gdy Mitch włożył płytę od radia. Po chwili w samochodzie było słychać punkowe brzmienie zespołu My Chemical Romance. Po chwili młodociany kierowca śpiewał razem z wokalistą refren "The Sharpest Lives".
Gdy piosenka się skończyła chłopak lekko zwolnił i sięgnął do schowka, wyjmując z niego paralizator.
- Trzymajcie - rzucił urządzenie za siebie i zamknął schowek. - Nie wiadomo, co może nas spotkać, prawda?
Spojrzał w lusterko i mrugnął do nich porozumiewawczo, po czym wrócił do prowadzenia samochodu. W chwili gdy uchylił okno lekko sposępniał i między jego włosami na głowie miał miejsce krótki skok elektryczny.
Dlaczego nie ma wiatru. Nie ma szans, aby na tak otwartej przestrzeni nie było wcale wiatru. A tu cisza.
Mitch Light zacisnął palce na kierownicy i przegryzł wargę. Nerwowo zlizał krew i powoli zaczął przyśpieszać.
Może w mieście znajdę na to odpowiedź. Dlaczego poczułem się wtedy jakbym był gdzieś zamknięty?
To tylko wiatr.

Powtarzał to sobie przez chwilę, mając nadzieje, że zdoła to sobie wmówić, po czym westchnął z rezygnacją i sięgnął do kieszeni po niedokończoną kanapkę.
Bez smaku. Jak wszystko. Dwudniowa kanapka nie robi mi różnicy. Podobnie zniknięcie dorosłych.
Dlaczego więc tak mnie niepokoi brak wiatru?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erinaceus
Bez mocy
Bez mocy


Dołączył: 26 Sty 2013
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubelskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 9:02, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

W powietrzu unosił się lekki zapach spalenizny. Ludzie krzątali się jak mrówki, podczas gdy Silas siedział na ławce w parku, obserwując słup dymu bijący prosto w niebo. Mruknął pod nosem i podniósł się, wzdychając ciężko. Wskoczył na deskorolkę i powoli podjechał pod płonący dom. Było już tam wystarczająco dużo ludzi, żeby ugasić płomienie, a nawet uratować jakieś nieszczęsne niemowlę. Earp wziął deskę w ręce i obejrzał się. W jednym z ogródków stało plastikowe krzesło. Przeskoczył przez ogrodzenie i usiadł na nim, oglądając z bliska akcję gaśniczą z zainteresowaniem godnym średniego teleturnieju.
Dorośli znikli.
Wzruszył ramionami, wyciągając się w niewygodnym krześle. Panikował przez ostatnie dwie godziny, wychodząc ze szkoły i jeżdżąc po mieście. Teraz już chyba go to nie obchodziło. Albo to jakaś wielka, disneyowska niespodzianka albo stało się coś dziwnego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:47, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Benjamin, Cynthia, Mitch. Stali w jednym rządku, jedno obok drugiego i wpatrywali się w półprzezroczystą, mglistą ścianę 10 cali przed nimi. Niecałe trzy minuty temu Niemal w nią wjechali - szczęśliwie i tak nie mogli jechać za szybko z powodu wszystkich tych pojazdów zastawiających drogę. Tylko dlatego udało się zahamować odpowiednio wcześnie i pojazd nie ucierpiał. Teraz milcząco wpatrywali się w anomalię. Nikt nie potrafił znaleźć słów. Ben rozejrzał się na boki - mglista ściana ciągnęła się w nieskończoność. Uniósł dłonie i podparł się nimi o powłokę. Odskoczył z krzykiem, czując nagły wstrząs. Nie mógł tego zobaczyć, ale na kilka chwil jego tęczówki odzyskały rzeczywistą, ciemną barwę, która teraz powoli bladła.
Milczenie przerwał Mitch:
-O kurwa, co to za bariera?
-Jestem ciekaw jak daleko sięga... - mruknął.
Cynthia rzuciła w jego stronę niejasne spojrzenie. Dopiero wtedy Ben zrozumiał swój błąd, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie drgnął mu żaden mięsień, nie spuścił spojrzenia.
-To głupie, ale sprawdźmy to. - uśmiechnął się ustami Veraniki.
To zwykłe przejęzyczenie. Ups, zdarza się. Każdemu.
Szczerze wątpił, żeby komukolwiek wpadło do głowy jakieś podejrzenie. To zbyt nieprawdopodobne.
Cen skinęła głową.
-Sprawdźmy.
Porzucili samochód i zaczęli się przemieszczać wzdłuż bariery, w prawo, w stronę oceanu. Zejście z autostrady było trudne, musieli odejść kawałek i znaleźć schodki na skraju nasypu. Benajmin rozmyślał gorączkowo - już wcześniejsze wydarzenia były nielogiczne i, powiedzmy to wprost, chore. Powinny wywołać szok, ale tak nie było. Może dlatego, że nie miał w zwyczaju panikować i specjalnie rozmyślać nad konsekwencjami. Skupił się na plusach jakie może osiągnąć, jeśli zignoruje nieprawdopodobność sytuacji i natychmiast się do niej dostosuje. Ale powaga sytuacji, beznadziejność ich położenia dotarła do niego z pełnią mocy. Zacisnął dłonie w pięści, paznokcie - teraz dłuższe i bardziej kształtne - wbijały się w jego skórę do krwi.
Znowu poruszali się tuż przy barierze. Próbował dostrzec jakieś zmiany w jej powierzchni, jakiekolwiek cienie i kształty. Nic.
Szedł pierwszy, ale teraz zwolnił. Zrównał krok z Mitchem, Cynthia szla zupełnie z tyłu. Nachylił się nad uchem chłopaka.
-Benjamin mówił mi o tej sztuczce z prądem. - szeptał - Dotknij tej ściany. I zrób tamto jeszcze raz. - zerknął za siebie. - Tylko nie na jej oczach. Zagadam ją.
Teraz zwolnił jeszcze bardziej, poczekał aż dziewczyna go dogoni. Uśmiechnął się do niej miło.
-Głupia sprawa, co nie? - używał tego wnerwiającego sposoby w jaki porozumiewają się niektóre dziewczęta - Co sądzisz o kurwa, pali się.
Ten zaskakujący zwrot tematu rozmowy wywołał potężny słup ciemnego dymu na horyzoncie. Veranika złapała Cyn za dłoń.
-Sprawdźmy to! - pociągnął ją za sobą (przypominam, nadal miał siłę 70-kilogramowego, umięśnionego czternastolatka), pędząc w stronę dymu. W międzyczasie zdążył jeszcze rzucić znaczące spojrzenie osłupiałemu Mitchowi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Sob 13:10, 10 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:29, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Cynthię zaatakowała niespodziewana i nagła klaustrofobia, chyba pierwszy raz w życiu. Od kilku godzin nic nie trzymało się sensu i logiki: zniknięcie dorosłych, brak zasięgu, pustka na na autostradzie, ściana. Veranika. Była pewna, że nigdy wcześniej tej dziewczyny nie widziała, a kojarzyła wszystkie twarze z Coates. Nie mogło być mowy o pomyłce. I to przejęzyczenie. Niby nic, ale coś w tym wszystkim było bardzo nie tak. Niestety nie udało jej się dosłyszeć, co blondynka szeptała Mitchowi.
Teraz ciągnęła zdezorientowaną Gray w stronę pożaru, który szalał prawdopodobnie w centrum Perdido. Cynthia zdołała wyrwać dłoń z żelaznego uścisku, ale biegła za Veraniką, co chwila oglądając się do tyłu.
W miasteczku nie było żadnych dorosłych. Tylko dzieciaki, całkiem małe i trochę większe, przemieszczające się w dwóch kierunkach: albo w linii prostej w stronę pożaru, gnane ciekawością, albo w przeciwną, gnane strachem czy też rozsądkiem.
- Ale bałagan - mruknęła Vera, gdy zobaczyły płomienie. Żółte i pomarańczowe języki ognia pochłaniały sklep spożywczy, rozprzestrzeniając się w błyskawicznym tempie. Nic dziwnego, przy tak suchym powietrzu...
Cynthii ktoś wepchnął wiadro w rękę.
-Pomóż! - krzyknął chłopiec., wskazując rozbity hydrant, z którego wydostawała się fontanna wody we wszystkich kierunkach. Ktoś niumiejętnie próbował go włączyć. - Wszystkie batoniki się spalą!
-Nie martwiłabym się o batoniki, wstrętny egoisto, tylko o ludzi, którzy zostali w środku. - wysyczała, po czym wręczyła wiadro Veranice.
Ze środka właśnie wybiegała dziewczynka, może dwunastoletnia, niosąca na plecach mniejszą, około trzyletnią, nieprzytomną. To jej siostra czy próbuje zgrywać bohaterkę?
-Wody! - wrzeszczała, jakby nie widziała dzieciaków, które biegały dookoła z wiaderkami, michami, baliami, kubkami, naparstkami i garami pełnymi wody. Możliwe, że faktycznie ich nie widziała, bo wolną ręką próbowała ugasić płonący kawałek rękawa, a gdy znalazła się poza zasięgiem płomieni, upadła na bok.
-Patrzcie tam! - jakiś chłopak wskazywał miejsce, w którym wcześniej było okno na piętrze budynku. Wcześniej, bo teraz okno zostało robzibte, a ze środka wyskoczyła (wyleciała?) płonąca postać, machająca opętańczo kończynami. Nieszczęśnik upadł na trawnik i przeturlał się kilka metrów, trafiając pod strumień wody z hydrantu.
Poparzenia trzeciego stopnia. Jeśli jeszcze żyje, to cud. Gray patrzyła na to wszystko bez cienia emocji, zastanawiając się, gdzie, do cholery, jest w takim momencie straż pożarna. Strażacy zniknęli. - uświadomiła sobie - Jak wszyscy. Tu też nie został nikt dorosły.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Green
Biczopędzel
Biczopędzel


Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:10, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]
Piekło - tylko tym słowem można opisać to, co rozpętało się na Ocean Boulevard. Zanim Jillian dotarła na miejsce, przepychając się między ludźmi, ogniem zajął się już sklep z narzędziami, spożywczak i mieszkania położone nad nimi. Gorące powietrze buchało na odległość killunastu metrów, a nad wszystkim unosił się gęsty, czarny dym. Trzaski płomieni brzmiały tak samo, jak na zwykłym ognisku, ale dopiero w pożarze żywioł pokazywał swą niszczycielską siłę.
Wokół budynków zebrał się spory tłumek gapiów, wśród nich Jillian ujrzała Hanę. Podbiegła do niej i złapała za ramię.
- Hana! - zawołała. Przyjaciółka miała przerażoną minę i otępiałym wzrokiem wpatrywała się w płomienie.
- James... - wykrztusiła. - Jest w środku.
- Co? - Jillian zamarła. - Po co..?
W tej samej chwili usłyszała dziecięcy krzyk, dobiegający z mieszkania nad sklepem. Serce stanęło jej na krótką chwilę. A potem dziewczyna zaczęła działać.
Złapała za rękaw stojącego obok niej chłopaka, na oko w jej wieku.
- Ty! - Wbiła w niego wzrok. - Zabierz stąd małe dzieci. Odprowadź w jakieś bezpieczne miejsce. - Zamrugał gwałtownie kilka razy, kiwnął głową i już go nie było.
Jillian dotknęła za ramiona kilka innych osób.
- Ty, ty, ty i ty. Znajdźcie tyle wiader, miednic, misek, ile tylko się da. Zbierzcie więcej osób do noszenia wody. Hana, pomóż im. Idźcie!
Kilka metrów dalej mignęła znajoma dziewczęca twarz. Jillian popędziła w jej kierunku.
- Arya! - Koleżanka odwróciła głowę na dźwięk swojego imienia. Arya była kimś, na kim można było polegać. - Słyszałam o twojej dzisiejszej akcji ze zraszaczami. Myślisz, że dałabyś radę uruchomić hydrant?
- Tak, chyba tak... - odpowiedziała.
- Dobrze. Znajdź kilka osób do pomocy. Musimy ugasić ogień jak najszybciej!
Tłum zaczynał działać. Dzieciaki podawały sobie napełnione wodą szklanki, wlewając potem ich zawartość w okna płonących budynków. Ogień syczał głośno w kontakcie z wodą.
Adrenalina dodała Jillian siły. James, James, James, w jej głowie była tylko jedna myśl. Zrobiła wszystko, co mogła, by uratować przyjaciela. Ktoś wcisnął w jej dłonie wazon z bukietem róż. Wyrzuciła kwiaty i popędziła, by wylać wodę w płomienie. Gdy odwróciła się, by pobiec po kolejną partię wody, rozległ się głośny huk. Gorąco buchnęło ze zdwojoną siłą.
Dach budynku zapadł się, wyzwalając jeszcze więcej dymu. Nikt nie mógłby przeżyć czegoś takiego.
Niecałe dwie minuty później Jillian wróciła z pełnym wazonem. Chociaż już kilkadziesiąt osób zaangażowało się w walkę z żywiołem, ogień nadal trawił domy. Co jakiś czas dziewczyna wydawała komendy innym. Musieli ugasić ten pożar.
- Patrzcie tam! - krzyknął ktoś. Dziewczyna zmrużyła oczy i spojrzała w stronę płomieni. Ktoś wyskoczył z okna, szaleńczo wymachując rękoma.
Od razu go poznała.
Wcisnęła wazon jakiejś blondynce i pobiegła w stronę chłopaka. Znalazła się przy nim w tym samym momencie co Hana.
James był przeraźliwie poparzony. Długie czarne włosy były nadpalone, a część koszulki stopiła się z ciałem. Z jego ust wydał się cichy jęk. Żył.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Green dnia Sob 18:55, 10 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
R2-D2
Scoia'tael
Scoia'tael


Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:00, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Ogień kończył już trawić sklep i rozpoczął przeprowadzkę na kolejne zabudowania. Jedni próbowali go ugasić, inni uciekali, a Matti stał po środku tego wszystkiego i wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem, pozornie bezmyślnie. Dla niego jednak czas znowu zwolnił bieg. Krzyk zawisł w powietrzu, a pozornie uwijający się jak w ukropie ludzie stali się nie szybsi od przeciętnego ślimaka. Fin szukał rozwiązania prawie beznadziejnej sytuacji.
No dalej, Einsteinie, wymyśl coś...
Nie potrafił utrzymać tego stanu przez dłuższy czas, dalej nie panował do końca nad swoją mocą, jednak w tym momencie nagły przypływ adrenaliny okazał się zbawienny. Wiedział, co ma zrobić.
Chłopak ruszył do przodu, wypatrując swojego celu. W tym bałaganie trudno było odnaleźć kogokolwiek. Usłyszał po raz kolejny wykrzykującą polecenia Jillian. Imponował mu fakt, że wzięła na siebie ten ciężar, ale zdawał sobie sprawę z czegoś jeszcze innego. Woda z wazonów i wiader nie ugasi pożaru. W międzyczasie ktoś wyskoczył z okna zabudowania, a w polu widzenia mignęło troje nieznanych mu rówieśników, ale nie było czasu do stracenia, chłopak na ten moment zignorował te fakty.
Wpadł na Deana prowadzącego grupkę dzieci, wytrącając mu z rąk szklany dzban, jeszcze kilka chwil temu zapewne pełen wody.
Jest!
- Dean! - wykrzyczał, ratując znajomego w ostatnim momencie przed upadkiem. - Zostaw to, posłuchaj lepiej. Czy twój ojciec nie był strażakiem?
- Tak, ale dlaczego pytasz?
- Umiałbyś obsłużyć wóz strażacki? Nieważne, chrzanić to, idziemy! - powiedział i pociągnął go w stronę Alameda Avenue.

Winchester przedzierał się przez kolejne pomieszczenia remizy jak zaczarowany. Wydawałoby się, że zna ją jak własną kieszeń. Znaleźli się w zamkniętym parkingu. Otworzenie garażu nie zajęło wiele czasu, trwało jednak wystarczająco długo, by Matti zdążył się wstępnie rozeznać w pomieszczeniu wozu strażackiego. Zawyły syreny, ale ciężarówka zaliczyła falstart. Poderwała się do przodu, po czym stanęła.
Ech, nawet najlepszym się zdarza...
Za drugim razem ruszyli już jak należy. Dean w szybkim skrócie opowiedział Finowi, jak obsługiwać strażacką aparaturę. Kilka chwil wystarczyło, by dotrzeć z powrotem na plac, gdzie walczący jeszcze z pożarem biegali niczym Żyd po pustym sklepie.
Winchester i Hakkinen wyskoczyli błyskawicznie z kabiny i natychmiast zabrali się za rozwijanie węży strażackich. Kilkanaście sekund później woda popłynęła strumieniami prosto w szczątki "U Borsuka".


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Sob 21:02, 10 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:37, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Wszystko działo się tak szybko. Jillian poprosiła ją o uruchomienie hydrantu - prosta sprawa. Arya podeszła do tego stojącego bliżej i złapała za śrubę. Trach. Narastający napór wody spowodował kilka większych dziur w hydrancie.
Cholera, nie teraz!
Nie było czasu na zastanowienie. Dzieciaki raz po raz podbiegały i napełniały wodą garnki, kubki i inne rzeczy, które znalazły. Kiedy Arya odstąpiła od hydrantu ciśnienie zmalało i woda zaczęła lecieć lekkim ciurkiem.
-Nie ma wody!
-Kończy się!
I wtedy to zrobiła. Lekko przechyliła rękę i skupiła się na wodzie.
Woda. Woda. Woda...
Ciśnienie wróciło. Dziurki zaczęły sączyć większe strumienie wody. Minęła zaledwie chwila, a z okna wyskoczyła płonąca postać. Z rozpędu przeturlała się w pobliże hydrantu. Arya instynktownie cisnęła w nią większą smugę wody. Gdy do ugaszonego, jak się okazało - chłopaka, zaczęły podbiegać kolejne osoby opuściła ręce i nie patrząc na nikogo wycofała się do tyłu.

Osunęła się po konarze drzewa na placu, kilka metrów od płonącego budynku. Opadła z sił, ciężko łapała powietrze.
Boże, mam nadzieję, że nikt mnie nie widział...
Kiedy starała się wyrównać oddech jej oczom ukazał się wóz strażacki. Pierwsza nadzieja, że wrócili dorośli rozpłynęła się w chwili, gdy z wozu wyskoczyło dwóch nastolatków. Minęła zaledwie chwila, gdy rozkręcili węże i zaczęli polewać budynek.
Woda...
Ostatkiem sił Arya podniosła rękę, a jeden z węży wypluł z siebie pokaźną falę wody, która prawie całkowicie ugasiła budynek. Arya odpłynęła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lemo
Pirokinetyk


Dołączył: 25 Wrz 2011
Posty: 720
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Manchester
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:35, 10 Sie 2013    Temat postu:

Tajemniczy zbieg niekontrolowanych wydarzeń. To było jedyne wyjaśnienie, dlaczego 14-letni chłopak stał teraz przed dogasającym barem, ściskając w ręku wąż strażacki. Nie było to w jego rozpisce na dzisiejsze popołudnie, a na pewno nie zgłosiłby się do tego ochotniczo. Zamierzał trzymać się z daleka od kłopotów, a tutaj był w samym ich środku.

Jak przez mgłę pamiętał zdenerwowaną szatynkę, która poprosiła (czy raczej rozkazała mu) zająć się dzieciakami. Nie miał zamiaru się zgadzać, właściwie to już obracał się by odejść na bezpieczną odległość.
Miała coś w oczach.
Kiedy względnie oczyścił plac z panikujących i płaczących maluchów, postanowił włączyć się w żałosne próby ugaszenia pożaru. Zdawał sobie sprawę z bezsensowności tego pomysłu, ale tym razem stanie z boku wydało mu się co najmniej niepoprawne. Cieszył się, że Matti zaciągnął go do remizy. Czuł się jak kretyn, kiedy polewał szalejący ogień wodą z dzbanka.
Teraz, kiedy Matti w miarę panował nad sytuacją, Dean rozejrzał się dookoła. Jego uwagę przykuła tamta ciemnowłosa dziewczyna. Klęczała przy zasmolonej postaci. Kiedy przesunęła się w lewo, Dean dostrzegł spalonego chłopaka. Szybko machnął ręką na jakiegoś mięśniaka, który z niechęcią podszedł bliżej. Winchester przekazał mu węża, szybko instruując go co ma zrobić - "skup się na płomieniach, ale dla pewności polewaj też wygaszone miejsca, ogień może podchwycić żarzące się drewno". On sam doskoczył do wozu, wyjmując apteczkę.
- Hej! - krzyknął, omijając grupki dzieci, które dalej biegały dookoła, głównie szukając swoich przyjaciół.
Dean nie chciał nawet myśleć o możliwych ofiarach. Przeskoczył nad porzuconym wiaderkiem i, jako że jego krzyk pozostał niezauważony, utorował łokciem drogę do rannego. Tłum gapiów był coraz większy. Potrząsnął ramieniem dziewczyny, modląc się w duchu, by wiedziała, jak wykorzystać zawartość czerwonego pudełeczka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:38, 10 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Dziewczyny zostawiły Mitcha samego pod barierą, który sam nie wiedział co ma właściwie zrobić. A więc wrócił do samochodu i usiadł na jego masce, wbijając w barierę natarczywe spojrzenie. Przez chwilę wygwizdywał jakąś radosną melodię, po czym wrzasnął i zamachnął się za pleców ręką, posyłając ku ścianie krótką błyskawicę.
Prąd elektryczny rozszedł się po barierze w postaci sieci wyładowań, które to na zmianę odbijały się od niej i uderzały w nią, aż do ich absolutnego zniknięcia.
Szatyn splunął na ziemię i wystrzelił kolejną błyskawicę. Już po chwili ciskał nimi na oślep, klnąc przy tym głośno. Po kilku minutach odpuścił sobie i stoczył się z samochodu, lądując na asfalcie.
- To wszystko jest do dupy - westchnął zrezygnowany i z ociąganie dźwignął się z ziemi, strzelając splecionymi palcami. - Przynajmniej wyjaśniła się sprawa wiatru. Zapewne to g*wno otacza nas ze wszystkich stron. Inaczej wojsko już by tu przyleciało. A tak...
Parsknął pod nosem i zaczął mierzwić sobie włosy, uśmiechając się z zażenowaniem. Nie trwało to zbyt długo, gdyż usłyszał w krzakach jakiś ruch. Błyskawicznie skierował tam dłoń i przeciągnięta zza głowy błyskawica uderzyła w jakieś zwierze, które wydało bolesny dźwięk.
Lepiej być ubezpieczonym. Inaczej, kto wie, co może mnie spotkać.
Zajrzał w krzaki i ujrzał tam spieczonego kojota. Bez zbędnych ceregieli wyciągnął go za nogi na drogę i wyjął z samochodu nóż, którym odciął kawałek mięsa.
Nadgryzł go i przeżuwał bez jakiejkolwiek reakcji.
Szkoda, że nie znam jego wartości odżywczej. Takich rzeczy powinni uczyć w szkołach, a nie jakiejś sztuki czy matmy.
Po zjedzeniu całej nogi zwierzaka usiadł za kierownicą i opuścił lekko fotel, przesuwając go do tyłu. Sięgnął do reklamówki po zeszyt i otworzył go na pierwszej lepszej stronie.
Chyba powinienem to zapisać.
"Bariera nie reaguje na wyładowania elektryczne. Dotknięcie jej wywołuje ból, choć nie zostawia żadnego śladu. Może to reakcja układu nerwowego?
Na pewno nie jesto to ściana, gdyż otacza nas ze wszystkich stron. Brak wiatru jest tego jednoznacznym dowodem. Podobnie nieobecność wojska czy helikopterów ratunkowych. Zapewne próby ucieczki są niemożliwe."
Oblizał opuszek palca i przewrócił stronę, obracając długopisem w dłoni. Pierwszy raz w życiu odprężało go pisanie czegokolwiek, więc za żadne skarby nie zamierzał przerywać.
"Dorośli zniknęli w Perdido Beach, Coates Academy i na autostradzie. Skala zjawiska: nieznana.
Poza tym po tym wydarzeniu nie widziałem Bettie i Ann, a one przecież mają tylko 15 lat. Spotkałem tylko Sue, ale mi się śpieszyło.
Przywódca Coates: Kapitan Benjamin Bowl. Ciekawy koleś nie tracący czasu. Trzymanie z nim na pewno dostarczy mi dużo rozrywki."
Resztę strony zajął rysunek połączonych ze sobą kropek. Zaczął pisac na następnej stronie.
"Z akt psychologa szkolnego, które dziś przejrzałem wynika, że ktoś mógł wiedzieć o mojej mocy. Podobnie z kilkoma innymi uczniami. Wszystko uznano za halucynacje czy coś takiego xD
Lepiej jednak przygotowac się na to, że jest więcej odmieńców. Musze znowu zawitać do gabinetu."
- Chyba powinienem wyrwać tą stronę - rzucił w próżnie Mitch. Kiwał przez chwilę głową, a następnie machnął ręką i wrócił do pisania.
"Jeśli nic się nie zmieni za kilka miesięcy będziemy jedli same odpadki. Mi to wszystko jedno, ale reszta raczej tego nie przyjmie tak po prostu."
Zamknął drzwi kierowcy, położył zeszyt na desce rozdzielczej, oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy. Jeszcze tylko kątem oka spojrzał na zegarek wskazujący szóstą.
Wisi mi to. Chcę tylko się zdrzemnąć.
Po chwili już spał, pogrążony w wspomnieniach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:11, 11 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Dogaszające płomienie i potężne kłęby czarnego dymu fantastycznie wyglądały na tle powoli zachodzącego słońca i różowego nieba. Benjamin nie należał do tych, których cieszy widok cudzego nieszczęście, wrzaski bólu i płacz nie sprawiały mu żadnej przyjemności. Przyszedł tu by obserwować. Moje przeklęta ciekawość.
Jednak tym, co go zaniepokoiło była sprawna organizacjja mieszkańców Perdido. W prywatnej szkole, zamkniętej przestrzeni, gdzie wszyscy znają hierarchię, objęcie władzy nie było trudne. Nawet jeśli tutejsze dzieciaki były normalne, to mimo to sprawność z jaką działali była...
Bez przesady z tą sprawnością, gasili ogień z wiaderek. Tylko narażali się na więcej strat. Przecież widziałeś kilka osób, które podeszły zbyt blisko płomieni albo dostały ogniem w twarz po podlaniu go wodą. Kretyni.
Tak było przed zjawieniem się wozu strażackiego.
Pewnym ruchem zbliżył się do blondyna, który wcześniej kierował pojazdem. Teraz stał z sikawką, trzymał ją z widocznym, uzasadnionym trudem - w końcu wyrzucała tumany wody pod miażdżącym ciśnieniem, pomijając fakt, że była zwyczajnie masywna i ciężka. Większość płomieni została zdławiona. Widać było, że ogień został opanowany, a wygaszenie pożaru jest tylko kwestią czasu.
Stanął w odległości metra. Mimo to, już po kilku chwilach, jego ubranie było kompletnie przemoczone i kleiło się do skóry.
-To ty na to wpadłeś? - musiał mówić głośno, żeby szum wody i trzaskanie płomieni nie zagłuszyło cienkiego głosiku Veraniki -Żeby wziąć wóz z remizy. To twój pomysł?
Chłopak zerknął na niego, ale tylko na chwilę, by posłać jej przytaknięcie - musiał kontrolować swoje ruchy.
-To genialne! Jesteś bohaterem! - ucieszyła się Vera, uśmiechając szeroko.
Blondyn najwyraźniej wczuł się w swoją rolę, bo jego twarz przybrała kolor zbliżony do strażackiej czerwieni.
-Dzięki. - z trudem go usłyszał. Przysunął się o krok bliżej.
-Jestem Veranika. Wybacz, że nie podaję ręki. - zachichotał, nonszlancko zaczepiając kciuki o szlufki przy szortach. Był dumny z tego chichotu - wyszedł mu naprawdę przekonująco.
-Matti - w końcu jakiś uśmiech!
-Matti... Mógłbyś mi coś zdradzić? Tamta dziewczyna... - wskazał na brunetkę, która jeszcze kilka minut temu wydawała wszystkim rozkazy, a teraz klęczała przy czymś lub kimś, z tej odległości nie było tego widać zbyt dobrze - Tamta, która wszystkimi komenderowała... To jakaś szefowa? Co to za jedna?
Wysłuchując odpowiedzi rozejrzał się jeszcze raz po uicy. Z jakiegoś powodu nie mógł dojrzeć Cynthii. Pewnie zgubiła się w tłumie...
Z jakiegoś powodu, ta myśl wcale go nie uspokoiła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Nie 10:17, 11 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erinaceus
Bez mocy
Bez mocy


Dołączył: 26 Sty 2013
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubelskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:38, 11 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Silas skombinował skądś cudownie chłodną puszkę Pepsi. Żar bijący od spalonego domu był całkiem spory, więc na czole chłopaka zaperliło się już kilka kropel potu. Woda zrobiła jednak swoje - ze sterty gruzu unosił się już tylko dym i dusze tych, którzy zostali w środku.
O ile ktoś został.
Tłum gapiów, zebrany dookoła rannej, oknoskokliwej postaci, rósł coraz bardziej. Ktoś krzyczał coś o lekarzu, ktoś o bandażach, ktoś o zimnych okładach, ktoś o truskawkowych ciastkach. Earp nie miał pojęcia, jak to ostatnie miało się do poparzeń trzeciego stopnia, ale sam miał już przyjęte stanowisko na temat poparzonej istoty.
- I tak pewnie umrze - mruknął do siebie, tłumiąc ziewnięcie. Wypił kilka łyków coli, ciągle wpatrując się w tłumek gapiów. Po minucie poparzony chłopak zniknął za stopami i nogami obserwujących "akcję ratowniczą".
Silas prychnął i wskoczył na deskę, jadąc szybko w stronę swojego domu.
Jeśli dorośli nie ujawnili się do tej pory i pozwolili na coś takiego, to chyba nie jest to jakaś disnejowska niespodzianka.


//Pardon za długość, ale dopiero się rozgrzewam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:47, 11 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Wóz strażacki, całkiem jak na życzenie, pojawił się w wąskiej uliczce, ale nie wyskoczyli z niego strażacy w specjalnych kombinezonach i śmiesznych hełmach, tylko dwóch nastolatków w jej wieku. Dobre i to. Dzięki temu rozszalałe płomienie zostały poskromione w zaledwie kilka chwil.
Teraz jest dobry moment, żeby zniknąć, wykorzystaj to - pomyślała Cynthia, widząc, jak Veranika podchodzi do jednego z tych chłopaków, którzy przyjechali wozem. Wycofała się, zgrabnie wchodząc w tłumek otaczający rannego okiennego skoczka.
Wtedy przeżyła szok. Trwało to tylko chwilę, może kilka sekund, ale nie mogło być halucynacją. Ktoś przypadkiem nadepnął jej na stopę - oczywiście nieczego nie poczuła, ale szybkie spojrzenie w dół uświadomiło jej, że nie ma nóg. Ani reszty ciała. Jakby rozpłynęła się w powietrzu, ale nie przestała istnieć. Widziała, słyszała i odbierała bodźce. A mgnienie oka później znów się pojawiła. Brawo, Cyn, nieświadomie uczysz się magicznych sztuczek.
Rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy ktoś zauważył tę anomalię, ale nie wyglądało na to. Wszyscy byli czymś zajęci. Gray wzruszyła ramionami i zwróciła się w stron zgliszcz. Wszędzie było mokro i śmierdziało. Gdzieniegdzie unosił się dym, a w jednym miejscu tańczył zagbiony płomyczek. Dziewczyna bez zastanowienia zdeptała go i wkroczyła między świeże ruiny. Nikogo tam nie było, w zasadzie się nie dziwiła, nie było to zbyt sympatyczne miejsce. Nie, co ty. Idealne na niedzielny piknik.
Próbowała zlokalizować, gdzie dokładnie wybuchnął pożar - w najgorszym stanie był obszar położony najbliżej wejścia, a całkiem z tyłu, tam, gdzie były magazyny i część mieszkań bezpośrednio nad nimi, zachował się nawet podział na parter i piętro. Nie wykluczała możliwości, że źródłem ognia było mieszkanie właśnie. Kuchenka, zabawa z zapałkami tuż po tym, jak zniknęli rodzice, cokolwiek. Ciekawe, czy był wybuch.
-Słyszałaś wybuch? - spytała małej dziewczynki, która niespodziewanie, bezszelestnie zaszła ją od tyłu.
W odpowiedzi tamta rozpłakała się, wskazując małą rączką miejsce, gdzie wcześniej musiały zaczynać się schody, a teraz była kupa gruzu, popiołów i zwęglonych szczątków.
Zwęglonych szczątków. Cynthia wyraźnie widziała rozrzucone kończyny, przy czym z nóg zostało tylko trochę popiołu i osmalone kości, Głowy na szczęście nie musiała oglądać, bo była przywalona wielką dechą. Spod szczątków pomarańczowej koszulki wyraźnie było widać żebra.
-Nic tu po nas - zwróciła się do dziewczynki, niepotrzebnie właściwie, bo uciekła, nie oglądając się za siebie i depcząc odłamki szkła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
R2-D2
Scoia'tael
Scoia'tael


Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:38, 11 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

- Jillian? Nie, żadna z niej szefowa - odpowiedział Veranice, która odpłynęła gdzieś myślami.
Było w niej coś podejrzanego, niepokojącego. Nie chodzi nawet o fakt, że kompletnie jej nie znał, przecież Deana Winchestera oprócz Mattiego nie kojarzył tu zapewne prawie nikt. Nie chodziło nawet o fakt, że nie znała Jill, chociaż na oko była ich rówieśniczką. Dziewczyna wydawała się w pewnym stopniu nienaturalna, a instynkt podpowiadał mu, by uciąć rozmowę jak najszybciej.
- Veranika?
- Co? - dziewczyna zamrugała oczyma. - Ach, jasne, dzięki - rzuciła na odchodne i skierowała się w stronę gromadzącego się wokół skoczka tłumu.
Uff.
Matti zaczął rozglądać się za inną nieznajomą, która mignęła mu przed oczyma w towarzystwie Veraniki kilkanaście minut wcześniej.

Zauważył ją przed zgliszczami, w momencie, gdy weszła do środka spalonego budynku. Poszedł za nią najszybciej, a jednocześnie najciszej, jak potrafił. Wybiegła tylnymi drzwiami, a po chwili to samo zrobił Matti. Dziewczyna podążała Drugą Aleją w stronę plaży. W pewnym momencie znikła, by pojawić się na nowo kilka sekund później.
Ona... znikła. To niemożliwe.
Po chwili jednak oprzytomniał.
Przecież kontrolowanie czasu też nie jest normalne.

Po jakichś piętnastu minutach znaleźli się w okolicy plażowego parkingu. Fin miał dość podchodów, a ciekawość narastała z każdą sekundą, więc ujawnił się wreszcie. Dziewczyna była niewątpliwie ładna. Szczupła, czarnowłosa, o przenikliwym spojrzeniu.
- Skąd się tu wziąłeś? - wyglądała na zaskoczoną, chociaż starała się to ukryć.
- Chciałem zadać ci to samo pytanie - odpowiedział bez namysłu.
Taksowała go chwilę bursztynowymi oczyma.
- Powiem, jeśli dostarczysz mnie do tej elektrowni. PBNP, czy jakoś tak - uśmiechnęła się. Sarkazm? Wyzwanie? A może zauważyła, że to on kierował wozem strażackim? Tak czy inaczej, Matti był na wygranej pozycji.
- Nie ma sprawy, chodź za mną - stwierdził i skierował się w stronę samochodu. Czerwony Mitsubishi Lancer stał zaledwie dziesięć metrów stąd.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Nie 19:49, 11 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:19, 12 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

-Właściwie, po co ci ta elektrownia? - spytał, zręcznie lawirując w wąskich uliczkach Perdido Beach. Dobrze prowadzi, zapamiętać.
-Potrzebuję informacji. - najbardziej lakoniczna odpowiedź, jaką potrafiła znaleźć. Po chwili dodała jednak - cokolwiek się dzieje, to jeśli w elektrowni też to ma miejsce, mamy większe problemy, niż nam się wydaje.
Zgromadziła już dwa obrazy sytuacji: Coates, pełne nastolatków, których zniknięcie dorosłych - przynajmniej na razie - bardziej ucieszyło niż zmartwiło i którzy mogliby sami sobie poradzić przez jakiś czas (gdyby tylko chcieli) i Perdido, w którym zostały też dzieci całkiem małe, które boją się, panikują, a zaraz też zaczną tęsknić. Możliwe, że niektóre z nich zostały w domach całkiem same, pozbawione niezbędnej opieki.
Naprawdę starała się wierzyć, że w PBNP zastaną wszystko w idealnym porządku, a w najgorszym wypadku przerośnięci ochroniarze wykopią ich za ogrodzenie i skarcą za podkradanie się w pobliże elektrowni. Równie dobrze mogli jednak niespodziewanie wpaść po drodze na taką ścianę, jaką napotkała z Mitchem i Veraniką i umrzeć.

Większość podróży upłynęła im w zgodnym milczeniu, jako że Cynthia nie widziała potrzeby wypełniania ciszy zbędnymi frazesami i banalnymi uprzejmościami, a kolega o skandynawskiej urodzie najwyraźniej podzielał ten pogląd. Jadąc autostradą, widzieli kilka malowniczo porozbijanych pojazdów, z których część uderzyła w drzewa, część w inne samochody, a niektóre zwyczajnie wturlały się do rowu. Źle to wygląda.
Wjechali po jakimś czasie w wąską leśną dróżkę. Musiała prowadzić do elektrowni, bo potężny budynek majaczył w linii prostej przed nimi. Jego ogrom robił wrażenie, Gray nigdy wcześniej nie widziała go z tak bliska.
Matti zaparkował pod bramą, która była zamknięta, ale to nic, bo przejście dla pracowników zapraszało otwartą na oścież furtką. Podejrzane? Cyn weszła do ciasnej stróżówki (pustej, oczywiście) i znalazła to, czego potrzebowali, chociaż bardziej spodziewała się znaleźć pęk kluczy niż specjalną magnetyczną kartę, służącą do otwierania drzwi. Lepiej dla nas, przynajmniej nie będzie problemu z dopasowaniem.

W elektrowni nie było żywej duszy.
Pierwszym pomieszczeniem, jakie odwiedzili, była wielka hala z czterema turbinami, ogromnymi maszynami wielkości lokomotywy, które robiły okropnie dużo hałasu. Rozdzielili się, żeby przeszukać wszystkie (pomieszczenia, nie turbiny). Gray szukała czegokolwiek - wskazówki, śladu, bo na żywą istotę ludzką już nie liczyła - w gabinecie dyrektora, kuchni i nastawni. Stała dłuższą chwilę w nieco przestarzale wyglądającym pomieszczeniu, wgapiając się w monitory komputerów, całą masę rozmigotanych światełek, paneli kontrolnych i przełączników. Nic z tego nie rozumiała, ale wyglądało na to, że przynajmniej przez jakiś czas elektrownia mogła działać bez żadnej ingerencji w aparaturę.
Matti znalazł ją, gdy stała przed jednym z wielkich ekranów, który mógłby zająć całą ścianę w jej pokoju.
-Zobacz.
-To... Mapa.
Rzeczywiście, wyświetlała się na nim mapa, obejmująca dość duży obszar z umieszczoną centralnie pośrodku elektrownią. Naniesiono na nią błękitne, białe i różowe okręgi, z których każdy kolejny zakreślał mniejszą powierzchnię, a ostatni, w kolorze dającej po oczach czerwieni, obejmował tereny w promieniu kilkunastu kilometrów wokół.
Cyn wskazała chłopakowi miejsce wzdłuż południowej granicy Perdido Beach, tam, gdzie kończył się czerwony obszar.
-Wydaje mi się, że dokładnie w tym miejscu jest ściana.
-Ściana? - spytał, nie rozumiejąc. No tak. Jeszcze jej nie widział.
-Bariera. Widziałam ją na autostradzie. I biegnie dokładnie w tych samych kierunkach, co granica czerwonego kółka. Przypadek?
-Nie sądzę.
Jesteśmy tym otoczeni. Absurdalne, ale jednocześnie w zaskakujący sposób prawdopodobne. Uczucie klaustrofobii, które znała z autostrady, spotęgowało się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:23, 12 Sie 2013    Temat postu:

[PB]
Benjamin przepychał się przez tłum kilkanaście minut. Chciał porozmawiać z Jillian, teraz, kiedy już znał jej imię. Matti upewnił go, że mimo bohaterskiej postawy dziewczyna nie została przez nikogo obwołana przywódczynią mieszkańców Perdido Beach. To może się zmienić. Zwłaszcza teraz, gdy ludzie będą oszołomieni po pożarze. Jednak Jill, niewysoka brunetka o ładnych usteczkach i nieco dziwnym ubiorze, była teraz zbyt zajęta sączeniem łez i pokrzykiwaniem do jednego z rannych frazesów w stylu "Nie idź w stronę światła!". Ben uznał, że nie należy jej w tym przeszkadzać.
Postanowił więc poszukać Cynthii, która rozpłynęła się w tłumie. Jednak i tu poszukiwania spełzły na niczym. Tłum ludzi, napierający ze wszystkich stron denerwował go jeszcze bardziej. Z złością kopnął jakiś fragment domu, który wleciał do szczątków budynku, odbił się od jakiegoś stropu i wzbudził chmarę kurzu, popiołu i próchna. Odwrócił się i rzucił Jill szybkie spojrzenie. Cieszyła się, chyba ranny jednak przeżył. Ktoś zaczął bić brawo. Parsknął. Teraz w życiu się do niej nie dobiję. Ale jeszcze się spotkamy, Jillian.
Benjamin był w Perdido Beach tylko raz i to na krótko. Przed zameldowanie w Coates Academy jego matka zrobiła tu sobie mały postój - by zapytać o drogę, zjeść coś i pożegnać się z synkiem. Miał nadzieję, że dobrze zapamiętał tamten adres.
I tak też było. Chociaż był to raczej przypadek, czysty fart, niźli jego pamięć czy też kwestia ulicy.

Kwadrans później doczłapał do samochodu. Na obu ramionach dźwigał dwie duże torby z Wal-Mart'u*, wypchane czymś po brzegi. Dodatkowo, w prawej dłoni trzymał paczkę czipsów, które spożywał nieelegancką techniką wsypywania ich sobie prosto do ust. Właśnie takim zastał go Mitch, przysypiając w wozie. Cynthii nie było, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
-Otwórz bagażnik - nawet nie silił się by nadać temu zdaniu jakąkolwiek namiastkę dziewczęcości. Ani prośby.
-Co jest w środku?
-Nie twoja sprawa. - odburknął.
Na szczęście Mitch również nie miał humoru.
-Użyłeś swojej mocy na barierze? - nadal nie wierzył, że mówi o tym tak naturalnie. I w tym momencie zaczął się zastanawiać. A jeśli tych mocy jest więcej? Ja, Mitch... Kto jeszcze?
Jednym uchem wysłuchał opowieści chłopaka. Nie brzmiała optymistycznie.
-Czekamy na Cyn? - zapytał - Gdzie ona jest?
-Nawiała... - wymruczał - Mała, zdradliwa szmata. - przesunął kciukiem po wargach - Trzeba ją dopaść.
Dopiero teraz zauważył zdziwiony wzrok Mitcha. Wzruszył ramionami.
-Bez niej nie ma co wracać - Benajmin się wścieknie
-Nie chcemy, żeby Bowl się wściekał - uśmiechnął się sarkastycznie.
Ben przez chwilę kalkulował wszystkie za i przeciw. Zdecydował się zaryzykować. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej klucze do bramy. Kiedy tamten je odbierał, przytrzymał jego dłonie za nadgarstki i przysunął swoja twarz tuż przed jego. Mówił cichym, groźnym tonem
-Wrócisz do CA i dobrze schowasz te torby. Ale tak, żeby nikt, absolutnie nikt, o nich nie wiedział. - zrobił efektowną pauzę -Obiecujesz?
Tamten pokiwał głową. Veranika podniosła się z siedzenia i otworzył bagażnik.
-Lepiej wezmę jedną - przez chwilę grzebał w stosie wszelakiej maści broni palnej, asortymentu pobliskiego sklepu z bronią. Sprawnie naładował niewielkich rozmiarów pistolet automatyczny i schował za paskiem spodenek. Obszerna koszulka skrywała kontur broni.

Pół godziny później Benjamin rozsiadł się wygodnie w opustoszałej restauracji McDonald's. Popijał z kubeczka silnie schłodzoną colę - jedyna maszyna jaką potrafił obsłużyć. Obmyślał w jaki sposób zbliżyć się do Jill. Nie ulegało wątpliwości, że znajomość z nią mogłaby wiele ułatwić. Znalazł trzy rozwiązania, wszystkie zapisywał na serwetce za pomocą kredek z zestawu Happy Meal. Pierwsza możliwość zakładała odczekanie, gdy Jill oddali się gdzieś samotnie i beztroskie zagadanie pod jakimś babskim pretekstem. Jedynym problemem był powszechnie znany fakt, że kobiety nigdzie nie chadzają same. Drugi pomysł: bezceremonialnie przepchnąć się przez tłum udając pełną zachwycenia fankę działań młodej Jillianny. Nie było to zbyt dyskretne, ale przecież działał pod przykrywką i mógł sobie na to pozwolić. W każdym bądź razie ta opcja była i tak cichsza niż wparadowanie na plac, wspięcie się na podwyższenie, wystrzelenie w niebo i wykrzyczenie powitania. A najlepiej, od razu, żądań i przynależności do organizacji terrorystycznej.
I kiedy chłopak wydawał się być już zdecydowany na podjęcie następnego kroku, drzwi się otworzyły i stanęła w nich osoba problemu we własnej osobie. Zmęczona, podenerwowana, z koszulką poplamioną krwią i potarganymi włosami. Jillian Hart.

______________
*Wal-Mart Stores, Inc. – amerykańska sieć supermarketów założona w 1962 roku przez Sama Waltona. W 2010 firma była największym na świecie sprzedawcą detalicznym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:16, 12 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Kiedy Arya się ocknęła akcja gaśnicza dobiegła końca. Dzieciaki wyraźnie straciły zainteresowanie zajściem i teraz tylko niewielka grupka wytrwałych wpatrywała się w stygnące zgliszcza. Wszędzie porozrzucane były wiaderka, garnki, butelki i inne atrybuty, których dzieciaki użyły do gaszenia pożaru.
-Księżna się obudziła - Thomas szturchnął ją ramieniem, po czym wstał, otrzepał się i wyciągnął do niej rękę. Arya podniosła się dzięki jego pomocy i uważnie się rozejrzała. W zasięgu jej wzroku nie było nikogo znajomego, nawet Jillian.
-Na długo odleciałam?
-Nie na tyle bym zaczął panikować.
-W takim razie nic tu po nas.
-Arr...
-Tak?
-Kiedy czekałem aż się obudzisz wpadło mi do głowy, że...
-Że co?
-Skoro nie ma dorosłych to co się dzieje w przedszkolu? - Tom kiwnął głową w kierunku budynku po prawej.
Maluchy. W tym czasie w przedszkolu powinno być przynajmniej z piętnaścioro dzieciaków. Przez tyle czasu bez opieki... Ja pierd***...
-Chodź.


Już wchodząc na klatkę schodową dało się słyszeć wrzaski, piski i płacz dzieci. Arya, Thomas, Less i Sansa wdrapali się na najwyższe piętro, gdzie swą siedzibę od kilku lat miało przedszkole Barbara's.
-Teraz albo nigdy - powiedziała Arya i nacisnęła klamkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin