Forum Forum GONE Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział 1
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
R2-D2
Scoia'tael
Scoia'tael


Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:15, 12 Sie 2013    Temat postu:

[PBNP]

Systematycznie przeczesywali kolejne pomieszczenia elektrowni. Budynek miał w sobie coś niezwykłego. Z zewnątrz monumentalny, w środku zimny i ciasny. To nie było dobre miejsce dla ludzi z klaustrofobią.
Trafiali głównie na biura przepełnione stosami notatek, skoroszytów i teczek zapchanych rozmaitymi wydrukami. Zdarzały się również takie osobliwości, jak piłki do rugby, modele samolotów i pluszowe kaktusy. Te ostatnie jego towarzyszka wzięła sobie na pamiątkę.
- Nie pytaj, i tak nie odpowiem - ucięła, zanim zdążył się odezwać.

Dziewczyna była zupełnym przeciwieństwem niedawno napotkanej Veraniki. Oszczędna w słowach, bezpośrednia, nie dawała po sobie poznać żadnych emocji. Wyglądała też na równie inteligentną, co ładną. Dopiero teraz jednak przypomniał sobie, że wciąż nie odpowiedziała na jego pytanie. Ba, nie znał nawet jej imienia.
Po kilku chwilach walki z samym sobą zmusił się, by w końcu zapytać.
- Czy to nie dziwne, że kręcimy się tutaj już drugą godzinę, a ja nawet nie wiem, jak się nazywasz?
- Może trochę - odparła, po sekundzie zdradzając swoje imię. - Cynthia.
- Matti. Dowiem się w końcu, skąd wzięłaś się w Perdido?
- Przyleciałam taczką na magicznym dywanie, którą ciągnęły latające pingwiny - zauważył na jej twarzy cień uśmiechu.
- Serio? - czego jak czego, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Przyjechałam z Coates Academy jako "delegacja" z jakąś Veraniką i psycholem Mitchem.
- Veranika? Taka... entuzjastyczna blondynka?
- Tak, gadałeś z nią wtedy na placu. Kompletnie jej nie kojarzę. Zresztą, nieważne, wiesz już i tak za dużo.

Gdy opuszczali PBNP, słońce zbliżało się już do tafli oceanu. Pojechali jeszcze wzdłuż autostrady, dziewczyna koniecznie chciała się przekonać, czy bariera pokrywa się z mapą z elektrowni. Po dziesięciu minutach lawirowania pomiędzy pustymi samochodami, przed ich oczyma wyrosła wielka bariera. Oglądana z tej odległości była biała jak mleko, chociaż jeszcze dwieście metrów wcześniej pozornie nie było w tym miejscu niczego. Najwidoczniej to cholerstwo otaczało ich z każdej strony. Od Perdido Beach dzieliło ich w około trzydziestu kilometrów. Dysponując dokładniejszą mapą mogli w przybliżeniu określić, czy po ich stronie bariery znajdowało się jeszcze cokolwiek wartego uwagi, jednak by to zrobić, musieli wrócić do miasta.
- Możemy już wracać, Cyn? Ściemnia się.
- Nie mów tak do mnie, prawię się nie znamy.
Po dłuższym namyśle odezwała się znowu.
- Tak, wracajmy.

Zanim znaleźli się z powrotem w Perdido, nadszedł wieczór. Matti zaparkował pod domem.
- Jeśli szukasz jakiegoś miejsca do spania, dwa domy dalej mieszkali państwo Tyrell. Teraz, gdy dorośli zniknęli, ich dom pewnie stoi pusty.
- Dzięki, zastanowię się nad tym. Miło było cię poznać.
- Nawzajem.
Rozeszli się w tym momencie. Chłopak skierował się w stronę miasta, a jakiś czas później był już obok McDonald'sa. Z fast fooda wychodziła właśnie Veranika, co mocno go zaskoczyło. Nie zauważyła Mattiego, wyraźnie czymś zafrasowana szła w stronę autostrady.
Pani ładna jest nie w sosie.
Przekroczył próg restauracji i rozejrzał się. W rogu siedział Dean. Nie wyglądał najlepiej. Hakkinen przysiadł się do niego.
- Cześć Dean. Działo się tu coś ciekawego pod moją nieobecność?
Winchester westchnął i spojrzał w kierunku kolegi, po czym zaczął przybliżać wydarzenia z ostatnich trzech godzin.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:12, 12 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

James wskoczył do płonącego budynku, słysząc głos płaczącego dziecka. Dziewczynka siedziała na piętrze w swoim pokoiku, przytulając lekko stopioną lalkę. Miała ok 5 lat. Gdy chłopak chciał ją złapać, usłyszał trzask. Któraś część budynku zaczęła się walić, podłoga była wyczuwalnie coraz mniej stabilna. Dziewczynka zaczęła płakać jeszcze głośniej wtulając lalkę. Chłopak usłyszał wybuch, a podłogę pod dziewczynką rozerwała eksplozja. Lalka z zaciśniętą piąstką poleciała w prawo, gdy reszta ciała znikła u z oczu. Wybuch butli z gazem wyrzucił go do tyłu. Czuł, że podłoga zaczyna pękać, a materiał z koszulki zaczyna się palić. Spanikował. Chwiejąc się na nogach, wyskoczył przez ostatnie ocalałe okno. Upadek odebrał mu resztki sił. Czuł jedynie krople wody, spadające na jego spaloną skórę. stracił przytomność. Ciemność. Spadał w dół, sam nie wiedział czego. Nie był w stanie ruszyć swoim ciałem, które (chyba) wciąż leżało na trawniku. Nie wiedział, jak długo już spada. Mogło to być parę sekund, minut, a nawet godzin. Gdy pogodził się z wszechobecną ciemnością oraz uczuciem spadania, coś zaczęło się zmieniać. Z początku nie zdawał sobie z tego. W powietrzu zaczęły unosić się świecące na zielono kamyki, które zastępowały ciemność. Użyj swoich dłoni. To w nich zawarta jest moc. Nie mogę stracić Twojej mocy. Czym Ty jesteś?. Ciemnością. Chłopak obudził się z ręką na policzku. Czuł mrowienie pod skórą, jak to w szybko gojących się ranach. Leżał w łóżku, poznał, że jest to pokój Jillian. Resztkami sił podniósł się z łóżka. siadł na jego krańcu, przyciskając dłonie do twarzy. Siedział tak przez kilka sekund, póki przestał czuć mrowienie pod palcami. Zza drzwi usłyszał lekkie skrzypienie. Już po chwili otworzyły się, a w ich progu stała właścicielka z kolejną apteczką.
-Jillian? Co tu się dzieje?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 0:59, 13 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Stara kotłownia szkolna często nazywana podziemiami szkolnymi. Najniższe piętro, będące kiedyś głównym źródłem grzewczym szkoły. Po wybudowaniu elektrowni kotłownie zamknięto, przekształcając ją w składzik.
Jedyny klucz do niej posiadał stary Mosse i ku wielkiej radości Mitcha, klucz ten znajdował się w jego chatce.
Chłopak nie miał żadnych problemów z zakradnięciu się do chatki i zwędzeniu klucza. Jedynym problemem jaki napotkał przenosząc torby były one same.
Prawdziwe schody zaczęły się, gdy wszedł do kotłowni. Dobrą chwilę zajęło mu podjęcie decyzji, gdzie umiejscowić broń. W końcu zdecydował się położyć je za głównym piecem.
Wychodząc z kotłowni zamknął drzwi na klucz i dołączył go do pęku podarowanego mu przez Veranikę. Schował klucze do kieszeni i ruszył w stronę swojej kwatery.
Gdy dotarł na miejsce czym prędzej zdjął ubrania i wziął krótki prysznic w wspólnej łazience. Następnie ubrał obtarte dżinsy, stare Clarks'y i koszulkę w rozmiarze XL, która wisiała na nim luźno.
Podszedł do biurka i kucnął przy nim, wyciągając zza niego pudełko na buty.
Otworzył je i wyjął z niego dwa nóż[link widoczny dla zalogowanych]. Długi, lekko zakrzywiony z stałą głownią o czarnej barwie, pozbawiony przez Mitcha fałszywego ostrza. Zamocował sobie jego pochwę na pasku.
Do kieszeni wepchnął MP3 i diamentową ostrzałkę do ostrza. Zakręcił pękiem kluczy na palcu i pogwizdując ruszył w stronę samochodu.
Spokoju nie dawała mu jego krótka rozmowa z Robbem
Nikt nie widział Bowla, od kilku godzin. Do tego zostawił instrukcje. Chyba już wiem kim może być Veranika.
Splunął na podłogę i uśmiechnął się perfidnie.
Nawet jeśli to prawda, to zabawniej będzie strugać wariata.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Green
Biczopędzel
Biczopędzel


Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:51, 13 Sie 2013    Temat postu:

[PB]
W ciągu ostatnich kilku godzin świat Jillian zdążył runąć. Najpierw straciła swoją rodzinę, a teraz mogła stracić również przyjaciela. W panice próbowała sobie przypomnieć postępowanie w przypadku oparzeń. Przecież przerabiała to na biologii, i to nie jeden raz. W głowie miała jednak jedynie pustkę. Ledwo zarejestrowała Mattiego i jakiegoś innego chłopaka, którzy przyjechali wozem straży pożarnej i ugasili ogień. Zajmował ją tylko James.
Potrzebował pomocy. Powinien trafić do szpitala. Jillian wiedziała, że bez profesjonalnej opieki medycznej chłopak umrze. Ktoś wsunął w jej dłonie czerwoną apteczkę. Chłopak od straży pożarnej. Przedstawił się jako Dean. Z jego pomocą przyjaciółki schłodziły oparzenia wodą z hydrantu, a potem założyły opatrunki. Im dłużej jednak Jillian wpatrywała się w rany Jamesa, tym bardziej wydawało jej się, że bledną, zmniejszają się. A może to było tylko spowodowane łzami złudzenie... Przed założeniem kolejnego bandaża, dziewczyna wbiła wzrok w oparzenie na nadgarstku przyjaciela. Po upływie kilkudziesięciu uderzeń serca, skóra pojaśniała, wygładziła się. Zagoiła w niesamowitym tempie. Jillian wydała z siebie zduszony okrzyk radości, po czym szybko zasłoniła usta rękami. Otarła łzy. Czy ktokolwiek poza nią to zauważył? Czy dla Jamesa jest nadzieja?
Dean pobiegł do wozu strażackiego po nosze, by przenieść chłopaka w jakieś inne miejsce. I tak James znalazł się w domu Jillian.

Niemożliwe.
- Jillian? Co tu się dzieje? - James siedział na jej łóżku, całkowicie przytomny. Nie miał na sobie koszulki. Dziewczyna przysiadła na materacu obok niego i otworzyła apteczkę. Wyjęła z niej nożyczki.
- Jak się czujesz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Dobrze. Jak się tu znalazłem? Pamiętam ogień... Spadanie...
- Wypadłeś z okna budynku - powiedziała i zaczęła rozcinać opatrunek na jego ramieniu. - Jesteś... byłeś... straszliwie poparzony. Byłyśmy pewne, że nie przeżyjesz. Ale... coś się stało.
Gdy rozwinęła bandaż, ich oczom ukazała się zdrowa, lekko zaróżowiona skóra. James popatrzył na przyjaciółkę pytająco.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Pół godziny. Może trochę więcej. - Zabrała się za zdejmowanie reszty opatrunków. Wyglądało na to, że wszystkie oparzenia zniknęły. Po kilku zostały niewielkie ślady, ale to już nie miało znaczenia. - Chyba... zacząłeś sam się leczyć. To brzmi zbyt nieprawdopodobnie. Koszulka stopiła ci się ze skórą. Rozcięłyśmy ją i zostawiłyśmy kawałki. Same odpadły po pewnym czasie.
Siedzieli chwilę w milczeniu. Jillian wciąż odsłaniała nowe fragmenty cudownie ozdrowiałego ciała Jamesa.
- Widziałem ciemność - odezwał się, przerywając ciszę. - Zieloną ciemność.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Wtedy, kiedy byłeś nieprzytomny?
- To coś powiedziało mi, że mam użyć mocy. Że jej potrzebuje. Że moc jest w dłoniach. Chcę to odnaleźć. Tę ciemność.
- Wydaje mi się, że na razie powinieneś trochę poleżeć i odpocząć - powiedziała Jillian, patrząc Jamesowi w oczy. Zdjęła ostatni opatrunek. - Strasznie się bałam, że cię stracę... - poczuła, jak znowu zbiera się jej na płacz. Mocno objęła przyjaciela.
- Potrzebujesz czegoś? Może zgłodniałeś?
- Zjadłbym nuggetsy - odparł chłopak, uśmiechając się lekko.
- Zaraz wracam.
Jillian wstała i wyszła z pokoju. W drzwiach minęła się z Haną.

McDonald został już dawno splądrowany przez dzieciaki. Mimo to, Jillian udało się znaleźć za ladą kilka gotowych pudełek z zimnymi nuggetsami.
Wystarczy podgrzać.
Zgarnęła je do torby. Dorzuciła do tego jogurt i kilka jabłek. Kierowała się już ku wyjściu, gdy usłyszała za sobą dziewczęcy głos.
- Jillian? - Dziewczyna odwróciła się i ujrzała szeroko uśmiechniętą blondynkę. - Cześć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:46, 13 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Zniknij.
Cynthia stała przed wielkim lustrem z posrebrzaną, ukształtowaną w fikuśne ornamenty ramą w przedpokoju obcych ludzi, którzy już go nie potrzebowali.
Zniknij.
Wpatrywała się ze skupieniem w swoje odbicie, licząc, że uda jej się powtórzyć sztuczkę z rozmywaniem się w powietrzu.
ZNIKNIJ.
Nic. Zaczynała już podejrzewać, że wszystko sobie wymyśliła.
-Zniknij. - szepnęła w pustkę, wykonując ręką wdzięczny, nieokreślony ruch, przywodzący na myśl odsuwanie czegoś od siebie.
Bez zmian.
Gray chwyciła z szafki za sobą białego porcelanowego słonika i cisnęła nim z całej siły w swoje odbicie, które rozbiło się na tysiąc kawałków rozsypanych teraz po podłodze.
O wiele lepiej.
Poszła do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Wybite okno nie wyglądało ładnie ani estetycznie, ale nie znalazła lepszego sposobu, żeby się dostać do środka kilkanaście miniut temu.
Zrobiła sobie ucztę z bułki ze słonecznikiem, dżemu malinowego i chipsów. Czajnik elektryczny działał (ciekawe jeszcze, jak długo), więc zrobiła sobie herbatę o smaku opuncji.
-Miła niespodzianka, Gracjanie, nieprawdaż? - zwróciła się do pluszowego kaktusa, którego usadziła na krześle po drugiej stronie stołu. Nie widziała swojego rozmówcy, bo zmieścił się w całości pod blatem, ale kultura nakazywała, żeby siedział przy stole, nie na nim.
Odpowiedziała jej cisza, przerywana tylko jednostajnym kapaniem wody z kranu.
-No co? Nie jesteś Gracjanem? Roland? Apolinar? Bo chyba nie Gniewomir...
Woda przestała kapać.
-Będziesz Gniewomirem.
Kaktus wyglądał na wyraźnie usatysfakcjonowanego. Jego brata Cynthia ochrzciła Mścisławem, i wcale nie przeszkadzało jej to, że nie żyją naprawdę.

Później przeszukała resztę domu. Był urządzony gustownie i ze smakiem, Tyrellowie najpewniej spali na pieniądzach. W każdym pomieszczeniu natykała się na pamiątki z podróży po całym świecie: tu szkockie dudy, tam pluszowa koala, gdzie indziej afrykańskie maski, fajka pokoju, rosyjskie matrioszki, poroże łosia czy egipskie hieroglify na papirusie. Najciekawsze znalezisko, krótką maczetę o błyszczącym ostrzu, zachowała. On był tłumaczem - wnosiła to z papierów, jakie znalazła w biurku, ona pracowała najprawdopodobniej w dziale reklamy jakiejś korporacji. Gray nie miała szczególnych oporów przed grzebaniem w ich rzeczach, bo albo przestali istnieć, albo znajdowali się w równoległej rzeczywistości. Czuła, oczywiście, pewną obawę przed tym, że nagle zwyczajnie zrobią puff i pojawią się w swoim domu, ale jednocześnie wiedziała, iż jest to zbyt optymistyczny scenariusz.
Było już całkiem ciemno, kiedy skończyła zwiedzanie. Uznała, że do Coates wróci dopiero dnia następnego. W zasadzie, nie licząc kaktusów i jej własnych rzeczy, nie ściągało jej tam nic.
Przed położeniem się spać przysiadła jeszcze i na znalezionej gdzieś mapie całego stanu naszkicowała z pamięci okrąg; orientacyjny obszar odgrodzony barierą od reszty wszechświata. A jeśli jesteśmy bańką unoszącą się bezwładnie w kosmosie pośrodku nicości, bo cała reszta została unicestwiona?
Perdido Beach, Coates, góry Trotter's, stara sztolnia, część bazy sił powietrznych, kawałek jeziora Tramonto i parku narodowego Stefano Rey. Pola uprawne, elektrownia, góry Santa Katrina i pustynia. Trzy wysepki, przycupnięte w pobliżu kontynentu. Gdy kontemplowała tereny, które im zostały, usłyszała kroki na werandzie i kątem oka zobaczyła przesywający się cień za oknem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:51, 13 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Benjamin ukrył się pod siedzeniem i obserwował jak dziewczyna się krząta. Wyglądała na wykończoną. Dobrze. Ujawnił się dopiero, gdy zbierała się do wyjścia - uzbrojony w szeroki uśmiech i niepohamowany entuzjazm.
-Jillain? Cześć. - używał tonu, jakby spotkał właśnie dawno nie widzianą, dobrą przyjaciółkę z dzieciństwa. Znaczy, gdyby miał przyjaciół. - Nie chcę być nachalna, pewnie słyszałaś to już dzisiaj wiele razy, ale byłaś niesamowita. Tam przy pożarze. I ludzie cię słuchali, chociaż dzieją się te wszystkie okropne rzeczy... - głos lekko mu się załamał - No, jesteś świetna.
- Hm, dzięki. Musiałam coś zrobić, bo inaczej mało kto by zareagował.
Uśmiechnął się szeroko i przytrzymał ją za nadgarstek.
-Mam ważną sprawę. - bez problemu wyszarpnął jej torbę, położył na blacie najbliższego stolika i wskazał siedzenie naprzeciw siebie. Tamta zrobiła dziwną minę, ale bez słowa usiadła naprzeciw.
-Nazywam się Veranika. Mów mi Vera. Jestem z Coates Academy. Kojarzysz ją?
- Pewnie. Prywatna szkoła za miastem. O co chodzi?
-Właśnie. Kiedy nauczyciele zniknęli, telefony przestały działać, chłopak imieniem Benajmin nas zorganizował i wysłał mnie do miasta, żeby zadzwonić po policję czy coś. Teraz już wiemy, że to nie ma sensu. - zaśmiał się.
- Przykro mi, ale mamy jak pomóc... W Perdido Beach też wszyscy zniknęli. Nie mamy pojęcia, co się stało.
Vera przybrała łagodny ton głosu.
-Słuchaj, widzę, że z tych wszystkich ludzi ty najbardziej ogarniasz całą sytuację. I nie próbuj zaprzeczać! Widziałam na własne oczy.Chcę, żebyś pojechała ze mną do CA. Spotkasz się z Benjaminem... To naprawdę mądry facet, na pewno razem wymyślicie co zrobić z tym... - zatoczyła ręką duże koło. - No wiesz...
- I kiedy miałabym tam pojechać..?
-Jedźmy jak najszybciej! - w głębi duszy czuł słodki smak tryumfu.
Jednak tamta wydała się zmieszana.
- Hm. Obecnie mam dość dużo na głowie... Chętnie spotkam się z tym całym Benjaminem, ale nie w najbliższym czasie.
Zmarszczył brwi.
-Ależ nie ma na co zwlekać. Im szybciej tym lepiej, prawda?
- Mój najlepszy przyjaciel prawie dziś zginął. Potrzebuję trochę czasu. Pojadę do Coates, ale nieco później.
Zacisnął pięści.
-Właśnie dlatego trzeba się spieszyć. Żeby zapobiec wypadkom takim jak ten. Następnym razem ktoś może tego nie przeżyć.
Jillian pochyliła się. Wyglądała na zmęczoną, ale w jej oczach tkwił żar.
- Vero... Rozumiem, że Coates zależy na współpracy z Perdido i myślę, że to dobry pomysł. Daj mi jeden dzień. Raczej nie zmieni on wiele... a przynajmniej nie zapowiada się na to.
Z jakiegoś powodu wydało się to Benowi bardzo rozsądne posunięcie. Bezsprzecznie.
-Dobra. Tak. Zgadzam się... Ale jutro z samego rana! - zmieszał się lekko tą chwilową słabością - Nie lubię przybywać długo z dala od domu. - wyburczał, wstając.
Złapał jej torbę i zarzucił sobie na ramię. Nie ważyła wiele, ale jej ciężar przypomniał mu o swojej roli. Uśmiechnął się promiennie.
-Pomogę ci ją zanieść. To był ciężki dzień. Zasługujesz na odpoczynek.

Odruchowo przytrzymał dziewczynie drzwi, gdy wychodzili z budynku. Drepcząc trzy kroki za nią złościł się pod nosem. Chciał być w domu jak najszybciej, zrzucić tą skórę, włożyć coś wygodniejszego. Ciężar broni za paskiem był pocieszający, ale stal nieprzyjemnie wbijała się w skórę. Najbardziej martwiło go co zastanie po powrocie do Akademii. Zostawił tam kilku łobuzów, którzy potrafili uspokoić niegrzecznych osobników, ale sami też nie należeli do gatunku potulnych aniołków. Im dłużej nie będą go widzieć, tym szybciej zaczną rozrabiać.
Nie zapomnijmy o broni, którą kazał przeszmuglować Mitchowi. Czy wykonał swoje zadanie jak należy?
Czy wszystko to nie zniknie następnego dnia niczym zły sen?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:25, 13 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

James odprowadził wzrokiem wychodzącą Jilian. Na jego ciele nie było widać żadnych śladów po poparzeniach, a jedynym pozostałym śladem po całym tym wydarzeniu, były szczątki spalonej koszulki na krześle pod ścianą. Zimno tu. Musze coś na siebie ubrać. Podszedł i otworzył pierwszą z szafek ustawionych pod ścianą. Ciuchy Jilian. Debil, nie jesteś u siebie. Godząc się z tym, ze będzie musiał paradować po domu bez koszulki, ruszył w stronę drzwi. Ledwo zdążył je otworzyć, przed oczami wyskoczyła bardzo znajoma sylwetka.
-Cześć Hana, co tam?
-James!
Już po chwili bliźniaczka wisiała mu na szyi.
-Żyjesz! Bałam się, ze coś Ci się stanie. Nie wyglądałeś najlepiej, nie wiedzieliśmy, jak Ci pomóc. Miałeś okropne poparzenia, nie rób tak więcej.
-Boisz się, że znów będzie palił się któryś z budynków?
-Nie żartuj z tego durniu. Przyniosłam Ci z domu koszulkę, tamta nie nadawała się już do niczego.
- Dziękuję siostrzyczko
James uśmiechnął się i ruszył za Hanną do kuchni. Dziewczyna przygotowała kolację dla siebie, Jilian i brata, składającą się z ogólnodostępnych składników zwanych "masłem" i "chlebem".
- Nono, wysiliłaś się.
- Przyzwyczajaj się, nie będę Wam gotować.
- Nie ma sprawy poradzimy sobie
Rodzeństwo usiadło do stołu, popijając herbatę.
- Co nowego na mieście?
- Wszyscy już wiedzą o Twojej mocy, pewnie jutro zlecą się tu dzieciaki błagające o ratunek. Jilian jest uznawana za przewodniczącą w mieście. Śmiesznie to brzmi, nie? Wszyscy widzą w niej naszą przywódczynię.
- Nasza Jilian? Ciekawi mnie, czy sobie poradzi.
- Zobaczymy za parę dni, jak się potoczą sprawy. Mówi się także o gościach z Coates, gdzie sytuacja w cale nie wygląda lepiej.
- Będą stanowić problem, nie można ufać dzieciakom z akademii. A na pewno nie wszystkim
Rozmowę przerwał im dźwięk otwieranych drzwi. W progu pojawiła się Jilian wraz z nieznajomą dziewczyną.
- To Veranika, pochodzi z Coates. Zostanie z nami na noc, jutro pojadę z nią do Akademii.
Bliźniacy siedzieli w osłupieni, patrząc to na Jilian, to na Veranike.
- Jill, mogę Cię prosić na słówko?
Dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła do swojego pokoju. Chłopak nie ociągając się ruszył w jej stronę. Gdy zostali już sam na sam, chłopak spojrzał na przyjaciółkę z wyrzutem.
- Co Ty kombinujesz? Po co chcesz tam jechać?
- Nie wiemy, co się dzieje. Panuje tam podobna sytuacja jak tutaj, powinniśmy się zjednoczyć!
- Oszalałaś? Miejscowi i dzieciaki z Akademii nie przepadają za sobą, to nie będzie dobry pomysł. Powinniśmy najpierw opanować sytuację w mieście, dopiero później martwić się o nich
- Damy tam radę, pojadę z nią jutro, zobaczymy co z tego wyniknie.
- Jill, nie pojedziesz tam sama.
- Więc kto ma jechać ze mną?
- Ja. Nie puszczę Cię samej
Dziewczyna stała w milczeniu, wyraźnie strapiona.
- Dobrze. Pojedziemy w dwójkę, będzie bezpieczniej.
Chłopak uśmiechnął się. Przysunął się do dziewczyny i przytulił ją. Nie protestowała.
- Dobrze wiesz, jak tam jest. Nie możesz iść sama. Nie powinniśmy im ufać
- Wiem James. Zdaję sobie z tego sprawę.
Stali wtuleni przez kilka minut w ciszy.
- Chodź. Nie powinniśmy zostawiać Hany samą, jeszcze się nie polubią.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, prowadząc go za rękę do kuchni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:22, 14 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Było grubo po północy, gdy Mitch Light zatrzymał się na placu. Zgasił silnik i wysiadł z samochodu, zamykając go. Rozejrzał się wokoło i wrzasnął na całe gardło:
- VERANIKA! GDZIE JESTEŚ!?!
Nie wiedząc jak ma znaleźć dziewczynę, która mogła być Bowlem, chodził ulicami, raz za razem wywrzaskując to samo. W końcu na jednej z ulic, sam nie wiedział której, ktoś uderzył go z tyłu głowy.
- Nie wrzeszcz tak. Zwracasz na siebie uwagę - usłyszał za sobą głos Veraniki. Chłopak podrapał się z tyłu głowy i objął ją w pasie, przykładając usta do jej ucha.
- Powiedz mi, to ty Benjamin? - zapytał zimnym tonem, którego prawie nikt w Coates nie słyszał w jego głosie. Wtedy zauważył, że z lekko oddalonego mieszkania wychodzi jakaś dziewczyna, a za nią z kolei para, chłopak i dziewczyna.
W tej samej chwili Veranika postanowiła kopnąć go z kolana w brzuch, przez co zwinął się, tym samym ją puszczając.
- Łapy precz. Daj mi lepiej klucze.
Chłopak w jednej chwili się pozbierał do kupy i rzucił jej pęk kluczy.
- Kto to? - usłyszał głos dziewczyny, która stała ramie w ramie z chłopakiem. Mitch od razu dostrzegł podobieństwo miedzy nim, a dziewczyną z przodu.
Rodzeństwo, być może bliźniaki dwujajowe.
Rozejrzał się wokoło i uśmiechnął z zażenowaniem.
- To chyba nie najlepsza pora na wizytę - odparł, sięgając do kieszeni po suchą kromkę chleba, którą beznamiętnie nadgryzł. - Jestem Mitch Light. Lat: 14, wzrost: 170 cm, waga: 69 kilo, zainteresowania: kobiety. Miło mi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Śro 17:58, 14 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zimowykalafior
Super Admin
<b>Super Admin</b>


Dołączył: 10 Wrz 2010
Posty: 2241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 53 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Australijskie Skierniewice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:59, 15 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Cynthia nie spała zbyt dobrze.
W ciągu chwili zaledwie (w jej przekonaniu) snu budziła się czterdzieści osiem razy: szesnaście z powodu rzeczywistych lub wyimaginowanych dźwięków w i na zewnątrz domu, trzynaście z powodu koszmarów, dziesięć razy tak po prostu, sama z siebie, pięć przez niewygodne łóżko, dwa razy przez uciekającą kołdrę i dwa przez to, że sama wylądowała na podłodze. W efekcie rano była bardziej zmęczona niż wieczorem, więc naburmuszona, zła i rozczochrana zerwała się o świcie, poczęstowała się kawą z tostami i wróciła do Coates.
Nie, ten powrót nie był na tyle nieskomplikowany, żeby go opisać trzema zaledwie słowami. Najpierw miotała się w podjęciu decyzji, czym tam dotrzeć. Teraz nie mogło być mowy o zabieraniu się z kimś samochodem, bo a) wszyscy normalni ludzie jeszcze spali, b) to by kiepsko świadczyło o jej samodzielności.
Znalazła więc sobie rower. Leżał na środku ulicy, tak jakby właściciel nagle, w połowie drogi stwierdził, że dalej pójdzie pieszo.
Był nieco za duży i miał coś nie tak z jednym hamulcem, ale nie narzekała, no bo kto normalny używałby hamulców, gdy chciał szybko przemieścić się z jednego miejsca w drugie?

Słońce nie stało jeszcze zbyt wysoko, gdy dotarła na miejsce. Byłaby w stanie zaryzykować wejście główną bramą, ale ta była zamknięta. Cynthia, klnąc pod nosem, zostawiła rower w krzaczorach pod wysokim murem otaczającym szkołę, a sama poszukała obluzowanej cegiełki. Była tam, gdzie zawsze - na wysokości około pół metra, przynajmniej to pozostało normalne. Postawiła tam jedną nogę, rękami chwytając niższą gałąź drzewa, wyciągnęła się w górę i złapała następną. Powisiała chwilę, oparła nogi o pień, wytarty przez liczne wspinaczki, zaczepiła stopami o gałąź, objęła ją ramionami jak koala, podciągnęła się, usiadła. Wstała, asekurując się rękami i wspięła się do miejsca, gdzie gałęzie tworzyły wygodne rozwidlenie, na wysokości może dwóch i pół metra, Niedaleko czekał na nią niewielki występ w murze, ale wystarczający, żeby na nim stanąć. Teraz wystarczyło tylko podskoczyć, chwycić wystający ze szczytu ogrodzenia bolec i wciągnąć się na górę, co robiąc Cynthia prawie zgubiła torbę. Zeskoczyła po drugiej stronie, lądując miękko w żałośnie wyglądającym krzaku.
W zasadzie od wczoraj nic się tu nie zmieniło, poza tym, że ostatniej nocy uczniowie przybalowali. Czemu nie? W kilku miejscach walały się puste szklane butelki, na ścianie w holu głównym ktoś nasmarował wielkimi, koślawymi literami: JON SMITH NIE WIĄRZE SZNURÓWEK, dziewczyna, z którą Gray chodziła na biologię, spała na schodach, jakby to było najwygodniejsze łóżko świata, a pod drzwiami do pokoju Cyn znalazła kiszonego ogórka. W zasadzie dziwiła się, że Ben na to pozwolił.
Nie, nie. Tak naprawdę zdziwiła się dopiero, gdy otworzyła drzwi do swojego pokoju. Przesadzę tylko odrobinę, jeśli stwierdzę, że kaktusy ją zaatakowały. Od czasu, kiedy ostatnio je widziała, większość z nich urosła co najmniej dwukrotnie, a Krzesło był większy chyba z dziesięć razy. Tylko Ciemna Gwiazda, Krzywosąd i Przytulaś stały tam gdzie powinny, czyli na parapecie, reszta pospadała na biurko, podłogę, a nawet łóżko. Wszędzie było mnóstwo ziemi. Na Pohybel turlał się w kółko w swojej przymałej już doniczne, jak w jakimś psychodelicznym tańcu.
Nie pamiętam, żebym podlewała je energetykiem...

_________________________________
[link widoczny dla zalogowanych] w postaci nieudolnej próby wylania frustracji przez rysowanie.
Od lewej: Stefan, Latający Holender, Billy, Przytulaś, Na Pohybel, Marcin, Palestyński Cichobieg, Ciemna Gwiazda, Krzesło, Krzywosąd, Oczywiście, Jestem Zdumiony. Na dole Cynthia.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez zimowykalafior dnia Czw 13:34, 15 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:38, 15 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Benjamin niespokojnie przewracał się z boku na bok. Kanapa była na niego za krótka, dlatego użył mocy, żeby skurczyć się do wzrostu 5'25''*. Lewa rękę mu zdrętwiała, ale ani myślał wyciągnąć ją spod poduszki - tam trzymał broń. W pierwszych promieniach słońce dostrzegał niewyraźną tarczę ściennego zegara. 05:18.
Ben nigdy nie sypiał więcej niż 5 godzin - po co tracić tyle czasu na sen? Albo na jeszcze większą głupotę - śnienie. Wiecie, że w fazie REM organizm w ogóle nie odpoczywa? Mimo, że on sam nigdy nie snuł marzeń sennych i zawsze się wysypiał to dziś nie mógł zmrużyć oka, chociaż powieki mu ciążyły, a głowa bolała.
Jillian. To ona zaprzątała mu umysł. Przez pierwszą godzinę po ich rozmowie w McDonaldsie robił to wręcz obsesyjnie, z całej siły starając się tego nie okazać. Jego szczęście, że działo się zbyt wiele by ktokolwiek zwrócił uwagę na wszystkie te spojrzenia. Pojawienie się Mitcha podziałało na niego zaskakująco kojąco - mógł zająć umysł wściekaniem się na niego, chociaż Jill zacięcie walczyła o uwagę.
Dlaczego?
Była całkiem atrakcyjna, trochę zbyt pyskata, ale czy jakoś szczególnie go pociągała? Przez myśl przeszło mu, że przecież może to łatwo sprawdzić - spała w sypialni swoich rodziców, drugie drzwi na prawo, razem z tą długonogą blondyneczką. Nadal był dziewczyną - czy dziewczyny nie lubią się przytulać i pocieszać w trudnych chwilach?
Warknął, przewracając się na bok i ześlizgując z łóżka. Przeciągnął się, odzyskując własny wzrost, poszurał do łazienki, napił się wody z kranu, dłuższą chwilę walczył z rozczesaniem długich włosów. Mitch spał w pokoju służącym za gabinet, rozłożony na dużym i wygodnym, rozkładanym fotelu. Z podkurczonymi nogami i błogim uśmieszkiem na twarzy wyglądał na rozkosznie niewinnego. Benajmin powstrzymał ziewnięcie i ścisnął jego szyję, wbijając kciuk w krtań - nawet gdyby Mitch chciał wydać jakiś głośny wyraz swojego zaskoczenia, ten ruch odebrał mu taką możliwość.
-Wstawaj. - mruknął beznamiętnie Ben -Idziemy pobiegać.


Ben od razu narzucił szybkie tempo, tak, że błyskawicznie oddalili się od domu Jill. Dopiero kilka przecznic dalej, gdy Ben upewnił się, że w okolicy nie ma nikogo, zwolnili do wolnego truchtu.
-Starałem się być dyskretny. Skąd wiedziałeś?
-To proste - byłeś jedyną laską jakiej nie chciałem przelecieć - zaśmiał się tamten.
Ben skrzywił się nieprzyjemnie.
-Skoro taki kretyn jak ty już wie, muszę zmienić skórę. - Mitch zmarszczył brwi przy słowie "kretyn", dlatego szybko zmienił temat - Udało ci się z torbami?
-Kotłownia. Klucz masz przy pęku.
Skinął głową. Dobiegli do plaży - podążali bulwarem, wzdłuż oceanu.
-Jeszcze dziś wracamy do Coates. I bierzemy ich ze sobą?
-Kogo?
-Jill. I Jamesa, tego co się palił. Upierał się, żeby jechać z nami. Jak wygląda szkoła?
Mitch zdał mu krotką relację. Nie wyglądało to dobrze. Benjamin zwolnił do marszu.
-Chcę, żebyśmy z nimi współpracowali. Trzeba zrobić dobre wrażenie.
Tamten roześmiał się głośno.
-W życiu ci się nie uda.
Fowl przeciągnął kciukiem po wargach. Uśmiechał się.
-Spróbujemy. Gra jest tego warta.


Biegali jeszcze pół godziny. Następne pół zajęło im odnalezienie właściwego domu i przestawienie Bentley'a pod drzwi. Zdążyli akurat na śniadanie.



____________
* - w USA podstawową jednostką wzrostu jest stopa (ok. 30,5cm)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Czw 21:05, 15 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Green
Biczopędzel
Biczopędzel


Dołączył: 02 Kwi 2011
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:46, 15 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Jillian zwlekła się z łóżka kwadrans przed ósmą, tak jak każdego innego dnia. Ruszyła do łazienki, ziewając szeroko. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, tak jak robiła to co ranek. Dziewczyna wyglądała dziś na wyjątkowo zmęczoną. Odkręciła kran i przemyła twarz wodą. Wystarczyło, bo chociaż trochę się obudzić. I wtedy wszystko do niej dotarło.
Zniknięcie dorosłych. Zatonięcie statku. Pożar. Poparzony James i jego dziwne uleczenie się. Tajemniczy goście z Coates Academy. Wszystko runęło na nią w jednej chwili.
Poszła do swojego pokoju, by wziąć nowe ciuchy na wycieczkę do Coates. James jeszcze spał. Na tę noc odstąpiła mu swoje łóżko. Jego długie czarne włosy rozsypały się na poduszce, sprawiając, że chłopak wyglądał wręcz uroczo. Jillian uśmiechnęła się na ten widok. Wyciągnęła z szafy zwykłą koszulkę i parę czarnych jeansów, bardziej praktycznych od spódniczki czy sukienki.
Gdy już się przebrała, zeszła na dół, by sprawdzić, co u Veraniki i Mitcha. Dziwnie się czuła, przyjmując pod swój dach zupełnie obcych ludzi, o których nic nie wiedziała, ale głupio było jej odmówić. Miejsca było dość dla wszystkich.
- Jillian! – usłyszała entuzjastyczny okrzyk Very. Zerwała się z kanapy, na której siedziała wraz z Mitchem. – Gotowa do drogi? Wyspałaś się?
- Tak. – Jillian odwzajemniła uśmiech dziewczyny. – Chcecie coś zjeść? Lodówka jest pełna.

Kilkanaście minut później już całą piątką zasiedli do kuchennego stołu. Panowała niezręczna cisza, czasami przerywana krótkimi zdaniami. Jillian zastanawiała się, jak przebiegnie przyszła współpraca z Coates. Przybysze wydawali się dość specyficzni, a rzeczy, które słyszało się w mieście o uczniach z prywatnej szkoły raczej nie były pozytywne. Przybycie ludzi z akademii mogło wyrządzić więcej szkody, niż pożytku, ale dziewczyna wolała być dobrej myśli.

Jakiś czas później Jillian, James i Veranika stanęli przed półprzezroczystą ścianą, wyrastającą ot tak w poprzek autostrady. Zdawała się ciągnąć na obie strony przez wiele kilometrów.
- Więęęc… co to dokładnie jest? – spytał James, zadzierając głowę do góry, by zobaczyć miejsce, w którym ściana wydawała się znikać.
- Nie wiemy. – odparła Vera. Mitch został w samochodzie. - Bariera, ściana. Pewnie pojawiła się wtedy, gdy zniknęli wszyscy dorośli. Lepiej jej nie dotykajcie – zwróciła uwagę Jillian, która zbliżała dłoń do zamglonej powierzchni. – Razi prądem.
- Jak daleko to sięga?
- Pojechaliśmy wzdłuż bariery prawie do brzegu oceanu. Nie ma żadnej przerwy, cały czas wygląda tak samo.
Jillian zamyśliła się. Przypomniała sobie katastrofę wycieczkowego statku, której świadkiem byli gdy wszystko się zaczęło. Dym, który coś blokowało. Czy tajemnicza ściana mogła nie być ścianą, tylko czymś w rodzaju pokrywki? Postanowiła zachować to na razie dla siebie.
- Możemy już jechać dalej? – Veranika otworzyła drzwiczki Bentley’a. – Jestem pewna, że dogadacie się z Benjaminem.

Dwadzieścia minut później samochód stanął na podjeździe przed bramą Coates Academy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
R2-D2
Scoia'tael
Scoia'tael


Dołączył: 08 Gru 2011
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:10, 15 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Matti spał krótko, ale miał wrażenie, jakby przespał trzy dni. Nie miałby nic przeciwko temu.
Może do tego czasu cokolwiek by się wyjaśniło?
Wciąż miał w głowie słowa Deana o tym, jak James uzdrawiał się w błyskawicznym tempie. Oznaczało to, że dosłownie każdy mógł mieć jakąś moc. Kontrola nad czasem, niewidzialność, uzdrawianie - o tym wiedział już na pewno. Uznał jednak, iż taką wiedzę na ten moment bezpieczniej zachować dla siebie.

Po kilku porannych ćwiczeniach i śniadaniu, włączył swojego Xboxa, wrzucił płytę od Burnouta Paradise i z rosnącym uśmiechem na ustach zanurzył się w świecie gry przy dźwiękach Alice in Chains, Soundgarden i Guns N' Roses. Jeśli miałby zabrać na bezludną wyspę jakąś grę, byłby to właśnie Burnout.

Godzinę później wyszedł z domu. Biegał co drugi dzień, nie z konieczności, a dla przyjemności. Brzmi dziwnie? Tylko dla tych, którzy nigdy nie doświadczyli zjawiska zwanego euforią biegacza. Chłopak zaplanował sobie w głowie około ośmiokilometrową trasę, kończącą się przy sklepie Ralphs. Zajrzał jeszcze do państwa Tyrell, sprawdzając czy nie ma tam wciąż Cynthii. Dziewczyna znikła, najpewniej wróciła do Coates. Odsunął od siebie te myśli i ruszył przed siebie. Pokonanie drogi zajęło mu niecałe pół godziny. Trasa jednak miała nieco większe znaczenie. Normalnie zataczał koło, gdzie dom był startem i metą. Tym razem zmienił plany. Wstąpił na chwilę do supermarketu, by uzupełnić zapasy płynów, po czym wrócił na parking. Nieopodal stał czarny Chevy Impala, rocznik '67. Matti zauważył go wczoraj, gdy wracał z Cynthią do Perdido. Auto było zadbane, chociaż nie idealne.
To nic, Dean i tak będzie wniebowzięty.
Fin nie do końca rozumiał fascynację kolegi tym konkretnym modelem. Osobiście wolał Forda Mustanga 302 Boss '69 lub Dodge'a Chargera z tegoż samego rocznika, co nie znaczyło, że Impala nie ma swojego uroku.
Wsiadł do środka, pogłaskał kierownicę i rozejrzał się. Kluczyk był w stacyjce.
Uff...
Nie bardzo palił się do grzebania w okablowaniu auta, fakt ten ucieszył go więc niezmiernie. Matti już miał obudzić do życia oldschoolowe amerykańskie V8, gdy usłyszał dźwięk innego samochodu. Z jego lewej strony nadjeżdżał majestatyczny Bentley Mulsanne. Bez namysłu skulił się i wyczekiwał, aż odjedzie na bezpieczną odległość. Z tego miejsca nie mógł dojrzeć, kto jest w środku. Pół minuty później Impala ruszyła z rykiem wspomaganym przez "Welcome To The Jungle" Guns N' Roses. Hakkinen uśmiechnął się po raz kolejny dzisiejszego dnia.
Ironia losu.

Około dziewiątej Chevy stał już dumnie pod domem ojca Deana. Matti wygrzebał ze schowka długopis i kawałek kartki, po czym napisał "Baw się dobrze" i wyjął kluczyk ze stacyjki. Następnie jedno i drugie wrzucił przez dziurę na listy i skierował się w stronę rynku. Wciąż nie przeczytał ostatnich numerów Top Gear i F1 Racing, a biblioteka w Perdido Beach oba magazyny prenumerowała. Dla większości dzieciaków dzień dopiero się zaczynał, tymczasem Hakkinen już mógł zaliczyć go do udanych.
W sumie, brak dorosłych nie jest taki znowu zły. Jedyne, co mnie ogranicza, to bariera.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez R2-D2 dnia Czw 22:15, 15 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:02, 16 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Benjamin starał się się prowadzić swoich gościu bocznymi korytarzami, licząc, że będzie tam mniej bałaganu i ludzi - zarówno tych żywych jak i umierających po wczorajszym świętowaniu. W międzyczasie Veranika trajkotała wesoło, sypiąc anegdotami o szkole, jej historii i mieszkańcach (znaczna część tego była zmyślana na bieżąco). Gabinet dyrektora placówki był pusty, tak jak sobie tego życzył.
-Rozgośćcie się, ja pójdę po Benjamina. - uśmiechał się szeroko, stojąc w progu i przytrzymując im drzwi.
Jill odwzajemniła uśmiech.
-Dzięki, Vera.
Skromnie wzruszył ramionami i zamknął za nimi drzwi.
A potem rzucił się do biegu - skrzydło mieszkalne znajdowało się na przeciwległym krańcu budynku. Na szczęście nikt nie myślał wychylać nosa z pokojów o tak wczesnej porze.


10 minut później umyty, uczesany, ubrany we własną skórę, białą koszulę i proste, ciemne dżinsy, nieco zmachany Benjamin powitał swoich gości. Podając rękę Jillian, serdecznie przytrzymał ją w obu dłoniach. Uścisk prawicy Jamesa był pewny, jednak nieprzesadnie silny. Wskazał im nieprzyzwoicie wygodne fotele, niegdyś przeznaczone dla bogatych rodziców niegrzecznych pociech nad którymi Coates Academy miało zaszczyt sprawować opiekę.
-Wybaczcie, że tyle czekaliście - w końcu mam szansę się wyspać - zaśmiał się lekko. - Coś do picia? - podszedł do barku z tyłu sali. Swoją szklankę napełnił niewinnym sokiem z limetki i kruszonym lodem - procenty z pewnością nie poprawiłyby jego wizerunku.
-Nie miałem czasu na dłuższa rozmowę z Verą, ale z tego co słyszałem, zrobiliście kilka imponujących rzeczy. James, prawda? Skoczyłeś w pożar, żeby kogoś uratować. Jill? Nie straciłaś zimnej krwi w obliczu żywiołu, potrafiłaś zapanować nad tłumem. - westchnął - Tutaj jest w miarę bezpiecznie, to zamknięty teren, nie ma małych dzieci, pożarów, tym większa wasza pochwała.
Trochę się zmieszali. Widocznie nie zdawali sobie sprawy z wagi swoich czynów. Jill na chwilę spuściła wzrok, James spokojnie sączył napój. Ben lekko uniósł kącik ust.
-Trochę się podlizuję, ale to wszystko prawda. Problem w tym, że nie wiemy ile to potrwa. Na razie nie do wszystkich dociera co się stało. Ja sam ledwo w to wierzę... Dlatego musimy trzymać się razem. - podkreślił te słowa, uderzając pięścią w otwartą dłoń.
Jill uniosła brew z zaciekawieniem.
-Co konkretnie masz na myśli?
Uśmiech.
-Nie będziemy wiecznie siedzieć w szkole. Część pewnie będzie chciała przenieść się do miasta, inni przynajmniej je odwiedzić, wziąć trochę jedzenia, gier, tutaj mamy do nich raczej ograniczony dostęp. Ale - jak mówiłem - w Perdido macie więcej na głowie, dostęp do fajerwerków, alkoholu. Kto wie co trzymali okoliczni mieszkańcy, może broń, nie zapomnijmy o całej tej dzieciarni... Co z nimi zrobiliście, tak w ogóle?
Zanim Jill zdążyła wymyślić jakąś sensowną, przekonującą odpowiedź rozległ się brzdęk tłumaczonego szkła. Zaraz potem oczy Jamesa zasnuły się mgłą, on sam nieprzytomnie przechylił się na bok wywracając krzesło i padając na podłogę. Dziewczyna krzyknęła rozpaczliwie, Benjamin zerwał się z miejsca.
-O mój borze! O mój borze!
Ben szybko się otrząsnął, uklęknął obok tamtego i przycisnął mu palce do gardła
-Co ty robisz?! - Jill próbowała zabrać jego dłoń, ale odepchnął ją delikatnie.
-Sprawdzam puls!
I serce biło, ale powoli, jak we śnie. Nie w fazie REM, gdy śnią się niepotrzebne sny, a ciało nie odpoczywa, tylko jak w czasie głębokie, zdrowego snu.
-Mocno wczoraj oderwał? - spytał ochryple, unosząc nogi chłopaka i kładąc je krześle.
-Był ledwo żywy... - na szczęście Jill opanowała łzy i rozsądnie odchyliła głowę Jamesa do tyłu. Nadal jednak lekko drżała.
Ledwo żywy? Nie wygląda, ale nawet jeśli, to czemu go tu zabrała? Nie powinien odpocząć od tej śmierci?
Benjamin przycisnął guzik interkomu. Po chwili jego głos rozlał się po całej szkole.
-Potrzebuję kogoś do gabinetu dyra, mam tu nieprzytomnego, szybko!
Ben złapał za ręce tamtego i uniósł w górę, jak zasady BHP każą. Zdążył jeszcze podzielić się uwagę o odpoczywaniu, kiedy do środka wpadł Mitch i czworo innych nastolatków - dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Każdy złapał Jamesa za jedną kończynę, sprawnie go podnieśli i w ciągu kilku sekund wynieśli.
-Gdzie go biorą? - Jill otarła zaczerwienione oczy chusteczką, którą pospiesznie podał jej Ben.
-Przypuszczam, że do ambulatorium. - uniósł pytający wzrok na Mitcha. Ten skinął głową. - To taki mały szpital, ledwie dwa łóżka - wyjaśnił spokojnym tonem.
Dziewczyna przez dłuższą chwilę próbowała się uspokoić. Ben posadził ją na krześle i ułożył dłoń na jej ramieniu.
-Musi odpocząć. Wszyscy przeżywamy teraz bardzo emocjonujący okres.
Kiwała głową. Nie był pewny czy jej słucha. Mimo to kontynuował wywód, nadal tym cichym, kojącym tonem, aż jej oddech całkowicie się wyrównał.
Lekki uśmiech.
-Idziemy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ihuarraquax
Różowy
Różowy


Dołączył: 17 Maj 2011
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:56, 17 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Ból powalił go na podłogę. Obraz rozmył mu się przed oczyma, a cały pokój ogarnęła znana mu już ciemność. Uczucie spadania, ciemność zastępowana zielonymi kamyczkami, dziwny głos w głowie. Skądś już to zna. Chodź do mnie. Potrzebuję Twojej mocy. Jakiej mocy? O czym Ty mówisz? . O mocach, powstałych przez moją obecność. Pojawienie się bariery nasiliło ich moc. . Świecące kamyki zaczęły znikać, a ich miejsce zajęły obrazy. Elektrownia, meteoryt uderzający w jeden z reaktorów. Wejście do sztolni na tle Gór Santa Katrina, Benjamina przed lustrem zmieniającego się w Veranike, Mitcha strzelającego prądem w przedziwną ścianę, nieznaną mu dziewczynę znikającą w tłumie podczas pożaru, własną siostrę wrzeszczącą przed bankiem i Jillian przemawiającą do tłumu na placu, który słuchał jak zahipnotyzowany. Chłopak czuł, jak wraca do normalności, jak budzi się na łóżku w jednym z pokoi Akademii. Czym Ty jesteś?Nazywam się Gaiaphage


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:13, 17 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Idąc do ambulatorium w głowie Mitcha wciąż krążyła pewna niepokojąca myśl, że zapomniał o czymś ważnym. Wrażenie, że powinien się czegoś pozbyć.
Zaraz! W ambulatorium są karty zdrowotne uczniów. Razem z krótką notką od psychologa...
- K*rwa! - krzyknął i w jednej chwili wyminął Jill i Bena z luźnego kroku przechodząc w sprint. W biegu zeskoczył ze schodów i nie zatrzymując się wpadł do ambulatorium. Zupełnie olał czwórkę kładącą Jamesa na łóżku i dopadł do szafki mało nie wyrywając z niej szuflady z literą L.
Wysypał jej zawartość na podłogę i kurczowo zasłonił usta wybiegając z pomieszczenia wpychając swoją kartę do kieszeni i zwijając ze stolika wodę utlenioną. Już miał ruszyć w stronę schodów, ale usłyszał dochodzące z tamtej strony kroki. Czym prędzej obrócił się na pięcie i wbiegł do toalety. Zatrzasnął się w kabinie i wepchnął kartę do muszli spuszczając wodę.
Westchnął ciężko i oparł głowę o drzwi. Wciąż zamknięty w kabinie wyjął ukryty w spodniach nóż i krótkim ruchem przejechał nim po czubku języka.
Syknął z bólu i ponownie złapał się za usta, jednocześnie czyszcząc ostrze w wodzie. Poplamił krwią koszulkę i dłonie, schował nóż, a następnie wypadł z kabiny i nachylił się nad umywalką płucząc usta lodowatą wodą.
Następnie pokropił wodą utlenioną język i jęknął boleśnie. W tej samej chwili do pomieszczenia wpadł Bowl.
- Co się stało? - zapytał, ewidentnie zirytowany tym, że musi poświęcać swój cenny czas Light'owi.
- Pfegwyzwem sobe jezyw - wyseplenił przez zalane krwią wargi. Tamten uderzył się dłonią w czoło i wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Lekko pochylony szatyn także opuścił toaletę i wszedł za Bowlem do ambulatorium.
Ratunkowa czwórka, którą wcześniej wziął ze sobą do gabinetu Mitch stała pod ścianą, więc chłopak dołączył do nich i pokazał im język. Miał nadzieje, że dali się nabrać.
Jednak patrząc na nich doszedł do wniosku, że raczej nie zauważyli tego jak wpycha kartę do kieszeni.
- Wszystko z nim w porządku? - zapytała Jillian, na co Mitch podszedł do biurka rzucając na nie zabraną wcześniej buteleczkę.
-Fyba tak. Rafej mu pfeswo - wyseplenił, po czym kopnął szafle z aktami. Zrobił to na tyle lekko, że nikt tego nie zauważył. Podniósł karty, wepchnął do szuflady i zasunął ją.
Napotkawszy spojrzenie Benjamina wzruszył ramionami, po czym sięgnął do kieszeni po bułkę. Oderwał zapleśniały kawałek, po czym schował ją i postanowił poszukać jakiegoś opatrunku.
Przeklęty język. Ale jeśli to ma być cena za zachowanie tego w tajemnicy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:18, 17 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Opieka nad dzieciakami okazała się niełatwa. Zmienianie pampersów, podcieranie tyłków, uciszanie, pocieszanie, przytulanie, zabawa, czytanie, karmienie, usypianie. Praca 24 godziny na dobę.
Ekipa do dzieciaków znacznie powiększyła się od czasu przekroczenia progu przedszkola przez Krige. Do opieki nad 23 dzieciakami (17 z nich w różnym stanie przebywało na terenie przedszkola, reszta zgarnięta została z ulicy) zgłosiło się 8 osób. Początki były ciężkie, jednak po pewnym czasie Arya i Sansa wypracowały system, który tymczasowo się sprawdzał. Ośmioro dzieciaków w wieku od czternastu do jedenastu lat zajmowało się trzykrotnie większą liczbą dzieciaków w wieku od dwóch miesięcy do czterech lat. Paranoja.

Po intensywnej nocy spędzonej na opiece nad dziećmi Arya była wykończona. Kiedy przyszła umówiona druga zmiana, czym prędzej opuściła budynek i pobiegła w stronę domu. Zadziwiająco, na ulicach nie było tłumu dzieciaków jak poprzedniego dnia, a jedynie parę błąkających się dzieciaków na deskorolkach i rowerach. Po niespełna 7 minutach dziewczyna dobiegła do domu. Kondycja to jedyna rzecz, z której Krige była dumna. Szybkim krokiem pokonała werandę.
-Mamo? Tato? - spytała puste ściany swojego domu.
Nadzieja umiera ostatnia.
Pokonała dystans dzielący ją od pokoju, wzięła szybki prysznic i przebrała się, zakładając pod szorty i zwiewną bluzkę dwuczęściowy kostium kąpielowy. Wpadła do kuchni, zgarnęła kilka krakersów i w podskokach ruszyła ku plaży.

Po około 10 minutach dotarła do celu. Lekko zardzewiałymi kluczykami otworzyła stary magazyn należący niegdyś do firmy zajmującej się produkcją konserw. W środku, pod jedną ze ścian, stała biała deska surfingowa, z niebieskimi refleksami po bokach. Dziewczyna zdjęła wierzchnie ubrania, zgarnęła deskę pod pachę i wyszła na zewnątrz. Nie zważając na temperaturę wody wbiegła do oceanu, położyła się na desce i odpłynęła jakieś 10 metrów od brzegu. Odwróciła się na plecy, a gdy chwilę później zmęczenie wzięło górę - zasnęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Otto
Bez mocy
Bez mocy


Dołączył: 16 Sie 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:43, 19 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Wielkie bum – choć właściwie nie miało to nic wspólnego z dźwiękiem – nastąpiło w momencie, kiedy Otto przekraczał próg kwiaciarni, chcąc pobiec do szkoły na spóźnione lekcje.
Otworzył drzwi i zatrzymał się w progu, gdyż zobaczył, że jeden z niewielu samochodów na ulicy jedzie zygzakiem i to w dodatku z niezwykłą szybkością. Już otworzył ust, żeby się odezwać do pracującej wewnątrz budynku mamy, gdy owy samochód wjechał w słup telegraficzny. Przez sekundę nastąpiła grobowa cisza. Potem ogromny błysk oślepił Ottona, a następnie fala uderzeniowa pchnęła go z powrotem do środka kwiaciarni. To dopiero było bum.
Na początku nie wiedział co się dzieje, wszystko wydarzyło się tak szybko. Wstał, zamrugał kilka razy i dopiero widok ognia za oknem pobudził go do działania.
Mamo! Dzwoń po karetkę! – krzyknął, lecz kobieta nie dała znać, że zrozumiała.
Jeszcze bardziej przestraszony, Otto podbiegł do lady, potem obiegł wszystkie pomieszczenia w kwiaciarni. Na terenie szkółki ogrodniczej za domem też nikogo nie było. Gdzie podziali się jego rodzice?
Chłopak wrócił do lady i złapał za telefon stacjonarny. Brak sygnału. Komórka? Zero zasięgu. Co się tu dzieje? Zagryzając nerwowo usta, wyszedł na ulicę. Nie słyszał krzyków. Nie słyszał sygnału karetki czy policji. Na drodze i chodniku stało za to kilka dzieci, tych które nie poszły do szkoły. Wszyscy gapili się na nowy, otaczający je świat.
Otto podbiegł do samochodu (skoro już wybuchnął, nie nastąpi to drugi raz) i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że samochód był pusty. Zero ludzi, a raczej zero zwęglonych ciał.
Co się tu dzieje? – tym razem wypowiedział to na głos.
Ku własnemu zaskoczeniu usłyszał za plecami głos. Nie wiedział nawet, że ktoś się do niego zbliżył.
– Nikogo tam nie ma, prawda? – To była jego sąsiadka, dziewczyna młodsza o dwa lata. Zerkała mu przez ramię – Tak samo jak mojej mamy. I ich rodziców – Wskazała za siebie, na wszystkie te dzieci płaczące i błąkające się po ulicy.


Otto wrócił do kwiaciarni i jeszcze raz przeszukał każdy możliwy kąt. Oczywiście, nie znalazł swoich rodziców, więc zamknął na klucz wszystkie drzwi i okna, i wspiął się na pierwsze piętro mieszkania.
Brak zasięgu, Internetu, telewizji. Odcięci od świata.
Brak dorosłych. Pozbawieni kontroli.
Tak naprawdę to powinien być podekscytowany. Zawsze marzył o czymś takim. Niewyjaśnione zdarzenia, niczym sceny z filmów fantastycznych czy science fiction. W końcu mógł poczuć się jak bohater jednej z jego ulubionych książek. Ale tak nie było.
Jedyne co wtedy czuł to strach.
Po policzkach spłynęły mu łzy, kiedy stał oparty o parapet i wyglądał na ulicę pełną dzieci.
Gdzie wy wszyscy jesteście?! – zagrzmiał.
Zacisnął zęby, złapał za doniczkę z paprocią i rzucił nią, by po tym roztrzaskała się o ścianę. Kawałki doniczki, ziemia i liście rozpierzchły się po ziemi. Otto zaczął płakać jeszcze mocniej. Podszedł do tego bałaganu, uklęknął i zaczął łkać.
- Przepraszam, przepraszam - powtarzał niczym modlitwę i zbierał ziemię na jedną kupkę. – Rośnijcie, nie umierajcie, rośnijcie...
Tak jak wszystkie rośliny w tym domu, paproć należała do jego mamy. Niszcząc ją, niszczył też postać mamy.
Otto przetarł brudną ręką oczy i zaskoczony spojrzał na leżącą roślinę. Paproć zaczęła rosnąć, młode listki rozwijały się i rozkładały, korzenie wiły niczym zgraja węży. Przestraszył się i odsunął, a wtedy roślina się uspokoiła. Powoli wysunął prawą rękę do przodu i równo z jego ruchem, paproć wysunęła swoje liście w jego stronę...


Otto zszedł na dół do kwiaciarni. W magazynie znalazł pas na narzędzia, który należał... należy do jego ojca. Zabrał pas i za pomocą zastawu do szycia oraz materiału z eko-torby na zakupy, zaczął go modyfikować.
Po niecałej godzinie pracy, słysząc krzyki, płacz i wybuchy za oknem, otrzymał pas z kieszeniami, saszetkami i woreczkami wiązanymi sznurkiem. Kiedy zapiął na sobie pas, zabrał się za selekcję.
Dzięki pracy jego rodziców, posiadał w domu i w sklepie dziesiątki tysięcy nasion, przeróżne gatunki i rodzaje. Drzewa, krzewy, rośliny pnące, hmm... kwiaty też mogą być. Róże, tak, szczególnie róże. Drzewa owocowe i krzewy owocowe osobno.
Zebrał po garści z wymienionych rzeczy i po równo, dokładnie, każde do innej kieszonki czy woreczka, ulokował przy pasie. Za pas włożył również myśliwski nóż ojca.


***


Pożary, bijatyki, wandalizm, kradzieże. Nie mógł znieść tego wszystkiego, czuł się zagrożony. Każdy silniejszy mógł zwrócić na niego uwagę. Niestety, Otto nie miał wielu przyjaciół, nie mógł utworzyć bezpiecznej grupki, której członkowie będą ochraniać siebie nawzajem.
Zdecydował więc, że pójdzie na plażę. Tam jest zdecydowanie spokojniej.
Przechadzał się wzdłuż wody, kilka razy musiał pomóc dzieciakom, które za daleko odpłynęły, lecz gdy oddalił się do bardziej odludnego miejsca na plaży, zobaczył kogoś, kto naprawdę będzie potrzebował za chwilę pomocy.
O wiele dalej niż dziesięć metrów od plaży, leżała na desce surfingowej dziewczyna. Spała, bądź straciła przytomność. Lecz nie to przykuło jego uwagę, a ogromna (w porównaniu do normalnej) mewa o ostrych pazurach, która niebezpiecznie krążyła nad dziewczyną. Nie wyglądała jakby chciała podkraść jej krakersa, tylko jakby zamierzała ją zaatakować.
I nagle, tak jak przypuszczał, wydarzyło się coś, co kazało mu biec do dziewczyny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Loki
Super Moderator
<b>Super Moderator</b>


Dołączył: 26 Maj 2010
Posty: 2006
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:37, 20 Sie 2013    Temat postu:

[CA]
Benjamin uprzejmie podsunął krzesło dziewczynie. Tamta usiadła, dłonią gładziła włosy Jamesa i szeptała uspokajając słowa, bardziej do siebie niż do niego. Uczniowie Coates poluźnili ubranie tamtego, ktoś położył kompres na czoło, ale widać było, że nie do końca wiedzą co robić. Pacjent był nieprzytomny, nie miał żadnych obrażeń. Pozostawało tylko czekać aż się wybudzi. Albo i nie…
Ben wycofał się dyskretnie i zajął miejsce obok Mitcha. Tamten zachowywał się dziwnie, nie dało się zaprzeczyć, ale przecież Benjamin Fowl nie będzie sobie zawracał tym głowy, prawda?
-Miej ją na oku. – wyszeptał tamtemu do ucha.
Odpowiedział mu skinięciem głowy. Chłopak cicho wyszedł z pomieszczenia.

Zebrali się w niewielkiej salce na poziomie piwnic. Było ciemno, dookoła unosił się kurz, miejsce było zagracone – połamane ławki, korkowe tablice, świąteczne ozdoby, teczki z wypracowaniami uczniów, stary sprzęt sportowy, zepsute kosiarka do trawy, torby wypchane bronią palną… No właśnie.
-Stary, totalnie, skąd to masz?! – Antoine oglądał swoją pukawkę z każdej strony, obmacywał ją jakby była dziewczyną, której niespodziewanie spodobał się jego tępy wyraz twarzy, zapryszczona facjata i podżółciałe zęby.
-Nie podniecaj się tak, Antoine.
-To tajemnica lasu. – uśmiechnął się litościwie, wyjmujac strzelbę, sprawnie ładując i podając Yonie, jedynej dziewczynie w towarzystwie.
Dla wierności opisu muszę wspomnieć, że niektórzy spośród zebranych tu samców byli bardziej kobiecy od Yony.
-Dobra – wymruczała – czego chcesz, Ben?
Mądra też była.
-Chcę, żebyście byli dyskretni z tą bronią. Lepiej nie pokazywać jej innym.
-No chyba nie.
-Dostać gana i kampić go?
-Rozpierdolimy tą bud…! – nie dokończył, bo Yona strzeliła go w pysk.
Grzeczna dziewczynka.
-Źle się zrozumieliśmy. Nie będziemy jej pokazywać, dopóki będą robić co im każemy.
Pojedyncze śmiechy.
-No dobra, szefie – to był Ty – A co im każemy?


Cała szóstka zatrzymała się na bocznym korytarzyku, dwie odnogi od ambulatorium.
-Wyciągnę ją z tamtąd. Zobaczycie nas w korytarzu. Wtedy tam pójdziecie, zablokujecie wejście. Tylko ja i Mitch możemy tam wejść, jasne?
Przytaknięcia.
-I nie obnosić się z tą bronią. Ona jeszcze nie jest wasza, a jak już będzie to wisi mi co z nią zrobicie.
Antoine zachichotał dziko.
-Yona, masz paiger?
Dziewczyna pomachała niewielkim urządzeniem.
-Już wszystko jasne, daj sobie spokój – wymruczała.
Benjamin pokiwał głową, jeszcze raz przyjrzał się swojej kompanii i lekko podniósł się na nogi.
Sala wyglądała niemal tak samo. Dwoje „pielęgniarzy” już się zmyło, Mitch przeglądał jakieś papiery, Jillian nie ruszyła się z miejsca. Położył dłoń na jej ramieniu.
-Chciałbym, żebyśmy dokończyli naszą rozmowę. Jest tutaj bezpieczny, słowo. – lekko przekręcił głowę na bok – Przecież nam, ufasz prawda?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Game Master
Game Master


Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:36, 20 Sie 2013    Temat postu:

[CA]

Mitch uniósł wzrok znad papierów usłyszawszy jak Bowl chce wyprowadzić Jillian z ambulatorium. Widząc jak tamta spogląda nerwowo na nieprzytomnego przyjaciela zamknął kartę i położył ją na biurku, podchodząc do okna.
- Nikt tu nie powinien wpaść pod twoją nieobecność - powiedział spoglądając na dziewczynę. Oboje, ona i Benjamin, spojrzeli na nią zaskoczeni. - No co? Gdyby ktoś inny niż nasz Kapitan Bowl dowodził, to nawet nie ruszylibyśmy się do miasta.
- Kapitan Bowl? - zapytała Jillian i spojrzała prędko na Benjamina, który bezgłośnie sylabował ten zwrot. Mitch pokiwał głową z protekcjonalną miną i rozłożył szeroko ręce, obracając się o 360 stopni.
- No pewnie. Pomyślałem, że chłopak zasługuje na jakiś tytuł, a ten brzmi po prostu bombowo - zakończył zdanie, obrazując dłońmi wybuch. - Wiesz, wy macie większe zapasy żarcia, prawda? Więc musimy zawiązać jakiś sojusz. Nikt nie wie co kryję się na pustyni czy w górach, nie?
- No w sumie... - zaczęła, ale szatyn wpadł jej w słowo pstrykając palcami.
- Właśnie. Więc czego się boisz?
Bowl dalej trawił nowy tytuł, mimochodem mu nadany, podczas gdy dziewczyna spojrzała na Lighta niepewnie.
- Chodzi o mnie? - zapytał, dźgając się palcem w pierś. Przejechał wzrokiem po jej klatce, nogach i talii, po czym westchnął ciężko. - Może gdyby był czternastoletnią dziewczyną to by można mieć wątpliwości, ale tak... Pff, co niby mu zrobię?
Dalej pożerając ją wzrokiem strzelił palcami i uniósł dłoń, machając im na pożegnanie.
- Udanych negocjacji. O mnie się nie martwcie, z pragnienia nie umrę - dodał, wyciągając z kieszeni żółtą butelkę i upijając z niej łyk.
- To kwasek cytrynowy? - zapytała dziewczyna, już prawie stojąc pod drzwiami. On spojrzał zaskoczony na etykietę butelki i wzruszył ramionami.
- Co za różnica, skoro i tak wszystko smakuje tak samo? - zapytał i w końcu wyszli, zostawiając go z nieprzytomnym Jamesem. Mitch upił jeszcze łyk i wyjął z kieszeni suchy kawałek mięsa.
Język mnie już nie boli, ale teraz umrę tu z nudów. Cóż mam począć? Tak to było na co popatrzyć?
Po odczekaniu pięciu minut wychylił głowę z ambulatorium, prosto w czyjąś pierś. Uniósł głowę w górę i uśmiechnął się.
- Siema Yona. Co u ciebie? - zapytał z udawaną wesołością. Spodziewał się każdego na straży, ale nie jej. Kiedyś przyłapała go na tyłach szkoły na patroszeniu zwierząt.
Zastawiał na nie proste pułapki, a w nocy gdy wszyscy spali wymykał się, by je sprawdzić. Zawsze brał wtedy ze sobą zwędzone od starego Mossa kombinerki, gwoździe i swój nóż. Tak się kiedyś trafiło, że go przyuważyła, jak odcinał głowę zdziczałemu kotu, który nie wiedzieć skąd znalazł się na terenie szkoły.
Do dziś nie wiedział dlaczego go nie wsypała.
- Dobrze - odpowiedziała z rezerwą i dopiero teraz zauważył resztę towarzystwa.
- Jak nowe zabawki? - zapytał z głupa, składając dłoń na kształt pistoletu. Zignorował ich zaskoczenie i wrócił do ambulatorium zamykając za sobą drzwi. Sięgnął do szuflady w biurku, wyjmując telefon i usiadł przy Jamesie, grając w Tertisa.
Jak mnie wyda, to Kapitan może zacząć wokół mnie węszyć. A tego bym nie chciał.
Westchnął ciężko i spojrzał na nieprzytomnego chłopaka, ciesząc się, że ten nie widzi jego zrezygnowanej miny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Candace
Niezniszczalny


Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:17, 21 Sie 2013    Temat postu:

[PB]

Ze snu wyrwał ją nagły ból pulsujący w lewym ramieniu. Mewa, nie, zmutowana wielka mewa z pazurami jak u jastrzębia nurkowała w powietrzu, by ponownie zaatakować.
-Uważaj! Uciekaj! - do uszu Arr dotarło głośne i zdeterminowane wołanie. Plaża. Na oko czternastoletni chłopak biegł w jej kierunku wymachując rękoma i przedzierając się przez taflę wody.
Ból. Mewa ponownie zaatakowała, tym razem głębokie cięcie pojawiło się na nodze dziewczyny, a krew zaczęła się sączyć i ściekać do wody. Nie było czasu do namysłu. Krige stoczyła się do oceanu, chwilę przed tym nim rozpędzony i zaskoczony ptak uderzył w białą powierzchnię. Nie patrząc za siebie zaczęła płynąć pod wodą ku brzegowi, ciągnąc za sobą deskę przywiązaną sznurkiem do kostki. Po zaledwie kilku sekundach wynurzyła się, stanęła na nogi, złapała deskę pod pachę i lekko kuśtykając pobiegła na brzeg, gdzie czekał alarmujący ją wcześniej nastolatek.



Otto, nawet nie wiesz z jaką przyjemnością czytałam Twojego posta. Oby tak dalej! Ja już się wypaliłam xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum GONE Strona Główna -> Archiwum / GONE - to tylko ETAP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin